Chcąc dowiedzieć się, czy ostatnio regularnie odbywane przeze mnie ćwiczenia przynosiły jakiekolwiek efekty, zaangażowałam w całe przedsięwzięcie swoją przyjaciółkę. Zaprowadziłam ją do nakreślonego przeze mnie toru w lesie, przy którym umówiłyśmy się, że ja przebiegnę zaznaczoną odległość trzy razy z rzędu, a ona, w miarę możliwości, będzie liczyła czas.
Stanęłam na starcie w pełnej gotowości, skupiona na celu. Rozweselona wadera stojąca z boku wykrzyczała klasyczną formułę ,,Do startu, gotowi...'', a ja wraz z jej ostatnim słowem wyleciałam jak strzała. Uszy wypełniał mi dźwięk własnego, przyspieszonego oddechu. Czułam się tak, jakbym leciała, tylko na ułamek sekundy przykładając łapy do ziemi, choć pełna praca mięśni uniemożliwiała nazwanie tego doznania przyjemnym i beztroskim.
Pisnęłam radośnie, dotarłszy do drugiej linii. Ledwo się nie wywróciłam, dokonując błyskawicznego obrotu, by mknąć dalej, tym razem po własnych śladach. Słyszałam doping towarzyszącej mi wadery i jakoś rzeczywiście czułam, że pozwala mi on biec szybciej.
Ostatni odcinek, jak to zawsze bywało, był najgorszy, z pewnością nieprzyjemny. Pot spływał mi po czole, a mięśnie powoli zaczynały płonąć, ale to tylko powiększyło radość i ulgę, jaką poczułam na mecie.
- Ile? - zdyszana i lekko pochylona, spytałam towarzyszki.
- Równo trzydzieści. Dobry wynik?
Wzruszyłam głową.
- Kto wie. Za jakiś czas na pewno musi być lepiej - urwałam na chwilę - Drugie podejście?
- Ja tu tylko liczę - zaśmiała się.
Skinęłam głową, biorąc jeszcze chwilę na złapanie oddechu, by potem wykonać krótki zestaw rozciągających ćwiczeń. Szybko powróciłam na tor, a wadera o ciemnej sierści wydała komendę startu.
Odległość była zbyt mała, by gdzieś po drodze się poddać, dlatego bez większych nieprzyjemności ukończyłam bieg.
- Trzydzieści pięć - poinformowała mnie samica.
- Logiczne - przyjęłam wiadomość - Przyjdziemy też jutro?
Zgodziła się bez najmniejszych oporów, a po chwili maszerowałyśmy już niespiesznie gdzieś w stronę centrum watahy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz