Gdy Naoru odszedł, było już całkiem ciemno. Zabrałam się, więc do wybierania jaskini. Sprawdziłam każdą po kolei, ale w żadnej nie czułam się dobrze. Wszędzie panował mało przyjemny chłód. Kto by się spodziewał, że skały mogą być aż tak nieprzyjazne. Mimo późnej pory wybrałam się do lasu. Ze sporego liścia i kilku patyków zrobiłam prowizoryczne nosze. Ruszyłam w stronę sosn. Wiedziałam, że znajdę tam coś co pozwoli uczynić z zimnego kamienia mój dom. Szyszek było w bród, ale podczas szukania okazów do nowego mieszkania trzeba było przeprowadzić dokładne oględziny. Szyszka szyszce nie równa, zapamiętajcie to sobie. Jedna była za mała, druga połamana, w innej brakowało pachnących nasion. Przechadzałam się pomiędzy starymi drzewami, odrzucając kolejne wybrakowane egzemplarze. Te idealne trafiały do moich noszy, które ciągnęłam za sobą. Nagle zobaczyłam TĄ. Piękną, dużą i rozłożystą. Leżała pięć metrów ode mnie, a gdy podeszłam i trąciłam ją nosem jej piękny zapach wypełnił moje nozdrza. Była cudowna. Popatrzyłam dookoła, by sprawdzić czy gdzieś nie kryje się podobna. Nie zauważyłam. Stwierdziłam, że moje polowanie zakończyło się ogromnym sukcesem. Ostrożnie zabrałam moje cudeńko wraz z innymi i zawróciłam do jaskiń. Byłam już bardzo zmęczona, zostawiłam więc dalsze urządzanie na następny dzień.
Rano poukładałam szyszki według wielkości. W grocie nadal panowała pustka, powinnam, więc znaleźć jakieś ozdoby, ale w ogóle nie miałam do tego głowy. W zamian ruszyłam zwiedzić najbliższą okolicę. Skierowałam się na wschód, gdzie kręta dróżka przechodziła przez las. Wąchałam ściółkę, zapamiętywałam charakterystyczne punkty. Z uśmiechem wędrowałam pomiędzy wielkimi dębami i delikatnymi lipami. Chłonęłam dźwięki i zapachy. Wreszcie powoli dotarłam nad rzekę. Była dość szeroka, ale jej wody poruszały się leniwie. Nie mogłam ocenić głębokości, ale z pewnością można by w niej pływać. Położyłam się wygodnie na brzegu. Mój pysk niemal dotykał powierzchni. Jak zaczarowana patrzyłam w trącane prądem odbicie szarej wadery. W tamtym momencie liczył się tylko szum rzeki i jej ruch. Widziałam ptaki latające po niebie, mimo, że na nie nie patrzyłam. Już nic więcej nie było dla mnie ważne. Odpłynęłam w krainę myśli.
- Hej Tiska- usłyszałam nagle. Odruchowo z pozycji leżącej skoczyłam ponad stopę od ziemi. Wtem, ujrzałam Naoru.
- Hej, przestraszyłeś mnie! - zawołałam z wyrzutem. Dzieliła nas kilkustopowa odległość.
- Przepraszam, nie chciałem - wcale mu nie było przykro, właściwie to powstrzymywał śmiech. Jego oczy były przyjazne, widać w nich było energię. Zaproponowałam wspólne zwiedzanie okolicy. Basior chętnie poprowadził mnie na obszerną polanę. O tej porze była wypełniona kwiatami. Często większymi od nas samych. Oddychałam głęboko, by lepiej poczuć niebieskie chabry, czerwone maki i zieloną koniczynkę.
- Ale tu pięknie - zawołałam. Samiec popatrzył na mnie przyjaźnie. Wyczuwałam, że poważnie podchodził do całej sprawy. Chciał, żebym zakochała się w tym miejscu. Udało mu się.
Z czasem poznałam z basiorem wszystkie zakamarki mojego sąsiedztwa. Wędrowaliśmy długo pogrążeni w rozmowie. Naoru opowiedział mi o WSC, o sąsiednich watahach. Słuchałam zainteresowana. Nawet nie zauważyłam, że słońce coraz bardziej robiło się pomarańczowe, sygnalizując koniec dnia.
- Dziękuję ci bardzo - podziwiałam, że wytrzymał cały dzień na oprowadzeniu nowej wadery. Miałam nadzieję, że to tylko początek zdobywania znajomych. Naoru pożegnał się i obiecał, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Ja natomiast, nie wróciłam do siebie, tylko kontynuowałam spacer po ciemnym lesie. Chodząc, szukałam mglistych przyjaciół. Czekałam, aż będę mogła z nimi pogadać. W sumie, "mgliści przyjaciele" to bardzo długa nazwa - pomyślałam - a może nazwać ich "mgłasiami"? Z pewnością nie było to łatwe słowo, ale w pełni oddawali to, jak bardzo ich cenię. Z rozmyślań wybudził mnie malutki obłoczek unoszący się tuż przede mną. Uśmiechnęłam się, zastanawiając się jaki dzisiaj przybiorą kształt moje kochane Mgłasie. Obłoczek podleciał do szerokiego dębu. Z kilku innych miejsc przypłynęły kolejne, tworząc sporawą kulkę. Mgła zawirowała i ukazała kota. Ten pieczołowicie ocierał się o drzewa. Zafascynowana obserwowałam jego działania. Mglisty zwierzak położył się pod dębem i zaczął czyścić futerko. Pomyślałam o swoim, zaniedbanym przez długie, przepełnione wydarzeniami dni. Po skończonej pracy ułożył się wygodnie i zamknął zmęczone oczka, nie troszcząc się więcej o nic. Przekaz był jasny. Odnaleźliśmy nasz nowy dom.
< Dzięki Naoru za wspólną przygodę >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz