- Dzień dobry - to Azair Ethal, młodzieniec z naszej watahy. Całe szczęście, gdy usłyszałem kogoś gwałtownie wchodzącego do jaskini zacząłem się już obawiać, że to jakiś wróg. On tymczasem powiedział, zdawało mi się, średnio spokojnie - przepraszam, że przerywam, ale mam pewną sprawę.
- Jaką to? - odwróciłem się do niego, starając się wyglądać jak najbardziej poważnie i odpowiedzialnie, jak przystało na samca alfa poważnej watahy.
- Mój Ojciec nie żyje - rzucił. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Fakt, że praktycznie nie znałem jego ojca nie zmienił mojego nastawienia do usłyszenia takich wieści. Były straszne. Równie źle słuchało się czegoś takiego, jak myślało o tym, że najpewniej trzeba będzie samemu udać się na miejsce tej tragedii i zbliżyć do zwłok bliźniego. Chciałem coś odpowiedzieć, ale basior dodał bez dłuższej przerwy - podejrzewam, że to samobójstwo.
- Och nie - wyrwało mi się. Taka sytuacja, choć być może mniej przerażająca niż świadomość, że w okolicy grasował zabójca, nadal była, no, co tu dużo mówić, okropna.
W pierwszym odruchu, który być może przypominał bardziej nerwowe poszukiwanie wparcia przez małe dziecko, niż stanowczą reakcję poważnego samca alfa poważnej watahy, przysunąłem się do stojącego obok Mundusa. Poczułem się nieswojo. Od śmierci mojego ojca nie miałem do czynienia z makabrycznymi scenami.
- Samobójstwo...? - ptak odezwał się po raz pierwszy. Azair Ethal popatrzył na niego chmurnie.
- Coś nie tak? - zapytałem, mając nadzieję, że mój przyjaciel przejmie przynajmniej część inicjatywy.
- Nie, skądże - odrzekł - wypadałoby zobaczyć miejsce zdarzenia.
Nie dyskutując dłużej, już we trzech udaliśmy się do jaskini Zero, martwego basiora.
Na miejscu nadal leżało ciało nieszczęsnego wilka, skręconego w trochę nienaturalnej pozycji. Na pierwszy rzut oka widać było, że to coś więcej, niż zwykły sen albo utrata przytomności. Mundus podszedł do niego i schylił się, delikatnie podniósł jedną powiekę denata, a następnie zerknął na jego sine dziąsła.
- Znasz się na tym? - szepnąłem, jakby bojąc się, że bliżej nieokreślony wróg możne nas usłyszeć.
- Trochę, ledwie ile nauczyłem się na służbie - mruknął, kładąc szpony na szyi, pod gardłem wilka. Azair stojący obok warknął cicho.
- Coś nie tak? - z niezmąconym spokojem zwrócił się do niego ptak. Nie uzyskawszy odpowiedzi jeszcze przez chwilę trwał w bezruchu, po czym podniósł się i powiedział - śmierć musiała nastąpić niedawno, krótko po, a może w chwili upadku. Skręcenie karku połączone z odcięciem dopływu tlenu... dlaczego podejrzewasz samobójstwo? - teraz podejrzliwie popatrzył na towarzyszącego nam wilka. Podłapałem to spojrzenie i po chwili oboje wpatrywaliśmy się w niego z wyczekiwaniem.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz