Znużona ciężkim tygodniem pracy, znalazłszy wreszcie kilka godzin wolnego czasu, pragnęłam jedynie wyrwać się z jaskini i dobrze się zabawić. Niestety, nawet jeśli pokusa była niesamowita, w bezmyślnym poddaniu się jej przeszkadzała mi natarczywa myśl o zaczętej, a ciągle nieskończonej serii treningów. Przez jakiś czas toczyłam ten słynny bój między sercem a rozumem i w końcu doszłam do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie stworzenie kompromisu. Na tyle na ile będzie to możliwe.
Bez większego pośpiechu i przejęcia opuściłam swoje schronienie, by przez jakiś czas wędrować wśród drzew i chaszczy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do ćwiczeń. Udało mi się znaleźć coś, co w miarę odpowiadało zamysłowi. Odległy fragment lasu, gdzie gęsto rosnące drzewa zasłaniały niebo i blokowały większość promieni słonecznych. Trawa, niedeptana przez nikogo, rosła tutaj grubo i gęsto, upstrzona chaotycznie plamami ziół czy niepozornych kwiatów. Wokół roiło się od rozrośniętych krzewów, a dzieła dopełniały dawno opadnięte drzewa, których fragmenty gniły teraz wśród trawy, stając się pożywką dla grzybów i mchu.
Usiadłam na ziemi i pogrążyłam się w myślach, zastanawiając się chwilę nad wszystkim, co mnie niepokoiło i męczyło. Potem podniosłam się, zaczerpnęłam oddechu i... siłą woli powaliłam jedno z niewysokich drzew. Wyrwałam je razem z korzeniami, a ono z łoskotem uderzyło o ziemię. Potem kolejne, za trzecim razem dwa jednocześnie. Poczułam nagle głęboką ulgę, na moją twarz wpłynął uśmiech. Podniosłam łapę do góry, wynosząc wraz z nią fragment ziemi. Czarne grudy posypały się na wszystkie strony, przysypując soczystą zieleń trawy. Ponowiłam manewr, tym razem kierując materiał bardziej po skosie.
Wkrótce wszędzie wokół mnie latały niczym niesione huraganem gałęzie, liście, głazy i grudy ziemi. Obijały się o drzewa, które i bez tego padały kolejno na ziemię, a grunt falował niczym morze podczas sztormu. Nie wszystkie z moich uników były udane, toteż futro miałam czarne od brudu, a na ciele sporo zadrapań, jednak dopiero opadnięcie z sił zmusiło mnie do przerwania chaosu. Szczęśliwa opadłam na ziemię. To był najlepszy sposób na poradzenie sobie ze stresem, jaki kiedykolwiek wymyśliłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz