Trzeba być idiotą. Trzeba być skończonym idiotą, żeby mieć przy sobie jedną rzecz, a i tak gdzieś po drodze ją zgubić. Sama torba to tam mało co, nie sprawiłoby mi problemu uszycie kolejnej, podobnie miały się sprawy z wykonaną z kości igłą, która pewnie gdzieś tam w środku leżała. Nawet podarowałabym te bandaże i spróbowała wymyślić nowy plan na ominięcie oparów, bez wody do namoczenia materiału i tak istniało ryzyko, że filtry okażą się nieskuteczne. Była jednak jedna rzecz, z której utratą nie mogłam się pogodzić. Już nieważne, że ten nóż otrzymałam od rodziców. Ważniejsze, że w obecnych warunkach raczej nie potrafiłabym go odtworzyć. Miałam co prawda w jaskini kilka mniejszych ostrzy, których używałam na przykład do przeprowadzania operacji, ale w porównaniu z tak piękną robotą trąciły amatorszczyzną. Nic tak zgrabnie nie podcinało gardła. Musiałam go odzyskać.
Pytanie tylko gdzie szukać. Nie mogłam go zgubić w lasku, do którego weszłyśmy i zaraz wyszłyśmy. Pomieszczenie z posągami też widziałam tylko pobieżnie. Jedyny moment, w którym mogłam okazać się tak nieuważna, by przeoczyć utratę bagażu, to ucieczka przed nieumarłym kanibalem. Westchnęłam ciężko. Zdarzenie miało miejsce parę korytarzy stąd.
- Chyba wiem, gdzie szukać. Kivuli, chodź ze mną. Gregor... może chcesz tu na nas chwilę poczekać?
Łypnął na mnie okiem.
- Skąd mam wiedzieć, czy jeszcze wrócicie?
- O, to nie potrwa długo. Zabić się na pewno nie damy, jeśli o to chodzi. Pamiętaj o obietnicy, twoją cierpliwość opłacamy złotem.
Skinął głową, po czym przysiadł na ziemi i, wyciągnąwszy broń, zabrał się do jej czyszczenia. My tymczasem ruszyłyśmy na poszukiwania. Czułam, że podobnie jak ja towarzyszka miała pewne wątpliwości co do postaci Gregora, jednak żadna z nas nie chciała wypowiedzieć się głośno, toteż pierwsze metry pokonywałyśmy w milczeniu. Doszłyśmy do pięknych, grubych drzwi. Potem dalej przez długie korytarze. W pewnym momencie, kojarząc niektóre fakty, zapytałam:
- To tędy uciekałaś przed Łapą? Gdzieś tutaj był ten strumyk?
Nim jednak czarna wadera wypowiedziała choć jedno słowo, zdążyłam odwrócić od niej całą uwagę, gdyż dostrzegłam nagle swoją własność leżącą spokojnie gdzieś z tyłu korytarza. Obok niej znajdowało się coś białego. To był ptak. Nie wiedziałam, co on tam robił i skąd się wziął, a jednak siedział tam, średnich rozmiarów osobnik o bujnym, białym opierzeniu ze złotymi zakończeniami. Ruszyłam biegiem w jego stronę, lecz on, tylko mnie usłyszawszy, podniósł się z miejsca i wzbił się do lotu... z torbą w swoich szponach! Zaskoczona, wyczarowałam brązową włócznię, która pofrunęła pod sklepienie, jednak ominęła dziobatego złodzieja. Odwróciłam się do Kivuli, która została z tyłu i posłałam jej spojrzenie pełne niedowierzania, lecz i rozbawienia, po czym ruszyłam w pogoń za uciekinierem.
<Kivuli?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz