Po tak długim czasie w podróży, nawet wysuszona przez intensywne promienie słońca ziemia zdawała się być obietnicą chociaż chwilowego spoczynku, niosącego ukojenie dla obolałych łap basiora. Mimo nieprzyjemnych ukłuć drobnych kamieni, wbijających się w spierzchnięte poduszki, basior parł dalej, nawet jeśli jego kroki przypominały bardziej powłóczenie nogami niż żwawe ruchy zdrowego wilka w kwiecie wieku. Coś było nie w porządku i mógł to dostrzec każdy, kto by chociaż przelotnie zerknął na samca. On jednak zdawał się nie zauważać niczego, poza niewielkim skrawkiem ziemi przed jego oczyma. Nie rozglądał się na boki, nie spoglądał w niebo, aby ocenić, czy zdąży wrócić do swego domu, nim zapadnie mrok. Wątpił to. W końcu, sama droga do miejsca, gdzie się to zaczęło, swoistego Edenu, zajęła mu kilka nocy. Nie mówiąc o tym, że wtedy nie był zmęczony walką.
Zmęczony... Przecież nie czuł zmęczenia. Nie czuł głodu. Nie czuł pragnienia, bólu. Nie czuł niczego. To wszystko przepadło, gdy oddał to, co pozostało z jego człowieczeństwa tamtej nocy. Cóż za ironia. Wilk, porównujący się do człowieka. Do czegoś, co według powszechnej opinii stało ponad czworonożnymi panami lasów i pól. Ale on przecież był ponad wszystkim. Był czymś więcej niż człowiekiem, czymś więcej niż zwierzęciem, nawet jeśli teraz przyjął taki, a nie inny kształt.
Basior zatrzymał się na skraju skarpy, wbijając pazury w twardą powierzchnię. Przewrócił lekko oczami i podniósł wzrok znad swej trasy, aby rozejrzeć się po miejscu, w jakim się znalazł. Powróciły wspomnienia. Nie jego. Kogoś innego. Kogoś, kto wcześniej mieszkał w tej zniszczonej skorupie, kogoś, dla kogo to miejsce miało jakiekolwiek znaczenie. Wspomnienia, resztki przeszłości, już dawno zapomnianej przez innych. Bowiem to naturalna kolej rzeczy. Historia zamiera, obumiera, aż w końcu — umiera. Staje się życiodajnym podłożem, na którym wykwitnie jasna, świetniejsza przyszłość, która przyćmi dawne wydarzenia. Bądź, z zupełnie drugiej strony, zatruje każde nasiono idei, jakie zostanie w nim zasiane. Dlatego przeszłość i pamięć o niej jest niebezpieczną rzeczą. Można nawet powiedzieć, że jest swego rodzaju barierą dla tych, którzy chcą zmienić zastany przez nich świat. Dopóki żyją ci, którzy pamiętają, jak było, społeczeństwo nie zaakceptuje tego, jak może być. Taką zasadą się kierował. I nadal kieruje, nawet jeśli od ostatniego objawienia jego osoby minęło tyle, że wszyscy świadkowie tamtych wydarzeń już dawno gniją w ziemi, gdzie jest ich miejsce. Wrogowie rewolucji, o tak. Pamiętał, że tak ich nazywał. To jedno z nielicznych wspomnień, jakie należy do niego. I tylko do niego.
Pamiętał także, że nazywali go tyranem. Ojcobójcą. Szaleńcem. Wszystkie te określenia działały jak oliwa na ogień. Podburzały go do dalszej realizacji swego planu, odwracania się od skutków swych działań. Nie skończył zbyt dobrze, to musiał przyznać. Żaden monarcha absolutny nie kończy dobrze, w tym wypadku historia się przydała, a gdyby tylko zwrócił chociaż niewielką część swej uwagi na jej ostrzeżenia, być może udałoby się mu ominąć tą jakże kluczową przeszkodę, jaką była jego własna śmierć.
Poczuł, jak kryształy na jego szyi, której futro było nadal zlepione krwią, poruszają się. Opuścił na nie wzrok i przymknął zranione w trakcie bratobójczej walki oko. Przebudzają się. Ten, którego ciało przejął i ten, do spotkania z którym dusza basiora dążyła przez tyle lat. Dwa wilki, pozornie różne, w duchu identyczne. Dwóch braci. Haruhiko i Lucius.
<Następna część>
<Następna część>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz