Wstałam bardzo wcześnie rano. Gdy otworzyłam oczy, nieświadomie wzdrygnęłam się, bo poranny chłod przeniknął moje kości. Wstałam i otrzepałam się.
Podniosłam łeb, po czym głęboko odetchnęłam wiosną. Uwielbiałam tę porę roku, bo nigdy nie było wiadomo, czego się po niej spodziewać, czy słońca, czy deszczu.
Dzisiaj pogoda była wspaniała. Trawa zieleniła się ze wszystkich stron, kwiaty otwierały swoje pąki, uwalniając słodki zapach, a chmury leniwie przepływały, zasłaniając błękitne niebo.
Ruszyłam powolnym krokiem przed siebie, aby coś upolować, w końcu nie jadłam niczego od dłuższego czasu. Kierując się węchem, obrałam kurs na polanę znajdującą się może kilometr od drzewa, przy którym spędziłam dzisiejszą noc.
Nagle poczułam, że na nos upadła mi mała kropelka. Podniosłam wzrok i spostrzegłam, że zanosi się na deszcz. Przyśpieszyłam kroku, ale i tak nie udało mi się umknąć przed ulewą. Z nieba lały się prawdziwe strumienie, które ograniczały widoczność do zaledwie paru metrów. Nad ziemią zaczęła pojawiać się mgła.
Zwolniłam; i tak już jestem cała w wodzie, więc mniej czy więcej kropel nie zrobi żadnej różnicy.
Odetchnęłam głęboko powietrzem, które podczas deszczu było zupełnie inne - wilgotne, jakby przesiąknięte zapachem mokrej ziemi.
Przeszłam jeszcze paredziesiąt metrów, gdy nagle deszcz ustał, jak łapą odjął. Zerknęłam w niebo jakby z niedowierzaniem.
Ale tak, chociaż zapach wilgoci nie zniknął, to krople przestały spadać.
Wzruszyłam więc w duchu ramionami i ruszyłam na dalsze poszukiwanie śniadania.
Już dłuższy czas nie mogłam niczego znaleźć. W brzuchu zaczęło mi burczeć, a żołądek, jakby wcześniej zachęcony perspektywą posiłku, teraz ściskał się boleśnie, dopominając o mięso. Westchnęłam.
Nagle poczułam zapach, który wydzielają tylko i wyłącznie świeżo zabite zwierzęta. Ślinka naleciała mi do pyska. Na wszelki wypadek zniknęłam.
Podeszłam więc bliżej, a za drzewami ukazała mi się biała, wysoka wadera z dziwnym, niebieskim kamieniem na czole. Oddzielała właśnie od siebie kawałki mięsa z jelenia. Brzuch, na szczęście, milczał.
Wadera nuciła coś sobie pod nosem, pieczołowicie dzieląc mięso na równe kawałki.
— Przepraszam, czy ja bym... — odezwałam się, ale z pojego pyska wydobył się tylko zachrypnięty szept. Odchrząknęłam i spróbowałam jeszcze raz, tym razem głośniej. — Czy mogłabym kawałek?
No, tym razem było trochę lepiej, jednak wadera szybko poderwała głowę i rozejrzała się niepewnie. No tak, przecież mnie nie widzi...
Znowu przybrałam widzialną postać. Zmarszczka między brwiami wadery wygładziła się, a na jej pysku pojawił się miły, ciepły uśmiech.
< Ashera? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz