Azair zmierzył swojego nauczyciela spojrzeniem. Zlokalizował wszystkie jego rany zadane przez Mundusa, żeby dokładnie je zapamiętać i powtórzyć na czapli dokładnie w tych samych miejscach.
Nie zarejestrował nawet przeprosin Rutena, pokiwał tylko głową z nadzieją, że nie było to pytanie.
Nagle naszła go dziwna chęć przytrzymania tej szmatki, samemu zajęcia się krwią Rutena. Zdusił tę myśl w zarodku, depcząc ją i rozrywając. Nie, żadnych czułości.
— Powinniśmy podać lekarstwo też im? — zapytał zamiast tego, kierując wzrok na dwa wilki leżące pod ścianą.
— Myślę, że nie obojgu — odparł bordowy basior, podchodząc do nich i przyglądając się im chwilę w ciszy. — Chciałbym zbadać, jak wirus działa na dojrzewający organizm. Obudzimy tylko waderę.
Biały wilk kiwnął głową i rozejrzał się dookoła.
— Masz jakiś sznur? — spytał.
— Tak, gdzieś w rogu powinien być. A co?
— Pomyślałem, że najlepiej będzie ją związać. Żeby nie uciekła.
Ruten kiwnął głową z aprobatą i przygotował strzykawkę, a Aza za ten czas odnalazł kawałek starego, ale wciąż mocnego sznura.
Oboje stanęli nad waderą. Ruten wstrzyknął jej w ramię odpowiednią dawkę, po czym odsunął się metr do tyłu. Azair cierpliwie czekał.
W końcu wadera poruszyła uszami. Powoli otwarła jedno oko, a ujrzawszy swoich dwóch oprawców niezdarnie stanęła na nogi i już zbierała się do wrzasku, gdy otrzymała potężne uderzenie w pysk od Azaira, aż głowa obróciła się jej w prawo.
— Dzień dobry — przywitał się grzecznie Ruten, z tym swoim typowym, dziwnym uśmiechem. Azair go uwielbiał. Uwielbiał, kiedy musiał się zastanawiać, co Ruten chce takim uśmiechem do ofiary zasugerować. Może wyobraża sobie ją w kapeluszu z jej własnych jelit?
— Kim wy jesteście? — zapytała wilczyca, wybuchając płaczem. Aza przewrócił oczami i niedelikatnie popchnął ją na ziemię, żeby związać jej nogi sznurem na tyle mocno, żeby nie mogła się ruszyć, ale nie aż tak, żeby krew przestała jej dopływać do łap.
Ruten zanotował coś, po czym zaczął z ciekawością przyglądać się, jak pysk wadery zaczyna przyjmować wyraz najczystszego przerażenia, gdy ujrzała szczeniaka dalej zarażonego wirusem.
— Uleczcie go! — błagała, ale zarówno Ruten, jak i Azair, nie wydawali się skorzy do słuchania jej skomlenia.
— Pójdę po coś do jedzenia — oznajmił Azair, wychodząc z jaskini.
Wrócił po jakimś czasie z dwoma tłustymi zającami. Jednego podał Rutenowi, drugiego rzucił waderze.
— A ty? — zagadnął wilk, z wdzięcznością rozrywając mięśnie zwierzęcia.
— Jadłem już. — Aza wzruszył ramionami.
Po skończonym posiłku wadera zapadła w płytki sen, a Ruten, widząc to, uznał, że też się prześpi. Nakazał Azie pilnowanie.
Ale on miał nieco inne plany. Związał waderę tak, żeby jej nawet przez myśl nie przeszła ucieczka, po czym położył łapę tuż obok ramienia Rutena, który spał jak zabity.
Możesz?, zapytał.
Mogę, odparła wadera. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego tego chcesz.
Szczerze mówiąc, on też tego nie rozumiał. Ba, był pewien, że już za parę godzin będzie tego okrutnie żałował.
Ale chciał pokazać Rutenowi... No właśnie, co? Swoją prawdziwą naturę? Hadelle?
Co jest w stanie dla niego zrobić?
Połóż łapę na jego głowie, poinstruowała go wadera.
Uczynił to i już parę minut później poczuł, jak ogarnia go senność.
Gdy otworzył oczy, znajdował się już w krainie snów.
Rozejrzał się dookoła. To nie była jego polana. Było tu ciemno, ale nie na tyle, żeby ograniczało to znacznie widoczność. W tle szumiały drzewa.
Zrozumiał, że to kraina senna Rutena.
Oh, o wilku mowa, a wilk tu.
Ruten stał przy wejściu do jaskini i rozglądał się niepewnie. Na pewno wyczuwał obcego w swoim śnie.
— Ruten! — zawołał go Aza, na co bordowy natychmiast zatrzymał wzrok na swoim uczniu. Mimo znacznej odległości, słyszeli się doskonale.
— Azair? Coś jest nie tak — oznajmił Ruten, podchodząc bliżej.
— Tak. Nie jesteśmy w bezmyślnych marzeniach sennych. To właśnie to zjawisko, które nazwałeś "świadomym śnieniem", a może nawet jest to coś więcej, jako że zachowujemy pełną świadomość wszystkiego, co dzieje się dookoła, tego, co działo się w świecie rzeczywistym i zachowaliśmy umiejętność racjonalnego myślenia — wyjaśnił Azair. — To ja cię ściągnąłem w taki stan. Chociaż może nie do końca ja, ale to dłuższa historia... Chcę, żebyś ze mną gdzieś poszedł.
Ruten zgodził się i już chwilę potem oboje zniknęli między drzewami.
Droga nie trwała długo, zaledwie jedno mrugnięcie wystarczyło, aby w powietrzu zaczęła unosić się słodka woń rozkładu. Wyszli na polankę Azaira.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz