Co? Co? Nie, żebym kiedykolwiek w swoim życiu studiowała tajniki psychologii albo chociaż skupiła się na tyle, by próbować rozpracowywać charakter spotykanych osób na podstawie ich wyrazu twarzy czy innych gestów, ale nie podejrzewałam, że ktokolwiek może tak szybko i niespodziewanie, a w dodatku tak silnie, zmienić swoje zachowanie i nastawienie. Skąd tyle słów? Skąd ten radosny wyraz twarzy, niezwykły ton? Przez pierwszą, niedługą chwilę towarzyszyła mi irracjonalna myśl, jakoby Zawilec został nagle podmieniony, potem zastanawiałam się, czy to objaw jakieś choroby, bo w końcu towarzysz nigdy nie wyglądał zbyt zdrowo. Nawet zaczęłam się obawiać, czy wraz z postępem czasu nie zacznie zachowywać się coraz dziwaczniej, aż w końcu spróbuje zrobić mi jakąś krzywdę... Ale w takim wypadku raczej uprzedziłby mnie, odmówił wyruszania na wyprawę, jak nie on, to chociaż ten jego rozsądnie brzmiący, dziobaty przyjaciel... Nie, temu akurat nie ufałam.
Jakaś myśl kazała mi potargać łapą futro, jak zazwyczaj, kiedy zaczynałam mocniej się nad czymś zastanawiać, ponieważ jednak znajdowaliśmy się w ruchu, okazało się to niemożliwe, a jakieś odczuwane przeze mnie zmieszanie tylko się pogłębiło. Może basior próbował być miły, pomyślałam. Może wziął sobie do serca moją nie do końca przemyślaną wypowiedź o zamiłowaniach i pasjach. Westchnęłam. Zawsze robiło się dziwnie, kiedy ktoś zadawał takie bezpośrednie i banalne pytania.
Z drugiej strony, to nie była zła propozycja. Nie miałam żadnej specjalnej ochoty na spotkanie z tym posiwiałym basiorem, liczyłam jedynie, że znajomość z nim może przynieść mi jakieś profity. Z drugiej strony, pchana nagłą myślą zerknęłam na białego samca, może kontakt z jedną szychą na razie wystarczy. Zwłaszcza jeśli ta ma ochotę bliżej się poznać.
Machnęłam od niechcenia głową, a potem ziewnęłam. Bez trudu przyjęłam propozycję zabawy, lecz myśl, że później koniecznie trzeba będzie rozejrzeć się za jakąś jaskinią, błyszczała w moim umyśle wypisana wielkimi literami.
- Jasne, idziemy! - zaintonowałam nieobcym dla siebie tonem.
Nie biegliśmy, choć poruszaliśmy się szybkim tempem. Zdawało mi się, że oczy basiora, że nawet cały on, nareszcie ożyły. Jego kroki nie były proste i miarowe, lecz nierówne, niekiedy niemalże przechodzące w podskoki i potknięcia, kiedy akurat świdrował wzrokiem okolicę aż po czubki starych drzew, zamiast skupić się na drodze. Przyjęłam ten widok z aprobatą, kiwając przez jakąś chwilę głową niczym w takt muzyki. Ciekawa byłam, kiedy się zmęczy.
Poznałam chaszcze, przy których ostatnio zaczepili nas tubylcy. Potem minęliśmy czarne pozostałości ogniska. Ruszyliśmy dalej w las, a w pewnym momencie w oddali ujrzeliśmy dwie wilcze sylwetki, parę osobników o ciemnej sierści. Tropiły coś z nosem przy ziemi, lecz bardzo szybko, jeszcze przed jakąkolwiek reakcją z mojej strony, jeden z nich dostrzegł nasz cień albo poczuł zapach, bo jego łeb wystrzelił do góry, a oczy zaczęły lustrować nas dogłębnie. Widząc go w tej pozycji, poznałam w osobniku towarzysza zeszłej nocy, podobnie postać za nim wydawała się nieobca. Uśmiechnęłam się i zamachnęłam ogonem, lecz nim zdążyłam się zbliżyć, basiory spojrzały na siebie, po czym odwróciły się i niespiesznie ruszyły w drugą stronę.
Zdziwienie wpłynęło na mój pysk, a ogon zatrzymał się gwałtownie. To zachowanie nie przypominało w niczym tego, co dane nam było ujrzeć wczorajszej nocy czy nawet dzisiejszego ranka, kiedy owe wilki chciały kłócić się z nami o jakiegoś zająca. Szybko doszłam do wniosku, że może mieli nas po prostu dość. Nie było to przecież niczym nowym, że przyjaźnie zawarte podczas nocnej zabawy, po południu nie miały już żadnego znaczenia.
Pogodzona z takim wytłumaczeniem, wzruszyłam głową, po czym wróciłam myślami do spraw swoich i towarzysza, a że zdecydowaliśmy się działać w pełni spontanicznie, nie było ich wiele. Głowę miałam lekką i pozbawioną zmartwień, pozostawałam skupiona jedynie na pięknych krajobrazach i przyjemnych uczuciach. Wspaniały stan.
Pierwszym, jakkolwiek atrakcyjnym przystankiem na trasie, okazała się być szeroka i z tego, co widziałam, wcale niepłytka rzeka, która wyskoczyła przed nasze oczy całkiem niespodziewanie. Podeszłam do brzegu i w zamyśleniu postukałam parę razy łapą po grunt. Obejrzałam się na lewo i prawo, dostrzegając w ten sposób niemałą liczbę ciemnych głazów porozrzucanych po korycie. A gdyby tak... nawet nie zdążyłam dokończyć myśli, bo już ruszyłam biegiem wzdłuż brzegu, a po chwili, manewrując przed tym odpowiednio, skoczyłam wprost na jedną ze skał. Zachwiałam się, uderzając łapami o twardą i śliską powierzchnię, jednak odpowiednio szybkie i pewnie zabawnie wyglądające z boku ruchy pozwoliły mi utrzymać równowagę.
Odwróciłam się i posłałam białemu samcowi, którego zostawiłam na twardym gruncie, szeroki i szczery, zapraszający uśmiech, po czym wypatrzyłam sobie kolejny cel. Dobrze wycelowałam, przyłożyłam się, po czym skoczyłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy bezpiecznie znalazłam się na kolejnym kamieniu, a jednak mimo to do moich uszu dobiegł głośny plusk. Przez krótki moment sądziłam, że się przesłyszałam, lecz szybko uświadomiłam sobie, że dźwięk był prawdziwy. I dochodził z tyłu.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz