Azair, wychodząc za Rutenem, obejrzał się jeszcze przez ramię. Ujrzał Mundusa, który w swoich szponach trzymał serce Cymonii. Biło coraz wolniej. Uśmiechnął się pod nosem i wyszedł.
Nie wiedział, dlaczego Ruten zabił własną siostrę. Musiał mieć jakiś powód. Ruten zawsze miał powód. To chyba właśnie w nim kochał. Tą pewność we wszystkim, co robił.
Moment... Kochał? Czy to uczucie można nazwać miłością?
Ale przede wszystkim, czy Azair wiedział, co to znaczy? Owszem, widywał wilki związane węzłem małżeńskim, które każdego ranka budziły się w jednym legowisku i spoglądały sobie w oczy z tym dziwnym, jedynym w swoim rodzaju błyskiem, ale na niego samego nikt nigdy tak nie spojrzał. Czy on w ogóle chciał, żeby ktoś tak na niego patrzył?
Tak, chciał, uświadomił sobie ze zdziwieniem. Chciał, żeby Ruten, gdy łączą się ich spojrzenia, uśmiechał się pod nosem, żeby wyobrażał sobie to samo, co Azair, który każdego wieczoru udaje, że zasypia w ramionach swojego Nauczyciela.
Żeby Ruten zamknął go w szczerym uścisku, żeby wyszeptał mu do ucha jego imię.
Nie był jednak pewien, czy to się kiedykolwiek stanie. Ale jeśli tak, to on będzie czekał. Aza jest cierpliwy, może dać mu tyle czasu, ile potrzebuje.
— Dlaczego? — zapytał biały basior, zrównując kroki z Rutenem.
Bordowy wilk tylko spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
— Dlaczego akurat Cymonia? — Azair zerknął na swojego towarzysza.
Ten nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
— Wyjaśnię ci innym razem — odparł. — Kiedy już będę w stanie ubrać myśli w słowa.
Azie te słowa wystarczyły, zrezygnował więc z drążenia głębiej.
Metaliczny zapach krwi dalej kręcił mu się w nozdrzach. Było mu nawet trochę żal Cymonii. Obdarzył ją namiastkiem swojej pokręconej sympatii. Nieważne, że tylko i wyłącznie z powodu jej pokrewieństwa z jego Nauczycielem. Jednak skoro Ruten zabił ją i nie wyglądał, jakby było mu jej szkoda, to on również nie powinien się tym przejmować. Czuł, że tego dnia na polance pojawi się kolejne ciało...
Wrócili do jaskini.
— Mundus raczej nieprędko się pojawi — zauważył Ruten, podchodząc do śpiącego staruszka. — Za ten czas moglibyśmy jeszcze coś zrobić...
— A cóż takiego? — zainteresował się Azair, ułożywszy się wygodnie na podłodze.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz