Oto Mundus
Ruten.
Ptak uniósł szpon i pociągnął za nić zawieszoną na swojej szyi. Poczuł nieprzyjemne szarpnięcie. Była cienka i mocna.
Bordowy wilk tymczasem przeciągnął się i wstał, pierwsze swoje kroki kierując ku wyjściu z jaskini. Usiadł, a jego sylwetka na chwilę została obleczona jaskrawymi promieniami słońca wpadającymi ze wschodu. Ale Mundus nie przyglądał się już temu wilkowi. Przeniósł wzrok na Azaira, leżącego nadal wgłębi groty. Chciał tylko zobaczyć jego oczy. Tak, jak przypuszczał, były zwrócone w kierunku nauczyciela.
Wiszącą w powietrzu ciszę przerwał głos Rutena.
- Nawet nie zauważyłbym, że ktoś grzebał w moim schowku, tak dokładnie odłożył wszystko na miejsce. Gdyby nie to - popatrzył na Mundurka i skinął głową w kierunku zawieszonej na jego szyi nici - możesz mi to jakoś wyjaśnić?
- Mogę, ale na szczęście nie muszę - ptak odwrócił wzrok i odparł wymijająco - jeśli do tej pory nie tłumaczyłem się nikomu z gorszych rzeczy.
- Jesteś pewien? - wilk popatrzył na niego spode łba. Mundus znał ten wzrok, mógł określić go jedynie jako "złowróżbny". Tymczasem basior wycedził przez zaciśnięte kły - szkoda, mógłbyś wyprowadzić mnie z błędu. Bo to pewnie jest błąd prawda... bo widzisz, mi się zdaje, że właśnie sam się zaobrączkowałeś, przyjacielu - powiedział, uzbrajając się w odpowiedni sobie, cyniczny uśmiech. Jego rozmówca westchnął. Sam nie był już pewien.
Niestety, teraz kolej Rutena
- Nooo, zmieńmy temat - ogłosiłem po chwili milczenia - idziemy dziś zająć czymś myśli. Za długo siedzimy tu bezczynnie, korzystając tylko z jednego narzędzia. Od trzymania strzykawek moje palce chyba niebawem zmienią kształt. Co powiecie na krótki spacer do WSJ?
- Z chęcią - biały wilk leżący nieopodal przeciągając się dumnie wyprostował pierś i wstał dynamicznie, jak gdyby tylko na to czekał. Uśmiechnąłem się pod nosem. Tak, ja też tęskniłem za zajęciami praktycznymi. A teraz przy okazji nadarzyła się sposobność, do wyjaśnienia pewnej trudnej kwestii, która niepokoiła mnie już od dłuższego czasu. Sądziłem jednak, ze da się rozwiązać ją w prosty sposób. Wyszliśmy z jaskini.
Od pewnego czasu wygodnie było mi tłumaczyć samemu sobie, że wszystko jest w porządku i nawet relacje między nami trzema układają się prawidłowo, to jest, tak jak ja chciałbym je widzieć. Zaskakująco często jednak przychodziło mi na myśl, że nie wszystko działo się od początku do końca zgodnie z moimi oczekiwaniami. Zaczynałem odnosić wrażenie, że pomiędzy nami tworzy się jakaś bariera, popychana i wznoszona wytrwale przez... indywidualność.
Dotychczas odpowiadało mi dysponowanie siłą, którą dawały wszystkie te rzeczy, jakie robiliśmy razem. Podobało mi się posiadanie władzy. Wszak była ona tym, do czego dążyłem przez całe życie. Była. Nigdy nie przestała. Podczas tych wspólnych wypraw, które odbywałem z Azairem i Mundusem, stojąc nad półżywymi ciałami wijących się w męczarniach wilków, zyskałem władzę nad życiem. Ceniłem ją sobie tak bardzo, jak przyjaźń bliskich mi dwóch dusz.
To ja, Ruten. To mój świat, w nim moja przestrzeń. A na niej mój rewir, do którego należeli obaj moi przyjaciele.
Ostatnio, jak mi się zdaje, zbyt pochopnie odrzuciłem możliwość korzystania z podstawowych środków służących utrzymaniu dyscypliny, która konieczna jest w każdym zespole. Bo ile osób może naraz dyktować warunki, Moi Kochani? Jak myślicie? Dwie? Trzy?
Przechodziliśmy właśnie leśną, ubitą drogą, biegnącą wzdłuż rzeki, już na terenach Watahy Szarych Jabłoni. Ach, nasza rzeka. Była tak orzeźwiająco zimna i miała taki bystry, pełen życia prąd.
Z głębokim westchnieniem zdradzającym wyrzut endorfin spojrzałem w górę. Nad nami rosły stare, dostojne drzewa. A ich gałęzie zwisały tak nisko nad wilczymi grzbietami.
No cóż, rozmyślanie jest dla słabych, co bystrzejsi zdają się na natchnienie.
To nic takiego. Nie potraktujcie tego osobiście, chłopaki. Ale muszę chyba delikatnie przenieść pewne granice z jednego miejsca, w drugie.
To nic takiego. Nie potraktujcie tego osobiście, chłopaki. Ale muszę chyba delikatnie przenieść pewne granice z jednego miejsca, w drugie.
Nie ostrzegałem towarzyszy, że zamierzam zacząć zabawę. Nie musiałem przecież nikomu niczego wyjaśniać. Wyczułem doskonały moment, gdy jedna z niższych gałęzi znalazła się tuż nad nami. Oderwałem przednie łapy od ziemi i podskoczyłem, silnymi szczękami łamiąc ją i ściągając w dół. Dalej poszło szybko. Zamachnąłem się gałęzią, trafiając idącego obok Azaira, tylko by nieco go zdezorientować. Przeniosłem włożoną w rozmach siłę na szczęki, które w ułamku sekundy wykorzystały ją, dosięgając idącego po drugiej mojej stronie Mundusa i chwytając go za szyję, aby odwrócić się ponownie i cisnąć teraz z kolei nim w białego basiora. Równocześnie całą mocą przednich łap uderzyłem w jego klatkę piersiową. Tak jak przypuszczałem, zanim obaj wylądowali pod wodą, nie zdążyli nawet zorientować się, co zaszło.
Usiadłem na brzegu, przez krótką chwilę pozwalając sobie popatrzeć na mocującego się z prądem basiora i szarego ptaka, rozpaczliwie trzepoczącego skrzydłami. Widok ten sprawił, że po moim karku przebiegł przyjemny dreszcz. Nie zdecydowałem się powstrzymywać uśmiechu. W końcu schyliłem się, przywierając do ziemi i wyciągając przed siebie jedną łapę. Podałem ją najpierw jednemu, potem drugiemu, niemal serdecznie pomagając wydostać się im z toni.
- Moi mili przyjaciele - odezwałem się, gdy obaj znaleźli się już na brzegu rzeki - chciałbym, byście wiedzieli, jak trudne jest dla mnie działanie w ten sposób... widzicie, nie przewidziałem w naszym gronie przemocy. Ale swoją arogancją... nie dajecie mi wyboru. Wszystko już jest po staremu, czyż nie? Możemy zapomnieć o całej tej przykrej sytuacji. Jak i kilku innych, równie smutnych, które dotknęły mnie za waszą sprawą. Ale pamiętajcie, że moja cierpliwość nie jest nieskończona, cóż... - westchnąłem z brzmiącym wyraźnie w głosie smutkiem, z którego sam byłem dumny - zgoda?
Dobry przywódca wybacza drobne przewinienia. W tym momencie bez uprzedzenia wyciągnąłem łapę do Mundurka, tym razem w geście pojednania. Przez kilka sekund patrzył na mnie z wyrazem absolutnej dezorientacji, potem jednak powoli uniósł jeden ze szponów i podał mi go z zastanowieniem, przy czym cała śmiałość, która zaczęła towarzyszyć mu ostatnio, rozpłynęła się jak chmury w wietrzny dzień.
- Aza, zgoda? W imię szacunku i naszych dobrych imion - popatrzyłem mu głęboko w oczy.
< Azair? Zdaje się, że chciałeś niedawno poznać reakcję Rutka na pewne Twoje słowa xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz