Azair zgodził się i, zostawiwszy w jaskini śpiącego wilka, wyszli na zewnątrz, obierając drogę do najbliższego, najbardziej obfitego terenu łowieckiego.
— Proszę pana? — zagadnął nagle Azair, przerywając ciszę, jaka ich otaczała.
— Tak, Aza? — Ruten nawet nie odwrócił się do niego, tylko dalej wypatrywał zwierzyny.
— Czy jest możliwe, oczywiście z biologicznego punktu widzenia, żeby słyszeć głosy nieżyjących osób? — zapytał, ale zaraz zreflektował się i dodał. — Oczywiście, pytam czysto teoretycznie.
W głębi duszy miał nadzieję, że Ruten powie, że nie ma czym się przejmować; że każdy wilk tak ma. Ale jego odpowiedź odbiegała od oczekiwać Azy.
— Jeśli możliwym jest, żeby wilki latały, tworzyły ogień czy lód... — odparł na to bordowy basior. — To tak, jest możliwe.
Nagle jednak Ruten zatrzymał się i zmierzył swojego ucznia spojrzeniem (Aza czerpał niemałą radość z tego, że to on był teraz tym wyższym w ich duecie).
— Już któryś raz zadajesz mi takie pytanie — stwierdził z nieodgadnionym wyrazem pyska. — Czy ten problem dotyczy ciebie?
— Nie, skądże znowu — odparł szybko Aza. Szybko. Za szybko! — Zaznaczyłem już, że to pytanie czysto teoretyczne.
Tym razem nauczyciel nie odpowiedział i ruszył dalej, a Azair powoli kroczył za nim.
Nie musieli zbytnio się wysilać, żeby zauważyć małe stadko dzików, które zatrzymało się na żer. Młodsze osobniki skryte były w kręgu starszych, silniejszych, więc dostęp do nich był praktycznie niemożliwy.
Dwa wilki jednak zauważyły grupkę tych starszych, mniej sprawnych, które pasły się w oddaleniu, pod pieczą potężnej lochy. Z tego, co Aza zdążyła zauważyć, tylko ona spoglądała na starszyznę. Reszta grupy w ogóle nie zwracała na nią uwagi.
Wilki spojrzały po sobie. Ruten kiwnął Azairowi głową w stronę starego dzika najbardziej wysuniętego na lewo. Aza zerknął tam, po czym skinął na Rutena pytająco. Ten wskazał na lochę.
Azair kiwnął głową, po czym przygotował się do biegu.
Najpierw wystartował Ruten, szybko wskakując na samicę, za to Aza, korzystając z zamieszania, dobiegł do ustalonego dzika i błyskawicznie go uśmiercił (tamten w ogóle nie stawiał oporu, a reszta się rozbiegła). Wbił kły w jego nogę i odciągnął go parę metrów, po czym zostawił pod drzewem i zerknął na Rutena, który mocował się z lochą, zręcznymi odskokami unikając jej kłów. Reszta watahy nawet nie próbowała ingerować – zapewne nie szkoda im było jednej samicy, gdy było ich całkiem sporo. Zapewne też locha ta była nieco wadliwa, gdyż charakteryzowała się pewną ociężałością.
Gdy spojrzenie Rutena na moment zatrzymało się na Azie, ten szybko skinął głową, więc bordowy basior błyskawicznie odskoczył i pognał ile sił w łapach. Aza stabilnie zarzucił sobie truchło na plecy, nieznacznie ugiął się pod ciężarem i również rzucił się do biegu.
Wszystko trwało nie więcej, niż parę minut.
Dołączyli do siebie paręnaście metrów dalej, gdy locha zrezygnowała z pogoni.
Gdy Ruten spróbował wziąć dzika, Aza odsunąć się, uniemożliwiając to i przyśpieszył kroku.
Ruten wzruszył ramionami, po czym ruszył za nim.
Gdy byli na miejscu, Aza z głuchym stęknięciem zrzucił z siebie martwe zwierzę i rozciągnął nieco grzbiet.
— Mam nadzieję, że nie obrazi się pan, jeśli pójdę po prowiant dla siebie? — spytał. Gdy Ruten z nieco zdziwionym spojrzeniem gestem pokazał mu, że nie, basior wyszedł i wrócił po chwili z jagodami i korzonkami.
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz