Późnym popołudniem po dość emocjonującym dniu udałam się na wschodnią plażę. W tym miejscu mogłam liczyć na pełen spokój i ciszę wypełnioną jedynie szumem fal oraz krzykami mew, a nieraz także ciekawe znaleziska w piasku podczas przechadzki. Wilki jakoś nie zaglądały w te strony. Zapewne nie uważały tej granicy za ciekawą. Morze, ot, masa falującej wody. Co tu może być do roboty? Dla idioty pracy nie ma nigdzie.
Wpierw udałam się do swojej kryjówki i pomajstrowałam trochę przy projekcie, ale nad dalszym postępowaniem musiałam pomyśleć. Położyłam się już na wysokiej skarpie, by przy morskim akompaniamencie pogrążyć się w zadumie, kiedy przypomniałam sobie o treningu. Westchnęłam cicho. Pobiegałam najpierw trochę pomiędzy powbijanym wcześniej patykami, by poćwiczyć elastyczność i szybkość, jednak któż jest w tej pierwszej kwestii lepszym nauczycielem od wody? Po rozgrzewce wskoczyłam do morza. Pływałam w różne strony, walcząc z falami znoszącymi mnie albo prosto na dno, albo na brzeg. W krytycznym momencie jedna z nich mnie przykryła, ale zaraz udało mi się zaczerpnąć powietrza. Do jaskini wróciłam późno, bowiem wpierw słabe, zachodzące słońce musiało osuszyć mi skrzydła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz