- Spokojnie, przyjacielu - wyciągnąłem przed siebie jedną łapę i powstrzymałem gestem jego następne słowa - nie musisz się denerwować. Jesteśmy tutejsi. Taka sąsiedzka wizyta nie jest niczym złym, zwłaszcza, że nie chcemy polować na zwierzęta z waszej części.
- Po twoich słowach wnioskuję, że jesteście z WSC? - basior przed nami warknął cicho i zniżył łeb, gotowy do walki.
- Tak, to nasza wataha - uśmiechnąłem się przyjaźnie. Wyglądałem chyba na wilka, który cieszył się z domyślności rozmówcy, a może nawet z usłyszenia nazwy własnej, ukochanej watahy z ust obcego w tej sytuacji. A był to wyraz entuzjazmu tak... niekłamanego, że ten strażnik, czy ktokolwiek na kogo ten wilk wyglądał, stropił się nieco i mruknął, nie wysyłając już nam sygnałów mogących świadczyć o zamiarach ataku:
- Czego tu chcecie?
- Wybraliśmy się na spacer, nie wiedzieliśmy, że ktoś z was będzie miał nam za złe. Przepraszamy - same słowa brzmiały już poważniej, mimo iż uśmiech nie znikał z mojego pyska - może zamiast walczyć... moglibyśmy razem zapolować? - zapytałem nieco prostodusznie.
- Yyyy, jestem na służbie - odparł wilk niechętnie - stróżuję. Zresztą w naszej watasze raczej nie zwykliśmy urządzać sobie polowań z podejrzanymi...
- Ej, jacy my tam podejrzani - machnąłem łapą - goście! - na moje ostatnie słowo wilk nastawił uszu. Ha, goście! Byli wrażliwi na to słowo.
- No nie wiem, czego tu chcecie? Jak się po prostu przespacerować, to proszę, idźcie i wracajcie. Ale jak nie, to dopilnujemy...
- Bądź spokojny - uciszyłem go stanowczym, acz wciąż łagodnym gestem łapy. Nie zamierzałem rzucać mu wyzwania. Chciałem tylko jak najszybciej i najskuteczniej... osiągnąć mój cel. Dodałem jeszcze w kilku słowach coś o przechadzce, wczesnej godzinie i szybkim powrocie, po czym ruszyliśmy dalej.
Co do powrotu o wczesnej godzinie, z każdym kwadransem marszu miałem coraz silniejsze wrażenie, że nie mamy na niego szans.
- Nie uważasz, że wyjątkowo ciepły dziś wieczór? - wadera przednimi łapami stanęła na leżącym na ziemi głazie, wyprostowując się i oddychając głęboko. Przymknęła oczy, przez chwilę ciesząc się przepływającym obok nas, ciepłym wiatrem. Zatrzymałem się obok, przez dłuższą chwilę trwając w milczeniu i pozwalając jej czekać na odpowiedź.
- ...Tak, masz rację - odrzekłem wolno, patrząc na nią spode łba. Na szczęście nie wyłapała w moim głosie zmiany intonacji. Nadal stała odwrócona, pyszczkiem zwrócona w stronę lasu.
A ja z każdą chwilą miałem coraz większą ochotę sprawić jej trochę bólu. Takiego dobrego bólu, który postawiłby stojące przede mną ciało na tej samej płaszczyźnie, na której stawiałem zazwyczaj inne wilki, które nadawały się do badań. Coś zbyt długo udało mi się z nią rozmawiać. Jeszcze chwila, i mógłbym wziąć ją za kogoś bardziej zbliżonego do umysłów takich jak ja, Azair, czy choćby Mundus. A przecież to jedna ze zwykłych. Nie powinna myśleć i czuć tak, jak my. Powinna inaczej tłumaczyć sobie pewne wydarzenia, kierować swoje osądy bardziej w stronę tych intencji, które umiała odczytać. Takich, które bywają intencjami całej tej szarej masy. A moje najprawdopodobniej były inne. Joena ich nie rozumiała, była jedną z tych zwykłych.
Położyłem łapę na jednym z niewielkich, ostrych kamieni leżących wokół. Przyda się w razie czego. Ale czemu by nie spróbować... skorzystać z tego, że mam przed sobą waderę? To samica, a z wdzięku samic można czerpać pełnymi garściami.
Podszedłem do niej, zanim zdążyła zdać sobie sprawę, że w "normalnych" okolicznościach nie powinienem nagle znaleźć się tak blisko. Była stanowczo zbyt ufna jak na kontakty z osobami, które niejednokrotnie się tu spotyka.
- A teraz spokojnie, nie chciałbym, żebyś odebrała to osobiście - zginając nadgarstek złapałem ją za łapę - albo jak chcesz, w zasadzie to też rozumiem - po grzbiecie przebiegł mi przyjemny dreszcz.
< Joena? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz