Gonić? Nie gonić? Nieee, odpuszczę to sobie. Bo po co? Żeby się zmęczyć? I tak jest już pewnie daleko. Zresztą nie zależało mi na tym materiale, i tak to nie ja będę musiał się bez niego obchodzić.
Tymczasem nastawiłem uszu, nasłuchując odgłosów dochodzących zza moich pleców, z drugiego pokoju. To pewnie ten dziadek, weterynarz wrócił. A ta skrzydlata kobieta zanieczyściła salkę operacyjną, aż chciało się westchnąć z dezaprobatą.
Powoli wycofałem się do wyjścia. Zanim opuściłem pokój, w drzwiach pojawił się weterynarz. Najwyraźniej nie zauważył zniknięcia jednego z przedmiotów stanowiących wyposażenie sali, zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że cały pokój zawalony był różnymi mniej lub bardziej ważnymi przedmiotami leżącymi na metalowych regałach i półkach naprzeciwko.
Ziewnąłem, siadając obok krzesła, na którym spała jakaś łaciata kotka. Kawałki rudej sierści na jej bokach ostro odróżniała się od biało-czarnych plamek. Ziewnąłem, przez chwilę wpatrując się w unoszącą się miarowo klatkę piersiową. Jej chudy brzuch wyglądał na tak miękki. Ciekawe, jak przechodziłby przez niego nóż. Zapewne lekko, taka wiedza przydałaby się do lepszej świadomości różnego rodzaju materiałów, w który można wpakować ostrze. Podczas walki bardzo przydatne jest wiedzieć mniej oczywiste rzeczy. Przez chwilę wyrzucałem sobie po cichu, że dopiero teraz pomyślałem o takim doświadczeniu. Nagle coś wybudziło mnie z zamyślenia.
- Potrzebujesz tu czegoś, wilku? - odruchowo spojrzałem na nią jeszcze raz, dokładniej, dostrzegając wpatrujące się we mnie z zaciekawieniem kocie, złote oczy, może nawet nieco podobne do moich.
- Nie, tak sobie siedzę.
- A może chcesz jeszcze jedzenia? Przychodzisz do nas po jedzenie, jeśli się nie mylę? Prawda?
- Niezupełnie - położyłem uszy po sobie. Musiałem uważać, aby przez nieostrożność nie powiedzieć za dużo, trudno jednak myślało mi się o takiej ignorancji z pełnym zrozumieniem - przychodzę tu pooglądać, co robi weterynarz. Jedzenie to trochę... przy okazji - w ostatnim momencie zmieniłem wymowę na bardziej nieporadną. Miałem wrażenie, że kotka mogła zrozumieć moje słowa jako nieudolną próbę usprawiedliwienia swojego głodu. Tak, dobrym pomysłem będzie przyjąć, że trochę wstydzę się swojej niezdarności. Na pewno to najbezpieczniejsze.
- Wiesz, nie musisz się wstydzić - przeciągnęła się z wysiłkiem, siadając na krześle na wysokości mojego pyska. A więc trafiłem w punkt, Ruten, ty geniuszu.
- Miło się rozmawiało, ale muszę uciekać do lasu. Wilki, inne wilki, wataha, te sprawy - mruknąłem niepewnym tonem, zdaje się, że udało mi się wymóc na sobie lekki ukłon, odpędzając ukrytą głęboko myśl, że to trochę dziwne, gdy ja, coś mimo wszystko wybitnego, kłania się elementowi tej jednolitej masy. Ale cóż, kamuflaż jest jedną z przydatnych umiejętności.
Idąc na południe, przez cały czas mimowolnie rozglądałem się wokół, co chwila przyłapując się na obieganiu wzrokiem otoczenia. Czy było to tylko uważne skanowanie podyktowane ostrożnością, czy też chęć zobaczenia... czegoś konkretnego, nie chciałem się przyznać sam przed sobą.
< Panno imieniem Notte? Proszę, wymyśl coś, bo nie mam pomysłu na ciekawą akcję ;_; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz