Azair podniósł łeb z chłodną władczością i dziwnym samozadowoleniem, uczuciami nieznanymi mu za szczeniaka.
— Dlaczego miałbym zabijać sam siebie? — zapytał, nie oczekując wcale odpowiedzi.
Hadelle stała z boku, za drzewem. Obserwowała uważnie dwójkę wilków.
Ostoję zła, demoniczną, brudną krew, myśli ciemniejsze niż smoła. I Rutena.
Wbrew pozorom dla niej o wiele gorszy był Azair niż Ruten. Bordowy basior był zwykłym wilkiem, który zbyt głęboko wszedł w naukę, żeby teraz się z niej wygrzebać.
Za to Aza... On był zepsuty do szpiku kości. Jego geny uwarunkowały to w nim w chwili poczęcia.
Doskonale pamiętała swojego ukochanego.
"Ukochanego".
Wadera prychnęła nieprzyjemnie. Odwróciła się i przyglądnęła ranom na plecach po wyrwanych skrzydłach. Oto są. Tyle ją to kosztowało. Nie mogli jej zabić, więc odebrali to, co było dla niej najcenniejsze. Za to nie zabrali celu, który skwapliwie wypełniała, póki Farah nie padł martwy bez życia. Zamordowany własnymi łapami i myślami.
Wbrew pozorom nie było to trudne. Zatruta demonami krew była bardzo podatna na szaleństwo. Tak samo jak zbrukana nimi krew anielska, płynąca w żyłach Zero. Ale to inna historia, cienie przeszłości w zupełnie innej sytuacji.
Wadera obserwowała swojego wnuka. Nie czuła do niego nic, co powinna jako jego babka. Najchętniej udusiłaby go na miejscu. Jaka szkoda, że demony w jego głowie raniły jej nieskalaną, dobrą skórę. Nie mogła go dotknąć bez wypalania w sobie dziur.
Tak bardzo chciałaby zobaczyć, jak wypływa z niego życie...
Azair otworzył oczy i błyskawicznie zabrał łapę w głowy Rutena. Obrócił się, wstał.
Bordowy basior nadal pogrążony był w marzeniach sennych, zupełnie inaczej od wadery i szczeniaka leżących w kącie, którzy cali pochłonięci byli przez szpony wirusa stworzonego przez Rutena. Aza był z niego taki dumny... Pewnie byli już rozpaleni przez gorączkę.
Za to Mundus... Mundus siedział w rogu i wpatrywał intensywnie w Azę.
— Czego chcesz ode mnie, Mundurku? — zapytał, uśmiechając się kpiąco i układając wygodnie z powrotem na podłodze.
— Zastanawiam się, co poszło nie tak — odparł ptak, a na jego pysku malował się dziwny wyraz.
— Cały proces mojego życia, od poczęcia aż do chwili obecnej — mruknął Azair, na tyle cicho, żeby ptak nie dosłyszał.
Czapla nie odpowiedziała, tylko odwróciła wzrok.
W tym momencie rozległo się głośne ziewnięcie Rutena. Azair spojrzał na niego czule, ale zaraz odwrócił pysk.
< Ruten? Przepraszam, że tak króciutko, ale wena uciekła w dal, chyba przed tymi psychopatami :c >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz