Siedziałam na skale nad swoim obiadem składającym się z szaraka i szpaka z uszkodzonym skrzydłem, przez co nie miał szans na ucieczkę. Przyglądałam się zielonej tafli lasu, ciągnącej się aż po horyzont, ze zbocza wyrastających ponad nią gór. Po pewnym czasie z ciał zwierząt zostały tylko ogryzione kości. Podniosłam się i otrzepałam z pyłu, rozglądając się w poszukiwaniu zajęcia. Wokoło nie było nikogo, ciszę przerywały jedynie co gwałtowniejsze świsty i porywy wiatru. Od dłuższego czasu nie zrobiłam sobie mocniejszego treningu. Rozwój fizyczny był wskazany na moim stanowisku, w życiu zresztą też. Przydałoby się mieć co pokazać w razie ,,sytuacji awaryjnych wymagających użycia ostrzejszych środków". Nieźle brzmiące określenie, nie powiem.
Wzięłam na cel to, co miałam pod łapą: postanowiłam poćwiczyć zwinność i szybkość ruchów na skalnym rumowisku. Przeskakiwałam z jednego głazu na drugi, nieraz o mały włos unikając upadku. Kamienie były dość...luźne, więc utrzymanie równowagi w szalonym na tym podłożu tempie wymagało nie lada wysiłku. Zrobiłam tak parę rund z góry na dół.
No to wracam do gry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz