Z jakichś powodów, mniej lub bardziej racjonalnych, rozśmieszyło mnie zachowanie basiora, szczególnie jego ostatnia odpowiedź, gdy w prostych słowach przytaknął mojej opinii na temat gatunku kwiatu. Odchyliłam się do tyłu, obracając roślinę pod łapą, po czym bez udziału świadomości podniosłam ją i powąchałam.
- Rozumiem, że ten to bez okazji? - zapytałam, śmiejąc się jeszcze pod nosem.
Niekoniecznie potrzebując odpowiedzi na to pytanie, skierowałam nieskupiony dotąd wzrok na Zawilca i wróciłam myślami do słów, jakimi tak szybko zmienił poprzedni temat. Kiedy uświadomiłam sobie ten fakt, kolejna salwa śmiechu stanęła mi w gardle.
- Świetnie - kiwnęłam głową - Zwłaszcza że dałeś mi wczoraj okazję, aby przed snem trochę popływać - widząc nową falę zakłopotania jaśniejącą na pysku basiora, dodałam szybko - Nie przejmuj się, ja uwielbiam pływać.
Wracając myślą do poprzedniego dnia, coś nagle mi się przypomniało. Poderwałam szybko głowę i rozejrzałam się wokoło.
- Jak długo spaliśmy? Mamy ranek? - zapytałam bez większego sensu, jako że stan nieba w zupełności wystarczył, by stwierdzić ten fakt bez niczyjej pomocy.
Zawilec chyba podzielał moje zdanie, a może po prostu minęła mu już fala wczorajszej euforii i wracał powoli do stanu naturalnej małomówności i małoruchliwości, bo mruknął tylko coś, co nawet mogło być odpowiedzią twierdzącą. Skinęłam głową na znak zrozumienia.
- No, to dobrze. Ostatnio spaliśmy trochę nieregularnie, a to przecież niezdrowo - spuściwszy wzrok, zaśmiałam się sama do siebie - Jeszcze trochę i zaczęlibyśmy gubić dni.
Basior nie odpowiedział. Kiedy podniosłam na niego wzrok, może odruchowo uciekł spojrzeniem. Machnąwszy od niechcenia głową, wstałam na równe łapy i przeciągnęłam się, wykorzystując ten moment za zebranie myśli.
- Zawilec - zaczęłam - Wiem, że wczoraj mogło być ci trochę ciężko, ale... nie łam się. Jest świetnie - uśmiechnęłam się serdecznie, chcąc dodać mu otuchy - Zacznijmy dzień od dobrego śniadania, to zaraz zapomnisz o siniakach. Wiesz może czy w okolicy jest jakieś niezgorsze łowisko? Jeszcze nie pokazałaś mi, jak potrafisz polować.
Pokręcił głową.
- Naprawdę? - uniosłam brwi - Myślałam, że znasz te tereny.
- Szczerze mówiąc, niezupełnie...
- Do Sekretarza prowadziłeś bezbłędnie, jestem pewna, że wskazałbyś tę drogę przez sen - zaśmiałam się cicho.
- To trochę inna sprawa...
- Czyżby? - spojrzałam na niego podejrzliwie, nie przybierając jednak zbyt dużej powagi - Zawilec?
- Tak?
- Coś się dzieje?
- Nie.
- Dobrze - kiwnęłam głową, przyjmując za naturalną cechę brak pewności w jego głosie - No nic, trzeba będzie samemu coś wywęszyć. Ruszajmy - odwróciłam się, jednak potem, przypomniawszy sobie coś jeszcze, zawołałam do tyłu - Spróbuj się uśmiechnąć. Wczoraj miło mnie zaskoczyłeś.
Las, przez który szliśmy, okryty był kolorami świtu i poranną mgłą. Maszerowaliśmy bez skargi, pełni sił po przespanej nocy. Kiedy sama to sobie uświadomiłam, nabrałam w usta zimnego powietrza i poświęciłam chwilę na myśl o pięknie tego dnia oraz wyprawy samej sobie, kiedy akurat nie trzeba powstrzymywać ziewania i mrugać raz po raz oczami, żeby przypadkiem nie odpłynąć.
Jakby tego było mało, parę chwil później dojrzałam kątem oka pewna wyjątkową rzecz. Zatrzymawszy się, poprosiłam o to samo basiora, choć ten przyjął moje słowa z widocznym zdziwieniem. Odeszłam kawałek na bok, po czym wyrwałam parę zielonych liści z rosnącej tam niewysokiej rośliny.
- Chcesz jednego? - zapytałam, wróciwszy ze zdobyczą.
- Co to? - zmarszczył brwi.
- Można sobie pożuć - powiedziałam, wgryzając się w jeden z trzymanych fragmentów pędu - Te liście mają działanie pobudzające.
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- W pełni bezpieczne. Zazwyczaj robi się z tego herbatkę, ale w gruncie rzeczy co to za różnica. Dalej, śmiało.
Wyciągnęłam do basiora łapę, a ten nieśmiało poczęstował się oferowanym podarunkiem. Żuł go powoli i nieufnie, dopiero potem, upewniwszy się, że jest w porządku, trochę się uspokoił.
Nie czując jeszcze większej różnicy, ruszyliśmy w dalszą drogę. Słońce wznosiło się wyżej i wyżej. Po upływie jakiegoś czasu i pokonaniu niewielkiego wału ziemnego wyszliśmy z lasu na równinę. Skryta we mgle wydawała się nie mieć końca. Było w niej coś tajemniczego, co napawało ją niepowtarzalnym pięknem. Co więcej, w oddali dojrzałam rozmazane sylwetki zbitych w niewielką grupę saren.
- To nasz szczęśliwy dzień - rzuciłam od niechcenia, wpatrując się w zwierzynę.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz