Poprzedni trening miał miejsce kilka dni temu. Nie mogłam powiedzieć, że nie byłam z niego zadowolona, wszystko bowiem potoczyło się zgodnie z planem, lecz oczywistą prawdą było to, że sam w sobie jeszcze nic nie znaczył. By ujrzeć efekty, należało ćwiczyć regularnie i właśnie w celu wypełnienia tego postanowienia wybrałam się dziś na swoją polanę. Piękna jak poprzednio, nienagannie zielona. Zdawało mi się, że kwitła jeszcze piękniej i silniej, niż kiedy byłam tu ostatnim razem, tak samo, jak w trawie i w powietrzu przybyć miało możliwie żywych istot.
Omiotłam wzrokiem dywan kwiatów, który zostawiłam po sobie poprzednim razem. Na polanie nie starczyło już miejsca na kolejne tego typu rośliny, poza tym powoływanie ich do życia stanowiło bardziej lekką rozgrzewkę. Umówmy się, były efektowne, ale nieprzydatne zupełnie w żadnej sytuacji. Ja pragnęłam dużej mocy, manifestacji siły, a pierwszym tego symbolem, jaki przyszedł mi na myśl, był dąb. Wielkie, szerokie drzewo. Domyśliłam się, że stworzenie owej rośliny leżało w zakresie moich umiejętności, wzięłam więc głęboki oddech, rozciągnęłam szybko mięśnie łap i zabrałam się do roboty.
Usiadłam i przymknęłam oczy, zakreślając okrąg nad ziemią i wizualizując sobie swój zamiar. Siedziałam tak, skupiając się na dochodzących do moich uszu odgłosach przyrody, na zapachu kwiatów, na słońcu i wietrze, wszystkim, czym byłam tak zachwycona, i szczerze mówiąc, czułam jakiś przepływ energii, mrowienie w łapie.
Kiedy przeczucie zaczęło podpowiadać mi, że rezultaty powinny być już widocznie, otworzyłam oczy i dostrzegłam, że przede mną zdążyła się już przebić przez ziemię mała, intensywnie zielona siewka. Zadowolona z pierwszego rezultatu, kontynuowałam ćwiczenie.
Mój twór piął się górę, powoli brązowiejąc i nabierając warstw. Kiedy osiągnął wysokość około dwóch metrów, zaczęłam już odczuwać zmęczenie, a mój oddech zmieniał się w niespokojne dyszenie. Okazało się, że najtrudniejsze dopiero przede mną, oto bowiem wzrost rośliny zwolnił, czułam za to długie pnącza korzeni rozpychające się pod warstwą ziemi. Wkrótce zaczęłam odczuwać ból w mięśniach, a moja kończyna zaczęła drgać. Rozrost zatrzymywał się co chwilę, a ja wkładałam ogromny wysiłek w chwilowe przywracanie procesu.
Nie wiem, ile to trwało, jednak koniec końców drzewo osiągnęło wysokość odpowiednią dla gatunku. Szczęśliwa, że miałam to już za sobą, odchyliłam głowę do tyłu, przymknęłam oczy i westchnęłam przeciągle. Potem zbliżyłam się chwiejnie do swego tworu i przyłożyłam łapę do kory, jakby pozdrawiając starego przyjaciela. Z delikatnym uśmiechem na pysku wróciłam niespiesznie do jaskini, mając w głowie perspektywę zasłużonego odpoczynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz