Był to jeden z wielu bardzo podobnych do siebie dni, kiedy to wczesnym rankiem wyszedłem z jaskini i udałem się na polowanie. Co mogłem złapać samotnie? Najwyżej jakąś mysz, albo kulawego zająca. Na nic więcej też nie liczyłem, ale byłem przyzwyczajony do jedzenia "prawie niczego", więc możliwość żywienia się myszami przez następny dzień nie była niczym, co by mnie przerażało. Ot, takie życie włóczęgi. Bo niczym więcej, jak na razie, nie można było mnie nazwać. Mundurek obiecał porozmawiać o mnie z samcem alfa Watahy Srebrnego Chabra i w najbliższym czasie miałem dostać odpowiedź, czy moja obecność na tych słonecznych, żyznych terytoriach jest chociaż trochę pożądaną, czy raczej mogę zacząć się pakować. Pakować? Co pakować, skórę na karku? Mógłbym odejść nawet i tamtego dnia. Jednego z wielu, bardzo podobnych do siebie dni, kiedy to... nieważne.
Tak mniej więcej wlokło się moje życie. Rano jakieś śniadanie, które często ograniczało się do jedzenia szczątków jakichś padłych wystarczająco niedawno zwierząt lub dojadania resztek po innych wilkach, potem ćwiczenia sprawnościowe, które wciągały mnie bez reszty aż do wieczora. A wieczorem znów wizyta w siedzibie śledczych w WWN. Nie wiem, dlaczego tamten niebieski ptak nie chciał przedstawić mi najpierw śledczych z watahy, w której miałem mieszkać. Byli przecież bliżej i niewykluczone, że będą moimi przyszłymi kolegami po fachu. Jeśli oczywiście nie stanę się buraczanym dzieckiem, nazywając tak starsze od siebie wilki. Czy jednak wiek jest tym, co nas definiuje? Wierzyłem, że jest to raczej doświadczenie i mądrość życiowa (na którą rzeczywiście musiałem jeszcze kilka lat popracować) ale i rozsądek, którego, według mnie, miałem trochę. Trochę.
Zanim jeszcze w zasięgu mojego wzroku pojawił się całkiem świeży trup jelenia, poczułem zapach innych wilków. Trzy, lub cztery... hm, całkiem przyjemny zapach, który mieszał się z czytelnym sygnałem o leżącym w pobliżu jedzeniu. Ponieważ tego dnia nie udało mi się znaleźć nawet zdechłej myszy, nogi same zaczęły kierować mnie w tamtą stronę. Nawet pomimo cząstki włóczęgowskiej duszy, którą miałem w sobie, przymieranie głodem nie leżało w kręgu moich zainteresowań. A ponieważ wyznawałem zasadę, że trzeba radzić sobie w życiu, postanowiłem mimo pewnych obaw podejść do świeżej zwierzyny, upolowanej przez tamte wilki.
Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, nikogo nie było w pobliżu. A więc nie musiałem pytać o zgodę i mogłem po prostu ugryźć kawałeczek...
Zanim się obejrzałem, jeden, drugi i kilka kolejnych zniknęło w moim pysku. Widocznie jelenie mięso już nie było im potrzebne. Może kiedyś coś upoluję i im oddam? Ale chwila, komu? Rozejrzałem się i jeszcze raz zacząłem węszyć, by chociaż zapamiętać zapach moich nieświadomych niczego dobroczyńców. Ponieważ znów nie dostrzegłem nikogo, usiadłem trochę spokojniej i odetchnąłem z ulgą. Trzeba będzie jeszcze dotrzeć nad rzekę, na pływanie. A potem z kolei na południe. Ech, nie wiem, czy zdążę do wieczora, a jeśli nie dotrę do jaskini wojskowej WWN przed zmrokiem, Brus będzie się denerwował...
Nagle w oddali dał się słyszeć jakiś trzask. Zastrzygłem uszami, wstając i rozglądając się z zaniepokojeniem. Jeśli to oni wracają i będą mieć pretensję o tego jelenia? Dużo nie zjadłem... ach, to tylko jeden wilk. Mały, o ciemnej sierści i złotych oczach.
- Dzień... dzień dobry - uśmiechnąłem się niepewnie, widząc stojącego przed sobą osobnika. Choć nigdy nie byłem specjalnie biegły w określaniu wieku, ten bez dwóch zdań wyglądał na młodszego ode mnie.
- Dzień dobry - odpowiedział, a jego wzrok uciekł gdzieś w bok.
- Niech zgadnę, to twoje mięso?
W milczeniu pokiwał głową.
- Przepraszam... poczęstowałem się.
< Vinys? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz