wtorek, 18 czerwca 2019

Od Kivuli - "Ostatnie Tchnienie"

Poranek zaczął się całkowicie zwyczajnie. Wstałam dosyć wsześnie, błogosławiąc piękną pogodę i ciepło, przez które nie musiałam marznąć, śpiąc pod drzewami. Co prawda promienie słoneczne mogłyby przygrzewać trochę mniej intensywnie i nie razić w oczy, ale, jak to mówią, nie można mieć wszystkiego.
Ruszyłam w powolną wędrówkę przed siebie, wzdłuż pierwszego lepszego strumyczka, który się napatoczył pod moje łapy. Nie byłam głodna, zresztą od dłuższego czasu łaknienie pożywienia było mi obce. Tak samo jak chęć towarzystwa, co w zasadzie nie było niczym nowym, ale była to jeszcze szerzej pojęta obojętność na wszelkie bodźce. Nie miałam ochoty nawet na rozmyślanie, bo myśli i wątki ulatywały mi gdzieś w dal, nie pozwalając na skupienie na najgłupszym nawet wspomnieniu.
Traciłam chęć. Traciłam zrozumienie dla świata, który coraz bardziej zaczął ustępować pola wszechobecnej pustce, która nakazywała mi bez powodu budzić się w nocy z policzami przykrytymi strumieniami łez, która nakazywała mi znudzenie zwykłymi, przyziemnymi sprawami.
Na początku byłam przekonana, że coś mnie opętało. Że jakiś obcy byt przejął władzę nad moim ciałem, bo zwykle wykazywałam przecież jakiekolwiek chęci! Niestety, dosyć szybko okazało się, że tym, co wyniszczało moją psychikę od środka... Byłam ja sama.
Proszę, nawet nie zauważyłam, kiedy ugięły się pode mną nogi. Leżałam więc na trawie, nie mając siły ruszyć choćby pyskiem. Miałam ochotę po prostu... Zamknąć oczy... I nigdy więcej ich nie otworzyć, żeby poczuć cokolwiek...
Przez myśl przemknęła mi jaskinia, którą odwiedziłam razem z Etain. I gaz, który wywoływał uśmiech na moim pysku, sprowadzał błogi stan zapomnienia i nieuzasadnionej, jakże wspaniałej radości. Miałam jednak przeczucie, że tym razem to nic nie da. Że to tylko chwilowe. Że z chwilą ulotnienia się narkotyku wszystko stanie się gorsze niż było.
Brakowało mi brata. Brakowało mi rodziców, którzy z każdą chwilą po jego śmierci coraz bardziej się ode mnie oddalali, nie widząc, że ja cierpię po stokroć bardziej niż oni. Bo tylko on potrafił mnie rozweselić. Gdy jego zabrakło, rodzice nie wiedzieli, jak do mnie trafić. Zostawili mnie więc samą sobie, bo byłam im zbędna, nieużyteczna.
Nikomu nie jestem potrzebna.
Ta myśl uderzyła we mnie tak mocno, że aż łzy uleciały mi z oczu.
Marnuję tylko powietrze, zabieram zwierzynę, która mogłaby przydać się komuś znaczącemu.
Jestem nikim.
Teraz zawodziłam już głośno, wstając z ziemi i idąc przed siebie, ledwo widząc przez łzy. Nikt mnie nie słyszał.
Czemu ktoś miałby?
Zatrzymałam się dopiero, gdy natrafiłam łapą na pustkę. Spojrzałam w dół i nawet nie zakręciło mi się w głowie, gdy stałam oko w oko z przepaścią.
Mogłabym skoczyć. Zakończyć uczucie pustki, poczuć cokolwiek, nawet jeśli miałoby to być bólem.
Zrobiłam krok, a powietrze prześlizgiwało się dookoła mnie.
Wszyscy zawsze mówili, że w takich sytuacjach przed oczami przelatuje całe życie.
A ja... Ja słyszałam tylko swoje ostatnie tchnienie...

< KONIEC >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz