— Co się stało? — zapytała Iryd, zatrzymując się obok. Azair już miał warknąć, że przecież widzi, ale powstrzymał się w ostatnim momencie.
— Poczekaj tutaj — powiedział jej i ruszył w stronę Matki.
Wydawało mu się, że każdy jego krok trwa wieczność, a bicie serca słychać w obrębie wielu mil.
Musiał zmuszać się do podniesienia łapy, do postawienia jej dalej. Zogniskował całą swoją uwagę na tej prostej czynności. Nawet nie zauważył, kiedy wstrzymał oddech.
Jest już blisko. Jeszcze tylko parę metrów. Znowu ją zobaczy. Ciekawe, czy poklepie go po głowie i powie, że tęskniła?
Szczeniak z białymi oczami zatrzymał harce, wpadając na swoją siostrzyczkę. Wbił wzrok w Azę i przekrzywił głowę w bok.
— Mamusiu? — powiedział cieniutkim głosikiem.
Matka natychmiast odwróciła głowę w tył, gotowa do obrony swoich nowych pociech, gdy nagle zamarła.
Aza zaczekał parę sekund, zanim wadera zrozumiała, kogo widzi przed sobą.
— Azair Ethal? — zapytała szeptem, a gdy ten kiwnął głową, wstała. — Jak ty wyrosłeś...
W jej oczach widać było zakłopotanie i zażenowanie, że pierwszy syn widzi obrazek tak szczęśliwej rodzinki. Uśmiechnęła się niepewnie i rozłożyła łapy w oczekiwaniu na uścisk.
Który jednak nie nastąpił.
To nie tak, że Aza tego nie chciał. Wręcz przeciwnie, najchętniej rzuciłby się Matce w ramiona i rozpłakał się jak mały gówniarz.
Ale coś go przytrzymywało.
O nie, czyżby to była złość?
— Co one mają, czego nie mam ja? — zapytał oschle, wskazując skinięciem głowy na szczeniaki.
— Aza... Ja... — Wadera spuściła wzrok, coraz bardziej zmieszana. — Przykro mi. Gdy byłeś mały... Ja nie byłam gotowa, byłam za młoda... Twój ojciec...
— Nie tłumacz się — przerwał jej Azair. — Chcę tylko wiedzieć... Czy gdybym teraz chciał wrócić, przyjęłabyś mnie?
Wystarczyła sekunda jej zawahania, żeby zrozumiał. Co prawda zaraz zaczęła się zarzekać, że oczywiście, że w jej jaskini zawsze znajdzie się dla niego miejsce, ale serce Azy wypełniła dziwna pustka. Czuł dziwny posmak na języku.
Dlaczego Matka go nie chciała? Nie mógł sobie przypomnieć, co było z nim nie tak za szczeniaka. Ale coś musiało być. Pewnie sprawiał problemy.
Tak, na pewno. Matka musiała mieć powód. To była jego wina. Ona by się nie pomyliła.
To była jego wina.
Powinien w takim razie okazać skruchę. Tylko jak...?
Spuścił wzrok i westchnął głęboko. Pomyśli o tym później. Teraz są sprawy ważniejsze.
— Ale nie przyszedłem tu po to — powiedział, zmieniając temat. — Ojciec popełnił samobójstwo. Chcę się dowiedzieć, dlaczego.
Zapadła cisza. W oku Matki zakręciła się drobna łza.
— Jak to? — zapytała, ale zaraz zreflektowała się. — Znaczy, to całkiem prawdopodobne... Zawsze był jakiś...
— Jaki? — zapytał szybko.
— Wycofany — wyjaśniła. — Dziwny.
Azair zmierzył wzrokiem basiora, najwidoczniej partnera Matki.
Był wysoki, umięśniony, dobrze patrzyło mu z oczu. Jego spojrzenie wyrażało głębokie współczucie.
W Azie aż się zagotowało.
Nie chciał jego współczucia. Tamten wilk był nikim. Był gorszy od nędznego karalucha. Nic nie znaczył.
Tak samo jak te szczeniaki.
Jedna waderka, dwóch basiorów. Mała miała kremową sierść po ojcu, basiorki gęste ogony po Matce.
Z chęcią wyprułby im bebechy.
— Ja chciałem właśnie o tym porozmawiać — mruknął Aza.
— Przejdźmy się więc — zaproponowała wadera i odwróciła się do partnera. — Kochanie, przypilnujesz ich?
Kremowy basior kiwnął łbem z lekkim, pocieszającym uśmiechem.
Matka zaczęła więc iść, a Aza zrównał się z nią krokiem. Obejrzał się przez ramię na Iryd, która ledwie zauważalnie pokręciła głową, po czym odeszła, dzwoniąc dzwoneczkami na nogach.
— Strasznie wyrosłeś. Jesteś ogromny — paplała wadera, chcąc zająć czymś czas. — Widać dobrze cię tam karmią. Poznałeś już Iryd? Jest szamanką, ale pełni też rolę strażnika. A tak w ogóle, jak tu trafiłeś?
— Pamiętałem drogę — odparł krótko. — Jak więc było z moim Ojcem?
Wadera westchnęła głęboko, ale po chwili milczenia odezwała się cicho:
— To dosyć długa historia. Gdy go poznałam, był piękny dzień...
< C.D.N. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz