Znów nadszedł czas na kolejny trening. Długo nie wytrzymałem bez ćwiczeń. Raptem dwa, może trzy dni. Nie można przecież przerywać czegoś, co powinno trwać przez dłuuugi czas, dopóki tylko wilka nie opuszczą wszystkie niezbędne siły. A jeśli dobrze pójdzie, mnie osobiście czeka to dopiero w magiczny dzień śmierci. A dokąd nie ma jeszcze o niej mowy, póki jestem młody i silny, a WSC to bezpieczne miejsce, w którym mogę żyć bez obaw o dzień następny, mogę bez reszty poświęcić się kształceniu. Na płaszczyźnie intelektualnej, jak i fizycznej.
Pieniek drzewa już czekał. Ostatnio w pobliżu wsi znalazłem kilka sznurków, które wykorzystałem do prowizorycznego obwiązania mojego obciążenia. To sprawiło, że mogłem przeciągać większe ciężary.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale lubiłem wyciskać ze swoich mięśni ile tylko się dawało, bez wyrzutów sumienia, że zrobiłem zbyt mało. Biec do utraty tchu i ciągnąć większe i dłuższe od siebie gałęzie po lezie dopóki nogi nie zaczynały uginać mi się same z siebie.
Do przodu, wciąż do przodu, do tego właśnie byłem stworzony. To też było zajęciem najbardziej odpowiadającym mi od czasu, gdy znalazłem się w WSC. Bo co innego może robić trochę bezdomny dzieciak pozbawiony nawet przyjaciół w swoim wieku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz