Dobrze. Zatem przyjdzie okazja wykorzystać nowy środek na ciałach kobiecych i szczeniętach, zyskają dzięki temu cenną wiedzę.
Na szczęście granica terenów WSJ, ich niemal stałego celu, była niedaleko. Gdyby trawa na granicznych polanach nie rosła jak opętana, mogliby nawet wydeptać swoją własną ścieżkę.
Gdy minęli tę nieistotną, nieistniejącą linię dzielącą ich świat na pół, rozdzielili się. Azair, który dosyć często po tej stronie linii stawał się nagle Darmsztadtem, poszedł szukać wadery. Ruten zajął się załatwieniem dzieciaka.
Miał go, ledwie zagłębił się trochę w ziemie WSJ. Szczeniak był doskonały. Samotny, zamyślony, siedział przed jakąś jaskinią, grzebiąc w piasku łapami. Bordowy wilk okrążył kilka drzew, by stanąć naprzeciwko wejścia do jaskini i z zadowoleniem przekonać się, że jest pusta. A więc do dzieła.
- Dzień dobry, chłopczyku - z uśmiechem wyszedł zza drzew i zawołał od niechcenia do dziecka, które podniosło wzrok i wstało niepewnie. Czyżby już na początku zrobił na nim wrażenie nieprzyjaznego?
- Dzień dobry - szczeniak skłonił się lekko. Ruten jednak prawie na niego nie patrzył, stanął w pewnej odległości i rozejrzał się z zastanowieniem.
- Gdzie twoja mama? Ty jesteś chyba... - zaczął, licząc na szybką odpowiedź. Nie lubił nawiązywać długiego kontaktu wzrokowego z innymi wilkami. To niby był tylko nic nieznaczący szczeniak, ale rozmowę z nim basior mimo wszystko chciał ograniczyć do niezbędnego minimum. A na razie, pierwsze pytanie postanowił zadać w taki sposób, aby zależnie od odpowiedzi móc poprowadzić dwa scenariusze i umiejętnie zostawić sobie otwartą furtkę na wypadek pomyłki. Jak się okazało, słusznie.
- Gartel, proszę pana. Ale ja nie mam mamy...
- Ach, najmocniej przepraszam - basior udał zmieszanie - byłem przekonany, że jesteś synem Ermji - wykorzystał jedno z kołaczących mu się gdzieś po pamięci imion - wydawało mi się, że mieszka tutaj. Nie znasz jej może? Przychodzę z WSC i szukam...
- Nie, nigdy nie słyszałem o takiej wilczycy, ani o jej synku - dzieciak pokręcił głową.
- No to ładnie - Ruten z ciężkim westchnieniem usiadł na ziemi - wybrałem się w podróż i wracam z pustymi rękoma. A noc się zbliża - bezradnie uniósł pysk, wbijając wzrok w częściowo zachmurzone niebo.
- Nieee, jeśli wolno mi zauważyć, najwcześniej za jakieś dwie, trzy godziny - grzecznie zwrócił uwagę malec.
- To mnie nie urządza, szedłem tutaj z samiutkiej północy naszych terenów, zeszło mi się prawie od rana - znów uśmiechnął się słabo - posłuchaj... - powiedział niepewnie, gdy udało mu się nawiązać kontakt wzrokowy ze szczenięciem - ale może gdzieś w pobliżu jest jaskinia alf waszej watahy?
- Jaskinia jest. Tylko że - Gartel zawahał się - u nas nie ma alf. Już od dawna.
- Ach tak! - na pysku Rutena pojawił się teraz z kolei wyraz zdumienia - nie wiedziałem, że są watahy bez alf. Zatem czeka mnie długa wędrówka z powrotem. Chyba, że znasz jakąś drogę, którą mógłbym pójść od razu na północ, baz zahaczania o Stepy? Wiesz, zazwyczaj nie wychodzę poza swój las.
- Mogę pokazać szlak - szczeniak z zaangażowaniem pokiwał głową - na pewno jest jakaś droga. A ja znam te terany jak mało kto! - dopiero teraz zdecydował się uśmiechnąć. Być może na wieść, że ten nudny przybysz zaraz sobie pójdzie.
Razem ruszyli w drogę. Zabawne, że dzieciak jeszcze nie wiedział, jakie przygody go spotkają.
Szli obok siebie przez dłuższą chwilę, mały wilk zdążył już trochę zaufać basiorowi. To wystarczyło, by załatwić sprawę.
- Nie powinniśmy skręcać w tę ścieżkę - zauważył czujnie Gartel widząc, że drugi wilk przestaje iść za nim - tylko prosto. Mamy iść na północ.
- Nie uważasz, że zamiast przedzierać się przez te krzaki, łatwiej byłoby pójść chociaż przez chwilę ścieżką? Zaraz skręcimy do lasu. Albo nie, wiesz co, pójdę dalej sam. Masz pewnie ważne rzeczy do zrobienia..
- Nie, nie o to chodzi - zaprzeczył szczeniak, podążając za Rutenem - mogę iść, po prostu myślałem...
- Nie szkodzi, jak chcesz mnie odprowadzić, chodźmy szybciej - wilk zbył jego słowa, truchtem ruszając przed siebie. Doskonale wiedział, dlaczego zboczyli z wcześniejszej trasy. To tam umówiony był z Azairem. Ciekawe, czy już coś ma.
Stanęli. Ruten rozejrzał się w poszukiwaniu prześwitującej przez gałęzie świerków białej sierści. Po chwili dostrzegł ją. Złapał towarzyszącego mu szczeniaka za ramię i zaczął ciągnąć je w dół.
- Mam ją - biały wilk ciągnął za sobą jakąś nieprzytomną panienkę. Ruten uśmiechnął się lekko.
- Ja też. Możemy wracać - pchnął stojącego obok wilczka przed siebie i warknął - nie próbuj uciekać, bo nieprzyjemnie się to skończy.
- Co z nimi zrobimy, jak już skończymy badania? - zapytał Azair, zarzucając siebie na grzbiet nieprzytomne ciało.
- Nie wiem, może to, co zwykle, a może wypuścimy... w zasadzie możesz z tym truchłem zrobić co chcesz - bordowy wilk wskazał na zwisające bezwładnie ciało wadery - a dzieciak może jeszcze nam się przyda, jeśli nie będzie pokazywał ząbków.
Dosyć szybko dotarli na miejsce. Wadera nadal była nieprzytomna, a szczeniak powoli przestawał trząść się z przerażenia. Zabawa z nimi dopiero się zacznie, Azair i Ruten rzadko mieli okazję pracować z czymś tak bezbronnym. Aż kusiło, aby oprócz klasycznych czynności, które wykonywali zawsze, zrobić coś więcej.
Zanim to jednak nastąpi, wypadało sprawdzić, co z ich pierwszym obiektem badawczym. Ruten zatrzymał się na chwilę w wejściu do jaskini i zmierzył pomieszczenie wzrokiem, w którym łatwo można było odszukać ślady niemal niespotykanego u niego zagubienia. Pomieszczenie to samo, ptak leżał pod ścianą tak, jak go zostawili, poza tym pustka, wszystko wyglądało normalnie. Nie. Coś nie pasowało. Coś było bardzo nie tak.
Wilk powoli podszedł do błękitnego ptaka, coraz szerzej otwierając oczy. Od razu zauważył jego ciężki oddech. Usiadł i położył łapę na jego szyi, potem na wewnętrznej stronie jego skrzydła. Było jakoś niezdrowo ciepłe. Rozgrzane. Ruten podniósł się i przez chwilę patrzył z niepokojem na przedmiot swojego doświadczenia. Tego nie przewidział. To znaczy, zawsze jest jakaś nikła szansa komplikacji, ale że też musiało się to stać akurat teraz? VCQ. Miał powodować kilka bardzo charakterystycznych objawów, nic poza tym. Zatem dlaczego nastąpiło tak znaczne podwyższenie temperatury ciała?
- Coś nie tak? - usłyszał z tyłu głos Azaira. Wilk podszedł bliżej i zajrzał mu przez ramię.
- Nie wyszło - mruknął Ruten - coś złego się z nim dzieje.
Zaczął naprędce przerzucać wszystkie swoje ostatnie myśli, szukając wśród ich plątaniny czegoś, co mogłoby wyjaśnić mu to dziwne zjawisko. Gdzie popełnili błąd? W myślach powrócił do momentu, w którym zaczął eksperyment. Probówka, druga probówka, jedną dał Azairowi... Strzykawka, połączył z miarką... nożyk... ziemia. W tamtej chwili, przez moment, igła leżała na ziemi. To oznacza, że do organizmu razem z VCQ mogło dostać się w zasadzie wszystko, każda bakteria i każdy inny wirus, który krążył w tym czasie po jaskini. Ruten zerwał się na równe nogi i powiedział tylko nerwowo, zanim wyszedł:
- Muszę wracać do wsi. Muszę... muszę coś sprawdzić.
Azair pozostał w jaskini, razem z budzącą się wilczycą i szczeniakiem, a jego towarzysz chwilę później biegł już w stronę ludzkich terenów. Czekała go daleka droga, ale nie mógł zrezygnować.
"A jeśli on umrze?" - przyszło mu do głowy i chyba po raz pierwszy zaczął myśleć o tym poważnie. Czułby się wtedy... winny. Nie mógł bez walki pozwolić Mundusowi umrzeć w ten sposób.
Biegł ile sił w nogach. Nie poruszał się już wolnym truchtem, jak miał w zwyczaju, lecz szybko, ani na chwilę nie pozwalając nogom odpocząć i poprowadzić się własnym tempem. Jeśli sprawdzą się jego obawy, każda chwila będzie ważna, to znaczyłoby bowiem, że stracił kontrolę nad zdrowiem swojego wspólnika.
Wpadł na podwórze zdyszany, na nowo zaczynając monitorować czas i orientując się z niezadowoleniem, że słońce już zachodzi. Droga zajęła mu dobrą godzinę, a może i dłużej.
Zaczął drapać w drzwi, a potem wręcz dobijać się do nich. Przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał. Wreszcie zniecierpliwiony okrążył chatę i dostał się do środka przez niezamknięte drzwi z drugiej strony domu. Minął sień i wszedł do jednego z pokoi, w którym wcześniej zostawił pierwszą, eksperymentalną ofiarę nowego wirusa. Pies leżał tam cały czas, widocznie niezauważony przez weterynarza, którego nie było w domu. Ruten zatrzymał się tuż przed nim i wcisnął łapę w sierść na jego szyi, po czym odetchnął z ulgą. Była gorąca.
A więc to kolejny z objawów. Można będzie zająć się nim później.
- Jestem, możemy zaczynać - zwrócił się do swojego ucznia, wchodząc do jaskini spokojnym krokiem. Postanowił wytłumaczyć te nieoczekiwane komplikacje później, kiedy już z nimi skończą. Wziął do łapy jedną z probówek, która mu została i połączył ją z igłą odkażoną spirytusem ze schowka. Kątem oka spojrzał na Azaira, a potem na struchlałą, siedzącą w kącie waderę, tulącą do siebie równie przerażonego szczeniaka. Na jej policzku widać było ślady krwi.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz