Usunęłam się w cień, siadając przy rogu jednej ze skał, i zaczęłam ostentacyjnie lizać łapę, przypatrując się całej akcji z lekkim znudzeniem. Siły w walce były co najmniej niewyrównane. Rozwścieczona matka ruszyła ponownie na przeciwnika. Był już przygotowany, dzięki czemu udało mu się skoczyć na kark zwierza i zranić go, prędko jednak został zrzucony i zaliczył ciężkie zderzenie z rzeczywistością. Wymiana ciosów trwała, lecz zapał Rutena słabł; powoli, kulturalnie starał się wycofywać. Niedźwiedzica była nastawiona wyjątkowo agresywnie, wciąż starała się dosięgnąć rywala. Przebiegłam wzrokiem po jego ranach, ze swoistym zadowoleniem obserwując cieknącą krew. Nasza przyjaciółka jest już w drodze. Potrząsnęłam głową i otworzyłam szeroko oczy. Nie.
Przyłączyłam się do walki, wzlatując z miejsca i lądując na grzbiecie samicy z wyciągniętymi do przodu pazurami. Wgryzłam się w ciało, po czym szybko zeskoczyłam na ziemię. Matka odwróciła się w moją stronę z groźnym warknięciem. Uskoczyłam na bok przed jej łapą, kiedy samiec rzucił się na nią od tyłu. Będąc na stabilnym gruncie, również zaatakowałam, celując w szyję. Zdołałam jedynie przejechać po pysku. Niedźwiedzica zaczęła się miotać, próbując poradzić sobie jednocześnie z dwójką przeciwników. W pewnym momencie, gdy chwyciłam mocno zębami tylną nogę, Ruten dostał się na zraniony już kark zwierzęcia. Z gardła samicy wydobył się przeszywający ryk, a następnie coraz słabsze jęki. Groziła jeszcze trochę, ale ugryzienie było celne. Wkrótce osunęła się i zaczęła wić w agonii. Oboje staliśmy obok, próbując uspokoić oddech. Rany piekły mnie nieznośnie, ale nie były na szczęście zbyt poważne. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby odgonić ciemność sprzed oczu.
Wtedy przypomniałam sobie o jeszcze jednej, mniejszej kulce futra. Młody siedział skulony pod jednym z drzew, wpatrując się w nas z bezgranicznym przerażeniem i szokiem. Chyba właśnie skazaliśmy go na śmierć głodową. Przechyliłam lekko głowę, przebiegając go wzrokiem uważnie jeszcze raz. Ruszyliśmy w jego stronę niemal jednocześnie. Zatrzymaliśmy się, spoglądając na siebie. Ostatecznie ja podeszłam pierwsza. Chwyciłam niedźwiadka za kark i pociągnęłam lekko.
— Chodź. Twoja matka już nie wróci. - dopiero po paru szturchnięciach poddał się i zaczął iść, pilnowany przeze mnie, wciąż rzucając nam spojrzenia pełne niezrozumienia. Ruten również mi takowe posłał.
— I co zamierzasz z nim zrobić? - oderwałam wzrok od naszego towarzysza. Nie przetrwałby dnia w puszczy. Był jeszcze dzieckiem. Powinien dać się łatwo oswoić. Dobrze będzie mieć kogoś takiego gabarytu po swojej stronie.
— Powiedzmy, że dam mu w jakiś sposób to, co mu zabraliśmy. - basior parsknął śmiechem.
— Pewnie masz o tym jakiekolwiek pojęcie?
— Nie. A ty? - odparłam z nutą ironii.
— Pracowałem już z paroma zwierzętami*. Nie obraź się, ale odchowanie niedźwiedzia to profesjonalne i odpowiedzialne zadanie.
— Sugerujesz, że brak mi odpowiedzialności? - wymownie spojrzałam w jego stronę. Pominął to milczeniem.
— Chcę tylko zapewnić mu jak najlepsze warunki rozwoju. Oczywiście to ty będziesz się nim opiekować. - rzekł pokornie. To już było naprawdę dziwne.
— Raczysz mi wyjaśnić, co cię tak bardzo boli?
<Ruten? Dajesz, dajesz, niedźwiedź ma już swój ENDING.>
*Raczej na paru zwierzętach, ale pomińmy ten drobny szczegół
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz