Już po pierwszych sekundach zauważył, że schodzenie było o wiele trudniejsze niż wspinaczka. Musiał skupić się jeszcze bardziej, żeby w ogóle nie zlecieć łbem w dół. Spiął wszystkie mięśnie, żeby zachować równowagę i powoli, wbijając pazury w korę, schodził gałąź po gałęzi. Nabrał wprawy gdzieś w połowie drzewa i, zamiast zejść normalnie, postanowił, że z ostatnich pięter po prostu sobie zeskoczy. Wylądował na boku z głuchym uderzeniem, ale szybko poniósł się i zrobił rekonesans, czy niczego sobie nie złamał. Na szczęście Fortuna była tego dnia przy nim i wyszedł cało.
Aza stwierdził, że pora już udać się z powrotem do jaskini, ruszył więc względnie szybkim biegiem do swojej jaskini.
Na miejscu upadł ciężko na legowisko, odepchnął tylnią nogą Kamyka, żeby mu nie przeszkadzał, po czym zamknął oczy w oczekiwaniu na sen.
Który nie nadchodził.
Po parunastu minutach takiego leżenia Aza po prostu poddał się i wstał, po czym ruszył do strumyka, żeby się napić.
Gdy wrócił, praktycznie zmusił się do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz