W poprzednich dniach, jak i dnia ostatniego, gdy przez cały czas byłem jeszcze na etapie przesuwania swoich granic, wciąż dalej i dalej, aby wreszcie, jeśli nie zlikwidować je zupełnie, bo na to nawet nie liczyłem, to chociaż wyrzucić gdzieś za horyzont sytuacji, w których ich przekroczenie mogłoby się przydać. Po prostu, aby w przypadkach nieoczekiwanych kłopotów nigdy więcej nie musieć ich przekraczać.
Biegłem cały czas przed siebie, z radością zorientowawszy się, że zaczynam już się nudzić, a zmęczenie, które jednoznacznie i stanowczo kazałoby mi zatrzymać się i odpocząć, wciąż nie nadchodzi. To dodawało mi jeszcze więcej energii. To sprawiało, że moje mięśnie kurczyły się szybciej i z większym zapałem, a ja oprócz prostego biegu miałem ochotę zacząć podskakiwać.
Pędem, coraz szybciej i szybciej. To mój dzień! Będę biegł tak szybko, jak tylko zdołam, aby podnieść sobie poprzeczkę jeszcze bardziej. Dam przecież radę, w końcu jestem Szkło, nie jestem chucherkiem!
W końcu dopadła mnie zadyszka. Za mną długi, zadowalająco wyczerpujący bieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz