Azair wyszedł z jaskini, tłumacząc się pierwszą lepszą błahostką, jaka przyszła mu do głowy.
Nie dbał o tego starego wilka, najlepiej by było, gdyby zdechł w jakimś rowie. Miałby go przynajmniej z głowy.
Upadł pod jakimś drzewem, daleko od jaskini. Miał dosyć. Dosyć wszystkiego. Najchętniej po prostu skręciłby Mundusowi kark, wyrzucił trupa do rzeki i nigdy więcej nie zaprzątał nim myśli. Ruten jednak by mu na to nie pozwolił. Za bardzo zależało mu na tym, żeby ta durna czapla żyła.
No właśnie. Osobliwa relacja Ruten - Mundus.
Najprościej rzecz ujmując, można by stwierdzić, że Azair jest zwyczajnie zazdrosny. I w zasadzie wystarczyłoby to jedno błahe zdanie, żeby wszystko wyogólnić.
Niestety, emocje tylko niekiedy bywają takie proste.
Azair zwyczajnie się bał. Bał się tego, że gdyby Ruten został postawiony przed wyborem, wolałby Mundusa. Aza po prostu bał się, że zostanie odsunięty. Że będzie "tym trzecim".
Że jest "tym trzecim".
Uspokój się, odezwała się Hadelle w jego głowie.
Co ty możesz wiedzieć?, odgryzł się Aza. Nie żyjesz.
Ale żyłam, odparowała. I znałam mnóstwo wilków. W tym twojego dziadka... Wiem, czym jest miłość.
Ty... Co... Warknął, ale nagle olśniło go, co wadera miała na myśli. Nic nie wiesz, słyszysz? To nie jest miłość. I nigdy nie była. Nigdy nie będzie.
Oddech wilka przyśpieszył. To nie może być to. To po prostu przywiązanie, nic innego. Nie może kochać basiora. Nie może kochać Rutena. Nie może kochać, od tego zacznijmy!
Przyznaję, nieco patologiczna to miłość, wyszeptała wadera po paru minutach ciszy. Ale jednak.
Ile mam ci powtarzać, to zwyczajna zazdrość, dobra?
Biały basior zaczął się irytować coraz bardziej.
Nie chciał, żeby Mundus stawał między nim a Rutenem. Nie chciał, żeby ktokolwiek tam stawał. Był w stanie wymordować każdego, kto tylko spróbuje go oddzielić od jego nauczyciela...
Ewidentnie patologia, podsumowała wadera.
Zamknij się już, westchnął Azair, zmęczony całą sytuacją.
Dawno nie było go na tej polanie. Nie był pewien, czy chciał tam wracać, ale stało się. Trawa, pomimo deszczu, nie pozbyła się jeszcze szkarłatnego odcienia, a martwe ciała wydzielały nieprzyjemny zapach, od którego Azie kręciło się w głowie. Dźwięk skrzydeł much, które fruwały dookoła, doprowadzał go do szaleństwa.
Podszedł do martwego Mundusa. Złapał go za kark (a raczej to, co z niego zostało) i rzucił nim o najbliższe drzewo.
Nie zważając na zapach ani smak, szarpał ciało zębami, rozrywał pióra, łamał resztki kości. Wyciskał resztki krwi, aż cały był w niej skąpany.
Wrzeszczał z całych sił. Wrzeszczały głosy w jego głowie. Wrzeszczał każdy jego mięsień, każda kępka jego sierści.
Czy to już szaleństwo?, pytał sam siebie. Nikt nie odpowiadał. Nikt nie odpowiadał... Nikt... Ktoś powinien... DLACZEGO NIKT GO NIE SŁYSZY?!
Odrzucił kawałki Mundusa na bok. Pod nosem szeptał oskarżenia, przekleństwa, groźby... Podniósł głos, znowu wrzeszczał. Krzyczał na martwe ciało, a puste gałki oczne, zachowane w rozszarpanej czaszce, zamiast na Azę, patrzyły gdzieś w niebo. To denerwowało go jeszcze bardziej.
Złapał pierwszego lepszego trupa, jakiegoś basiora, którego kiedyś spotkał na swojej drodze. Szarpał go pazurami, dalej wrzeszcząc. Wykrzykiwał cały swój ból, wszystkie swoje wspomnienia. Łzy z jego oczu mieszały się z krwią. Uderzał głową wilka o ziemię, za każdym razem mocniej, teraz już chyba płakał.
Odłożył trupa, niemal z czułością. Odszedł parę kroków, ledwo widząc, z mroczkami latającymi przed oczami. Oparł się o drzewo, powoli zsunął na ziemię. Chyba zwymiotował, już nawet nie pamiętał.
Łzy dalej wstrząsały jego chudym ciałem, gdy podeszła do niego Hadelle.
— Jesteś potworem — oznajmiła cicho.
Nie odpowiedział.
Rano wrócił do jaskini, ledwo zmuszając mięśnie do wysiłku, żeby nogi wykonały jeszcze jeden krok...
Wymienił z Rutenem parę zdań, gdy nagle padły słowa, na które nie przygotował odpowiedzi:
— I co? — zapytał bordowy basior.
Aza zamarł. Potrząsnął łbem, mruknął pod nosem coś brzmiącego jak "nic" i położył się, udając rozluźnionego.
Możesz zabrać go na polanę?, zapytał nagle, obserwując, jak ten kręci się dookoła Mundusa.
Mogę, oznajmiła. Ale nie chcesz tego.
Chcę, powiedział, zdumiony własnymi słowami.
Zrobię, co w mojej mocy, oznajmiła po chwili ciszy. Ale jeszcze nie teraz.
— Jak Mundus? — zagadnął cicho.
< Rutek? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz