- Aa yyy - popatrzyłem na czarną waderę, przez moment dając upust chęci pokazania swojego niebywałego zdziwienia. Nie powiem, by nie było w nim odrobiny prawdy. W końcu to chyba jedna z ostatnich osób, którą spodziewałem się zastać właśnie tutaj, u weterynarza. Ale. To mój weterynarz. Ta panienka mogła przypadkowo pokrzyżować moje plany. W tej sytuacji wypadało zagrać święte oburzenie, co wymagało powstrzymania tępawego, dobrodusznego uśmiechu i wymuszenie trochę komicznego, nieporadnego zmarszczenia brwi. Takiego, jakbym rzadko na cokolwiek się gniewał i po prostu nie miał w tym wprawy.
Muszę przyznać, że po całym życiu spędzonym na przebywaniu w samotności i rozmyślaniu nad pokonaniem przeciwników przebieglejszych od siebie, tworzeniu z nudów takich, którzy w zasadzie mieliby dostęp do wszystkich moich myśli i nieustannym krytykowaniu swoich przegranych w wytworzonych tylko w mojej wyobraźni potyczkach, chwile, w których spotykałem Notte były niemal odpoczynkiem. Tak łatwo było ją zwodzić, tak łatwo, mając świadomość, że ona naprawdę NIE potrafiła czytać w myślach i nie była w stanie przejrzeć na wylot wszystkich moich zamiarów korzystając tylko z półsekundowego ruchu mojej źrenicy. Dosyć szybko też, uznając to za zbyteczne, przestałem skupiać się na pilnowaniu tak drobnych szczegółów i tracić energię raczej na czerpanie niewątpliwej przyjemności z niezobowiązującego "próbowania" sobie życia społecznego na tej waderze, którą przecież w dowolnym momencie mogłem... no.
- Co tutaj robisz? - niemal krzyknąłem, robiąc wkurzony krok w stronę wilczycy zwinnie schodzącej właśnie z parapetu.
- Szukam czegoś, może być? - również lekko zmarszczyła brwi, tym stanowczym tonem chciała mnie chyba uciszyć. Nim upłynęło kilka sekund, uspokoiła się jednak trochę i zapytała - a ty skąd się tu wziąłeś?
- Nie wiedziałaś, że leśne zwierzęta przychodzą do niego czasem? Tyle, że... no... nie przez okno.
- W każdym razie nie ma czasu na rozmowy - szybko chwyciła pokaźnych rozmiarów belę materiału i migiem znalazła się przy oknie. Obserwowałem ją z podejrzliwością.
- Czy ty kradniesz? - burknąłem w końcu - taki miły człowiek, daje nam jedzenie, a ty zabierasz mu jego... to coś? Powiesz chociaż, do czego ci to potrzebne?
- Hmmm - położyła uszy po sobie - potrzebne.
To powiedziawszy odwróciła się i już planowała wyskoczyć przez okno, ale na szczęście byłem dostatecznie blisko... by po szybkim podjęciu decyzji wprowadzić w życie swój zamiar i, no, pobawić się z nią troszkę.
Skoczyłem na nią od tyłu, dosyć szybko niwecząc jej poprzednie plany.
- Nieładnie to tak - wyrzekłem, gdy nasze spojrzenia spotkały się. Nie upadła, ale przycisnąłem ją do ściany pod oknem. Nie widziałem co prawda dużych szans na swoją wygraną w trakcie ewentualnej walki, ale stanowczo po mojej stronie stał fakt, że czułem się niewątpliwie swobodniej niż ona w tym pomieszczeniu. Co zresztą ryzykowałem? No błagam, przecież mnie nie zagryzie. Zbyt zależało jej na dyskrecji i tym, aby ludzie nas nie nakryli. A dla mnie doświadczenie takiej niewinnej potyczki było bardzo ciekawą perspektywą.
< Notte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz