- ...Opowiadaj, jak zdobyłeś stołek. Przeprowadziłeś zamach stanu? - wilczyca popatrzyła na mnie z uśmiechem, a nawet, miałem wrażenie, lekkim rozbawieniem spowodowanym bez wątpienia jakąś myślą o mnie. To było stresujące - a może to były wybory?
Pokręciłem głową.
- Nieee, już mówiłem, to dziedziczne stanowisko. Mój ojciec był alfą, mój dziadek, pradziadek... - spojrzałem w górę, w głowie próbując rozrysować całe swoje drzewo genealogiczne, a przynajmniej tę część, która pozwoliłaby mi poprawnie odpowiedzieć na pytanie - jestem już piątym pokoleniem alf. Wcześniej, ani w międzyczasie na tym stanowisku nie było nikogo spoza mojej rodziny.
- No to ładnie, mamy monopol - zaśmiała się, teraz już nie skrywając wesołości.
- Aha... - mruknąłem pod nosem - wiesz, kiedy myślę o pierwszych alfach tej watahy, o których mi opowiadano, odnoszę wrażenie, że oni wszyscy byli tacy... mężniejsi, szlachetni, odważni... a potem ta odwaga zgubiła się gdzieś i powstał Zawilec. Może nie powinienem tu być, może dziedziczenie władzy nie jest do końca dobre - wbiłem wzrok w dal. Zawiało melancholią. Nagle postawiłem sobie za cel powiedzieć coś wesołego, coś, co rozluźniłoby atmosferę przynajmniej trochę. No błagam, nie mogłem zamęczać dziewczyny opowiadaniem o swoim życiowym nieszczęściu.
Pod wpływem duchowego kopniaka, jakiego sam sobie dałem "Wymyśl coś, Zawilec!" moje nogi znów zaczęły się trząść. Chrząknąłem niepewnie i rzuciłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- Hej, jesteśmy już prawie pod jaskinią Sekretarza - zdobyłem się nawet na pomachanie ogonem liczą, że mój buchający entuzjazm udzieli się Etain.
- Aha... - teraz z kolei to ona odparła w mało ożywiony sposób.
Następne kilkanaście przeszliśmy w milczeniu, bowiem pełni napięcia oczekiwaliśmy jaskini sekretarza WWN, która miała lada chwila pojawić się wśród drzew.
- Hehe - po raz kolejny udało mi się skrzywić lekko, gdy pomimo rosnącego napięcia nasz cel nie pojawiał się w zasięgu wzroku - znaczy, zaraz tam będziemy.
Nagle zatrzymałem się wpół kroku. Zaraz tam będziemy... a właściwie... po co? Popatrzyłem na Etain, która nadal uparcie zmierzała w jednym kierunku. Wystarczyłby jeden impuls... przecież wolałaby to, niż wizytę u Sekretarza. To o czym myślałem wydawało mi się szalone, ale jakieś nagłe podniecenie, które zaczęło ściskać mi żołądek i przyprawiało o dreszczyk emocji spowodowało, że z każdą chwilą coraz trudniej było mi powstrzymać się od przerwania naszego trwającego działania. Może mój organizm oswoi się już troszkę z emocjami i nagle zaczyna ich pożądać? No, dalej, rozruszajmy to!
A myśląc "to", nie miałem przed oczyma w zasadzie niczego konkretnego, ale zajęty byłem już tylko jednym: "Zawilec nadchodzi!". Liczyłem, że z resztą pomoże mi Etain.
- Nie - nagle zatrzymałem się dynamicznie, niemal słysząc tę charakterystyczną muzykę towarzyszącą podejmowaniu wiekopomnych decyzji w amerykańskich filmach - poczekaj, w zasadzie czemu nie możemy odwrócić się własnie w tej chwili i iść w drugą stronę? - zapytałem trochę nieskładnie, nie czas był jednak, żeby myśleć. Złapałem waderę za łapę i pociągnąłem lekko. Najwyżej się obrazi za ten niespodziewany ruch, raz się żyje! Ach, jaki cudowny był smak ryzyka, gdy nagle tak po prostu odwróciliśmy się! Odwróciliśmy się, rozumiecie Kochani, i nagle zaczęliśmy iść W KIERUNKU Z KTÓREGO PRZYSZLIŚMY! I to ja sam zainicjowałem tę szaloną akcję!
Na moim pysku pojawił się szeroki uśmiech. O matko, robię to, łamię zasady! To jest to! *mentalne pokazanie języka osobie, która właśnie to pisze* Zawilec rusza do akcji! Nie wie jeszcze, co będzie robił, ani jak to się skończy, ale właśnie pociąga oniemiałą Etain za łapę i prowadzi ku nie wiadomo czemu!
- Idziemy z powrotem do WSJ! - oświadczył, ochłonąwszy trochę z pierwszej fali towarzyszących tej niedorzeczności emocji.
- Idziemy z powrotem do WSJ! - oświadczył, ochłonąwszy trochę z pierwszej fali towarzyszących tej niedorzeczności emocji.
< Etain? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz