Każdy dzień powoli zaczynał stawać się dla Azy udręką.
Owszem, wstawał wcześnie i czas spędzał na doskonaleniu samego siebie, ale to nie było to samo, co za szczeniaka. Wtedy wiedział, czego chce. Dumy w oczach Matki, czułe poklepanie po czuprynie. Potem jakiekolwiek uczucie w wyrazie pyska Ojca. Następnie pochwała od Rutena.
Potrzebował uznania. Zawsze dążył do tego, żeby być podziwianym. A teraz? Teraz wszystkie czynności wykonuje z pewną monotonią. Owszem, lekcje z Rutenem dalej go interesują, ale coraz częściej przyłapuje się na tym, że jego myśli ulatują gdzieś daleko, zostawiając tylko cielesną powłokę, która cyklicznie wykonuje swoje zadania.
Można powiedzieć, że wilk miał dosyć poszukiwania swojego celu. Nie wiedział, czy dalej zależy mu na byciu jak najlepszą wersją siebie, czy wolał po prostu odpuścić. Co wieczór prawie rozpaczliwie szukał w sobie tego szczenięcego zapału, małego Azaira, który rano wstawał z niewyczerpanym entuzjazmem. Jeszcze go nie znalazł; podejrzewał, że umarł on razem ze szczenięcym "ja" i gnije na polanie jego sennych marzeń.
Azair, wyglądając na całkiem nieźle znudzonego, snuł się przed siebie i jakby od niechcenia rozglądał za jakimś owocowym krzakiem. Gdy już takowy znalazł, zerwał duży liść z pobliskiego drzewa, zawinął w niego kilkanaście dorodnych jagód i ruszył w drogę powrotną. Czuł się nieco słabo; czasami napadały go takie dziwne "fazy", podczas których miał ochotę po prostu położyć się i zasnąć.
Gdy wrócił do jaskini, zastał w niej nie tylko Rutena oraz wilka/obiekt badań, ale również Mundusa, który, gdy tylko Aza przekroczył próg, zmierzył go nieprzeniknionym spojrzeniem. Biały basior powstrzymał kaprys pokazania mu języka i wyjścia.
Rozłożył swój prowiant, więc wkrótce zaczął jeść razem z Rutenem. Jagody jakby stawały mu w gardle, nie dając się przełknąć i powoli odbierając mu oddech i skracając życie o kolejne minuty.
Wrażenie to jednak było tylko i wyłącznie wrażeniem, a ten dziwny posmak, który został Azie na języku, wyglądał tylko na skutek chaosu w głowie.
Gdy skończył posiłek, usiadł wygodnie i zerknął na Mundusa.
— I co słychać w wielkim świecie? — zagadnął niby przyjaźnie, lecz nie trzeba było się wysilać, żeby usłyszeć w jego głosie nutkę wrogości, może nawet wyzwania...?
< Ruten? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz