Szedłem wolno, krok za krokiem, pomiędzy kłami ściskając uchwyty jednej z dwóch lnianych toreb, które przywlokłem od weterynarza i sobie przywłaszczyłem. Z każdym moim bardziej dynamicznym krokiem w torbie słychać było ciche stukanie. To fragment mojego królestwa.
W lecie, podczas wyjątkowo gorących tygodni, odkryte trupy mogą zostać pozbawione tkanek miękkich w ledwie dwa tygodnie, jeśli oczywiście wokół jest dostatecznie dużo owadów nekrofagów. W tamtej jaskini nie było ich wiele, lecz gdybym wybrał na miejsce doświadczenia inne, mniej dyskretne miejsce, zaraz zleciałaby się na nie chmara gapiów, którzy nie dość, że zakłóciliby jego przebieg, to na sto procent zaraz zabraliby te truchła i zakopali.
Znając warunki panujące w jaskini i wiedząc, że procesy gnilne i rozkład będą odbywać się w niej trochę wolniej, niż na zewnątrz, nie śpieszyłem się z wybraniem się tam, choć przygotowywałem się już od dawna. Zwlekałem zresztą zbyt długo, codziennie tłumacząc sobie, że przecież jeszcze dwa, czy trzy dni wytrzymają spokojnie, utrzymując zdatność do badania, na którym mi zależało.
Tak od ostatniej mojej wizyty w jaskini eksperymentalnej minął prawie tydzień, po upływie którego w końcu pokonałem lenistwo, "pożyczyłem" od mojego weterynarza kilka strzykawek w różnych rozmiarach i wybrałem się do jaskini, gdzie niecały miesiąc wcześniej ukryłem dwa świeże ciałka.
Dotychczas udało mi się zanotować, że najbardziej płodnym gościem zwłok jest padlinówka cesarska, które najszybciej i najbardziej efektywnie składa jaja w tkankach miękkich martwego organizmu. Gdy byłem tu poprzednim razem dostrzegłem, że oprócz much, gdy ciała były już wstępnie rozłożone pojawiły się również chrząszcze.
O nie. Od dłuższej chwili zmiana pogody zaczynała przyśpieszać. Nie podobało mi się to, bo kierunek tych zmian według wszystkich moich doświadczeń zapowiadał nadejście burzy. Krótko po tym zaczęło padać, a w oddali pojawiły się pioruny. Zatrzymałem się gwałtownie i drgnąłem, gdy jeden z nich z hukiem uderzył w jakieś pobliskie drzewo. Na szczęście wokół było już trochę mokro, a pierwsze krople deszczu były bardzo duże, nie było więc zbyt dużych szans na pożar.
Truchtałem przed siebie, z niezadowoleniem starając się ignorować przemakającą sierść. Jeszcze przez chwilę próbowałem chronić zawartość lnianej torby przed zamoknięciem, ale i to okazało się bezsensowne. Wiał coraz silniejszy wiatr, deszcz zacinał. W pewnej chwili poczułem silne uderzenie w grzbiet. Odruchowo zjeżyłem się i odwróciłem, aby wzrokiem odszukać napastnika. Byłem przekonany, że dostałem jakimś niewielkim kamieniem. Przez chwilę wytężałem wzrok i na wszelki wypadek odsłoniłem kły. Widoczność była mocno ograniczona przez lejące się z nieba strugi deszczu i ciemność, więc wątpiłem, czy zdołam kogoś wykryć. Kiedy jednak przez dłuższą chwilę nie dostrzegłem nikogo, a atak nie powtórzył się, odwróciłem się i już chciałem iść dalej, gdy mój wzrok przykuł jasny obiekt leżący na ziemi. W pobliżu leżało ich już sporo. To lód, zaskakująco duży. A więc to to. Spojrzałem w górę. Sytuacja nie wyglądała dobrze.
Resztę drogi przebyłem już biegiem.
- Świetnie - mruknąłem, wchodząc do jaskini, otrzepując się z wody i zerkając na swój bagaż - wszystko mi przemoknie.
Przyszło mi do głowy, że być może będę musiał spędzić tam całą noc. A w środku... w środku poczułem zapach, którego się nie spodziewałem. To jedna z tych wilczyc. Notte. Zanim jednak myśl o niej w całości no mnie dotarła, wadera sama dała o sobie znać. Tak, jak chyba lubiła najbardziej. Przygnieciony jej ciałem znienacka znalazłem się na kamiennym podłożu jaskini. Szybko jednak trochę oprzytomniała i cofnęła się, dając mi możliwość podniesienia się. Od tej pory jednak już nie spuszczałem z niej wzroku. Chyba nie potrzeba było słów, żeby się przywitać. Aż zbyt wyraźnie wyczułem, o czym teraz myśli. Uśmiechnąłem się lekko i postawiłem swoją torbę ze strzykawkami na ziemi.
- Och, proszę, malutka Notte - zacząłem nie dbając już o to, by mój głos brzmiał równie gapowato jak przy naszych pierwszych spotkaniach. W tej sytuacji chyb anie miałoby to sensu, prawda?
- Co tu robisz? - to bystre pytanie było jedynym, czym mnie uraczyła. Żadnego "dzień dobry", albo chociaż "dobry wieczór, skarbie". Jakże to tak? Przecież znaliśmy się już dosyć długo, no od miesiąca to myślę, że spokojnie. Nieważne. To spotkanie było tak bajeczną okazją do bliższego... poznania się, że może i ją dzisiaj czegoś nauczę. Bo przecież nie zabiję, na niczym konkretnym mnie nie przyłapała. Ech, jeśli chwilę temu byliśmy tak blisko siebie, nie wiem, dlaczego od razu nie przeszliśmy do rzeczy. Po co niepotrzebnie to przedłużać, jeśli chodzi jedynie o prymitywną wymianę płynów.
- Widzisz, przeprowadzam bardzo ważne badania - mówiłem powoli, przy czym zacząłem grzebać w torbie i wyciągnąłem jedną ze strzykawek. Nówka, jeszcze nieużywana, prosto z gabinetu. Ściągnąłem ochronkę z igły, by następnie ominąć waderę i znaleźć się w wąskim przejściu, prowadzącym do leżących w drugiej części jaskini ciał. Wilk przecież nie zając, w taką pogodę, nie dość, że nieprzyjemną, to jeszcze nie bardzo bezpieczną, nie ucieknie, nawet skrzydlaty. Zanim miałem zająć się Notte, chciałem jak najszybciej załatwić swoją robotę. Potrzebowałem próbek do badania bakterii ze zwłok.
Czarna wadera przez cały czas śledziła mnie wzrokiem, jakby chcąc zorientować się, co tak właściwie robię. Pochyliłem się nad trupami i w pełnym skupieniu wbiłem igłę w rozkładające się resztki. Chwyciłem zębami tłok, pociągnąłem nabierając trochę żółtej mazi. Gdy pysk miałem już wolny i zacząłem wyciągać igłę ze zwłok, szepnąłem delikatnienie, nie odrywając wzroku od swojej pracy:
- Możesz nie patrzyć w ten sposób? Peszysz mnie.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty do jasnej... - podniosła głos. zatrzymałem w powietrzu jedną łapę, aby uciszyć waderę. Nie lubiłem podniesionego głosu, zwłaszcza jeśli skierowany był do mnie. Odłożyłem strzykawkę na bok i wstałem. Zmiana planów. Najpierw pokażemy temu dziewczęciu, że mamy jak najbardziej przyjazne zamiary i nie ma czym się denerwować.
- Posłuchaj - podszedłem do niej, zatrzymując się dopiero, gdy nasze pyski były niemal obok siebie - wypadałoby troszkę się uspokoić... zwłaszcza, jak jesteśmy tu sami... - znów ściszyłem głos, mówiąc teraz niemal szeptem. Brzmiałem chyba mało przekonująco, bo z każdą chwilą, w której byłem bliżej niej, coraz wyraźniej czułem każdy jej napięty mięsień. Nagle odskoczyła, gwałtownie opierając się o ścianę. Obrała drogę pasywnego unikania walki. To dobrze, może uda się załatwić sprawę ugodowo. Usiadłem na ziemi.
- Czy ty się mnie boisz? Czy co, bo trochę dziwnie to wygląda - rzuciłem z cieniem rezygnacji. Nie miałem ochoty na żarty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz