Szczeniak szybko zaczął tracić władzę w szyi, tułowiu, aż wreszcie w kończynach. Obserwowało się to nieco trudniej, niż u poprzedniego przypadku, ponieważ Mundusa nikt trzymać nie musiał, a ten wilczek z przyczyn bezpieczeństwa został przytwierdzony do stołu silnymi łapami Azaira. Następnie przyszła kolej ma waderę. To była już ledwie formalność. Poddała się bez walki. Zanim upadła, starszy wilk podtrzymał ją przez chwilę, nie zważając na jej ostatnie histeryczne próby użycia trzęsących się z nerwów łap.
- Co się dzieje? - zapytał pośpiesznie Aza. Ruten uśmiechnął się pod nosem, słysząc w jego głosie nutę rozdrażnienia.
- Nic, wszystko zgodnie z planem - powiedział, jedną łapą obejmując waderę i przyciskając ją do ściany, a drugą unosząc jej podbródek. Przez dłuższą chwilę chłonął oczyma jej twarz. Miała cienki pysk i przypuszczalnie słaby uścisk szczęki. W końcu westchnął ciężko i puścił ją bezceremonialnie, nie troszcząc się o to, by bezboleśnie znalazła się na ziemi. Upadła na nią całą swoją masą, nawiasem mówiąc, niezbyt dużą.
Tymczasem Ruten położył obok leżącego na stole szczeniaka kartkę i polano, po czym powoli zaczął pisać.
"Dwa wilki, nie przedstawiające przeciwwskazań do zastosowania próbki VCQ w wysokim stężeniu. Reakcja podobna jak u obu przedmiotów poprzednich badań".
Oderwał wzrok od dokumentu i spojrzał na leżącego pod ścianą ptaka. Choć nie pokazywał tego po sobie, jego niepokój rósł. Wreszcie wstał ze swego miejsca i podszedł do Mundusa, jeszcze raz przykładając łapę do jego szyi. Azair siedział wciąż w jednym miejscu i zapewne odpoczywał, cały czas jednak śledząc uważnie każdy ruch nauczyciela. Ruten niemal słyszał w myślach jego niezadowolenie, gdy umysł ucznia połączył dwa lub trzy pierwsze kroki z kierunkiem, w którym zmierza. Nie był jednak w stanie dość jego przyczyny - dlaczego Azaira tak drażniło, gdy starszy wilk znajdował się w pobliżu Mundurka? Czyżby wyczuwał od niego jakieś zagrożenie? Nie, to bzdura. Przecież on leży w bezruchu, brak mu siły, aby podnieść choćby skrzydło, czy pazurem zrobić rysę na ziemi. Zresztą, to przecież ich przyjaciel. Rutenowi przyszło do głowy, że liczba trzy nie jest zbyt szczęśliwa, jeśli chodzi o znajomości. W ogóle liczby nieparzyste słabo się w tym przypadku sprawdzają. Zawsze jest "tych dwóch i ten trzeci". Ale... kto był tym trzecim?
- Nie wiem, co z tym zrobić - usiadł i począł smętnie patrzeć na opierzone ciało - zdrowy organizm potrafi kontrolować gorączkę, dzięki czemu nie jest dla niego niebezpieczna... ale naprawdę nie jestem pewien, jak zareaguje w takiej sytuacji. Najbardziej wrażliwy na podwyższenie temperatury ciała jest mózg. A ona pewnie będzie wzrastać. Kiedy przekroczy czterdzieści jeden, może dwa stopnie, jego komórki nerwowe zaczną umierać - wymamrotał z każdym słowem coraz mniej chętnie, mając wrażenie, że Azairowi towarzyszą w tej chwili zupełnie inne uczucia. Sam czuł natomiast rosnące gdzieś wewnątrz wzburzenie i niepokój. Miał ochotę wstać, sięgnąć po którąś z mądrych książek, które pokazywał mu Achpil, przecież musiało być w nich coś, co mogłoby mu pomóc. Ale tych książek nie widział już od dawna. Teraz miał polegać głównie na swojej wiedzy i rozwijać ją za pomocą doświadczenia. Bezsilność jest czasami nieunikniona, ale drażniło go, że dopadła ich w tym przypadku. Mógłby chociażby zabić jedną z dwóch ich ostatnich ofiar, rozkroić martwe ciało, coś z niego wyczytać, jak robił to zazwyczaj... ale co wyczytać? Nie wiedział nawet, czego szukać. Jego wiedza nie wystarczyła. Być może przyjacielowi pozostały marne dni życia. Życia... a raczej istnienia.
Ruten
- Pójdę... na spacer - Aza nagle podniósł się. Przeniosłem na niego nieco zdziwiony wzrok - może znajdę naszego dziadka - mruknął tylko, wychodząc. Pokiwałem głową sam do siebie, nie licząc już na to, że biały wilk odwróci się, by zauważyć ten gest. Nawet jeśli szukanie starego wilka (który wyszedł gdzieś poprzedniego dnia i jak do tej pory ślad po nim zaginął), było jedynie pretekstem, nie zamierzałem przeszkadzać Azairowi. Ostatnio nasze relacje zaczęły chyba ulegać pewnej ukrytej zmianie. Prychnąłem. Ostatnio? Przecież cały czas coś się zmienia, to naturalna kolej rzeczy...
Azair wyszedł z jaskini, kierując swoje pierwsze kroki w stronę lasu. Nasłuchiwałem dłuższą chwilę. Odgłosy łap na ziemi ostatecznie ucichły, a mnie zaczęła męczyć drażniąca niepewność. Nie chodziło o sam fakt nieświadomości, choć nie dało się ukryć, że ciekawiło mnie, dokąd odszedł uczeń. Wyraźniej natomiast czułem w tej niepewności... przerażenie. Co mnie martwi? Czy może intuicja to mi kazała spodziewać mi się zagrożenia ze strony tego właśnie, białego wilka? Nie, mogę być przecież o niego spokojny. A to, to tylko jakieś bezsensowne, irracjonalne myśli.
Skąd te nerwy? Jeśli będę żyć, jak wcześniej, bez zastanawiania się, bez rozmyślania nad niepowodzeniem, wszystko powinno iść tak samo łatwo, jak wcześniej. Czy coś się zmieniło? Nie, nic się nie zmieniło. pomiędzy Azairem i mną, pomiędzy Mundusem i mną, pomiędzy nimi również. Wszystko co zrobiliśmy, zrobiliśmy razem.
Powoli mijały godziny, zapadła noc. Położyłem się na swoim legowisku, wygniecionym w piasku i chłodnym pyle. Po dniu żarem wyżerającym resztki energii z każdej kończyny czekałem już tylko na sen.
Zasnąłem. Rzeczywistość i sen łączą się w metafizyczną całość, która nas tworzy. Przez część nocy leżymy po prostu, podobni do świeżych trupów, czasem tylko dając sygnał rzeczywistości wokół, że żyjemy, jakimś pomrukiem, jakimś głębszym oddechem. Kilka razy w nocy pojawia się sen. A sny to poligon naszego umysłu.
Stanąłem pośrodku lasu. Zmęczenie przeszło, pozostał mi tylko wewnętrzny spokój i błogostan. Taki, jaki zdarza się rzadko, być może jedynie w snach.
A więc to był sen. Taki, w którym przez dotyk wspomnienia świadomej rzeczywistości sam staje się świadomym. Kiedy dostrzegamy, że wskazówki zegara za każdym razem, gdy na nie spojrzymy, wskazują inną godzinę. Kiedy kamień, który potoczymy po ziemi, nie zatrzyma się po kilku obrotach wokół własnej osi, a będzie kręcić się jakby popychany cały czas na nowo. Jak ja wprowadziłem się w stan świadomości? Czy to przez uczucie spokoju? Czy to uczucie mój umysł rozpoznał jako kłamstwo, osiągalnie jedynie w snach? Czy to tak przekonałem się o tym, że śnię...? Brzmiało to parszywie, ale wyglądało na prawdziwe, w przeciwieństwie do świata, który właśnie stworzyłem.
Las był piękny. Światło dające wyraźne wrażenie trwającego właśnie, letniego poranka, o tej porze roku rozpoczynającego się wyjątkowo wcześnie. Biegłem przed siebie leśną drogą. Szybko, tak szybko, jak tylko mogłem. Mundus powiedział kiedyś, że nie da się zbiec z tego pagórka szybciej od lecącej wrony... ja to zrobię, zrobię to z łatwością.
Las był pusty. Wokół żadnego zwierzęcia, żadnych kwiatów, jedynie suche gałęzie sosen.
Wybiegłem na częściowo ukrytą w leśnym cieniu łąkę. Wznosiła się pod górę, pokryta głęboką trawą, o jakimś dziwnym, złotym odcieniu falującą pod naporem wiatru. Nawet brodząc w niej niemal po grzbiet nie gniotłem źdźbeł. Czym była ta piękna kraina? Byłem pewien, że to mój las, las, który pamiętam i odtwarzam. Rozejrzałem się. Szukałem wzrokiem przyjaciół. Azaira. Dlaczego nie ma go w moim śnie? I Mundusa. Ale byłem sam.
- Eon naiiie nie...
Zerwałem się ze swojego miejsca i zaspanym wzrokiem potoczyłem wokół. Azair siedział przy wyjściu z jaskini, odwrócony tyłem do wnętrza.
- Mówiłeś coś? - zapytałem.
- Nie, nie - obejrzał się za siebie. Westchnąłem wstając i pierwsze kroki skierowałem w miejsce, gdzie leżał Mundus. To pierwsze, o czym tego dnia pomyślałem i pierwsze, co zrobiłem. Usiadłem przy nim, dotknąłem łapą jego szyi. Wyglądało na to, że temperatura jego ciała nie podniosła się. To dawało nadzieję. Zignorowałem waderę i szczeniaka leżących pod przeciwległą ścianą, obok stołu operacyjnego i podszedłem do Azaira, by następnie usiąść obok niego, w wyjściu z groty.
- I co? - zapytałem, w zasadzie sam nie będąc pewien, czego dokładnie chciałem się dowiedzieć.
< Azairku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz