Co dzień coraz dalej. Coraz silniej, szybciej, lepiej, mocniej. Tak, jak lubiłem. Coraz bardziej wciągały mnie kolejne treningi. Niewybiegane mięśnie zaczynały się trząść. Być może nie to miałem na myśli i planowałem, gdy jaki jeszcze trochę mniejszy szczeniak zaczynałem treningi, ale taki ich efekt uboczny byłem w stanie zaakceptować. Co więcej, czułem, że zaczynałem nawet być z niego trochę dumny. Podniosłem wydajność swojego organizmu. Podobało mi się to niezmiernie i coraz częściej wywoływało dreszczyk emocji. Podobnie jak bieganie, przed siebie, czując wiatr opływający ciało i słysząc tylko własny oddech i bicie przyzwyczajonego do wysiłku serca.
Zaciskałem wtedy kły, napinałem szyję i pierś, żeby lecieć. Gdybym miał skrzydła, choćby były małe, użyłbym ich natychmiast. I poleciałbym dalej, niż ktokolwiek by podejrzewał. Czułem to.
Ale wciąż pozostawałem tylko zwyczajnym, do bólu nieskrzydlatym wilkiem, któremu pozostawały tylko cztery łapy i mocny grzbiet. Tylko małe Szkło, które pobiegło dziś trochę dalej, niż wczoraj. A wtedy miałem chęć już tylko zatrzymać się, uspokoić serce, oddech, westchnąć bezgłośnie i jeszcze przez chwilę wpatrywać się w tak nieosiągalne niebo, piękne w swoim bezkresie. Ach, ileż mógłbym tam... gdybym tylko miał skrzydła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz