Azair pustymi oczami przyjrzał się trupom praktycznie zasłaniającym polanę, której trawa była aż szkarłatna od krwi. Ruten i Mundus leżeli pod drzewem, w pewnym oddaleniu. Na drugim końcu znajdował się rozszarpany mały Aza.
Odór rozkładających się ciał nie zrobił na wilku wrażenie. Owszem, był nieprzyjemny, ale to mała cena za możliwość okrzesania swoich emocji poprzez wyżycie się w krainie snów.
— Byłeś ślicznym szczeniakiem — westchnęła z rozczuleniem Hadelle, przechodząc obok małego Azairka. Łapą odpędzała się od much.
— Nie o tym chcę rozmawiać — rzekł oschle Azair. — Nie mam ochoty dłużej cię kryć. Jeśli niczego mi nie wyjaśnisz, za jakiś czas znajdę kogoś, kto usunie cię z mojej głowy.
— To nie będzie konieczne. — Wadera usiadła półtorej metra od Azy. Wypalona sierść i skóra na łapie, której nabawiła się przez dotknięcie wnuka, skutecznie trzymała ją w pewnym oddaleniu.
— Dlaczego więc tyle wiesz? — Wilk zmierzył ją gniewnym spojrzeniem. — Jesteś martwa.
— A ty widocznie jesteś zwolennikiem oddzielania Ziemii od światów metafizycznych — zachichotała wadera.
— To, co ziemskie, winno należeć do Ziemii — warknął Aza. — A to, co metafizyczne, powinno znajdować się w swoich wymiarach. Oczekuję odpowiedzi.
Wadera zaśmiała się krótko bez krzty wesołości.
— Pozwól, że opowiem ci historię... — Odchrząknęła, po czym rozpoczęła opowieść.
Dawno, dawno temu, gdy na świecie nie było jeszcze żadnych żywych stworzeń, tylko niezamieszkane światy, we Wszechwymiarze rozpętał się ogromny huragan, który pochłaniał wszystko, co znalazł na swojej drodze. Gdy poszczególne pierwiastki zmieszały się ze sobą, narodziła się pierwsza istota – Czas. Czas był potężny, panował nad wszystkim. Nad śmiercią, nad życiem i nad naturą.
Po jakimś czasie jednak zaczęła doskwierać mu samotność, więc stworzył Anioły.
Anioły zamieszkały każdy wymiar, których niezliczoną ilość stworzył dla nich Czas i tworzyły kolejne stworzenia według swoich kaprysów. Tak powstali ludzie, wilki i wszelkie inne zwierzęta chodzące po lądzie. Rośliny pokryły szczelnie każde światy.
Przez wiele stuleci wszystko żyło w doskonałej harmonii. Rozwijało się, przekształcało, stanowiły doskonały przykład mądrości Czasu.
Jednak pewnemu Aniołowi nie spodobało się, że istnieje istota, która nad wszystkim panuje. Zebrał swoich zwolenników i z ich pomocą stworzył kolejną Wielką Istotę – Magię, płacąc za to własnym życiem.
Magia, dzięki swoim sztuczkom, szybko obaliła wszystkie zasady Czasu. Potrafiła zabierać umierające istoty prosto spod palców śmierci, ożywiać nieżyjących i pozwalać rodzić się tym, którzy narodzić się nie powinni.
Największym jednak jej dziełem było powołanie do istnienia Demonów, którzy mieli być lustrzanym odbiciem Aniołów.
Demony szybko rozprzestrzeniły chaos i magię na wszystkie wymiary, rozmnażając się. Anioły, przerażone, uciekły do Wszechwymiaru (do którego Magia nie miała wstępu) i zostawiły wszystko na pastwę Demonów.
Co parę wieków Czas wysyła do innych wymiarów swoje Anioły (których przeogromna liczba zmniejszyła się znacznie, niestety; zresztą tak samo z Demonami – czystej krwi stworzeń Magii jest coraz mniej), żeby oczyszczały światy ze zła, jest to jednak żmudne zadanie, bo magia i okrucieństwo rozeszło się na inne gatunki.
— Cudownie — podsumował jej wypowiedź Azair. — Co to ma jednak do tego wszystkiego?
— Jestem Aniołem, Azair — rzekła Hadelle, prostując się dumnie. — A ty pochodzisz od Demonów.
< C.D.N. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz