Patrzył jeszcze przez chwilę za odchodzącym Azairem, który poszedł pewnie po coś do jedzenia. Jedzenia? To zastanawiające, Ruten rzeczywiście nie przypominał sobie, żeby widział kiedyś swojego ucznia delektującego się mięsem. No nic, wolny wybór. Nie jego zdrowie było przecież dla Rutena najważniejsze. Miał być uczniem, pomocą, następcą całego dziedzictwa swojego nauczyciela, jednym z jego życiowych dzieł, a więc nie tylko posiadaczem tego, co odziedziczy, ale i sam miał stać się czymś na kształt... skarbu. Nigdy nie był widziany jako jeden z przedmiotów, obiektów badań, czy organizmów doskonałych, których każdy krok miał być podporządkowany zdrowiu i wydajności. To było już innym zjawiskiem, taki los Ruten przeznaczył Cymonii. Z biegiem czasu zaczął jednak dostrzegać, że nie nadeszła jeszcze odpowiednia pora na tworzenie czegoś doskonałego. Próba ostatecznego utworzenia ideału na materiale jego siostry spełzła na niczym. Narkoza i okres rehabilitacji po sterylizacji osłabił ją, materiał idealny stał się nieidealny. A więc zabieg ten nie był konieczny, być może nawet mógł w pewnym sensie zaszkodzić. A tu nie mogło udać się połowicznie, żeby mówić o powodzeniu, musiałoby być ono stuprocentowe. Od początku, do końca.
Początkiem Cymonii zajął się Achpil. A kiedy odpowiedzialność za ten cudowny organizm przejął Ruten, coś poszło nie tak. W jakimś momencie wybrał złą drogę. Nie udało mu się. Nie udało. Pierwszy raz naprawdę się nie udało. To była bolesna myśl, zupełnie popsuła mu humor.
A więc to jedyne właściwe wyjście, musiał przez cały czas zdobywać wiedzę, jeszcze większą, niż obecnie, aby to co otrzyma, mogło zostać nazwane doskonałym, chociaż jak na możliwości WSC. Ruten musiał pogłębiać swoją wiedzę, zająć się nauką bardziej konkretną, skupić się na biologii... tworzenia?
Nie, przecież jest wilkiem. A wilki są zwykłymi organizmami, takimi, jak wszystkie inne istoty, które znał ich świat. Żaden organiczny wilk nie stworzy czegoś z niczego. Tak jak człowiek, proste zwierzę, które niekiedy nazywa się stwórcą. A przecież to błąd. Niczego bowiem nie tworzy, jedynie zmienia i pozyskuje jedno z drugiego. Czy tworzenie nie jest już samo w sobie w pewnym sensie błędem? Nie, to słowo nie jest pozbawione sensu. Po prostu niewykonalne tu, na takim świecie.
Ale Ruten zdobędzie to, o co zabiega... a może nawet walczy od dzieciństwa. Od czasu, gdy po raz pierwszy zatlił się w nim ledwie widoczny płomień, gdy ktoś podsycił go jeszcze bardziej, gdy nauka miała być władzą. Wiele się zmieniło. Teraz bordowy wilk niekiedy zapomina o władzy. Liczy się tylko ona. Biologia. Nauka nie dla nauki samej w sobie oczywiście, ale nauka dla wiedzy. Czy to nie to samo? Ależ skąd, choć subtelną różnicę trudno zrozumieć. Liczy się ona, biologia. Albo to, co nazwał właśnie Biologią Kształtowania.
Bordowy wilk także i patrząc na siebie dostrzegł pewien rozwój. Coraz lepiej szło mu obserwowanie i odczytywanie emocji innych wilków. Zaczął próbować przetwarzać je, przebudowywać i modyfikować zachowania wilków do własnych celów. Postanowił doskonalić się również na tej płaszczyźnie. A potem osiągnąć doskonałość umysłu. Jedynie to jeszcze stało mu na drodze.
Wstał i z braku lepszego sposobu na rozładowanie energii zgromadzonej w mięśniach, zaczął krążyć po grocie, co chwila posyłając uważne spojrzenie wciąż śpiącemu pod ścianą basiorowi. Cały czas leżał w jednej pozycji, co pewien czas tylko drgając lekko, by znów przestać dawać oznaki życia. Patrzenie na niego nie było niczym nadzwyczajnie ciekawym, tym bardziej, że Ruten miał świadomość, że pacjent będzie budził się jeszcze przez dłuższy czas.
Nagle jednak zatrzymał się wpół kroku i zaczął nasłuchiwać. Nieco wymuszonym gestem nakazał nieprzytomnemu wilkowi ciszę, co jego samego trochę rozbawiło, po czym przestąpił kilkukrotnie z nogi na nogę, dając wyraz szczerej radości, której nie próbował nawet ukrywać.
- Ile to już czasu...? - zawołał powoli, patrząc w kierunku wyjścia z jaskini i siadając na ziemi - trzy tygodnie? Trzy i pół? - zamilkł na chwilę. Minęły dokładnie dwadzieścia trzy dni, można nawet pokusić się na stwierdzenie, niecałe dwadzieścia cztery, od tamtego wieczora. Ruten na chwilę przestał myśleć o Azairze i ich następnej lekcji, pochłonięty osobistym szczęściem, które właśnie się pojawiło.
- Nie mógłbym przecież odejść - usłyszał te same co poprzednio słowa, tym razem jednak brzmiało w nich więcej przekonania... ale też stanowczo więcej tego, co można by nazwać zrezygnowaniem - co robisz? - zapytał jeszcze głos, zanim w jaskini pojawił się jego właściciel.
- A pomożesz mi? - basior uśmiechnął się przenikliwie. Mundus milczał. Nie musiał zresztą niczego mówić, to były by nic nieznaczące słowa bez pokrycia w rzeczywistości. Przecież pomoże mu we wszystkim. Nawet kosztem samego siebie, odda mu swoją jaźń i swoje życie, jeśli Ruten tego zechce. Tak... tak będzie.
- Wytrzymałeś beze mnie całe dwadzieścia trzy dni. Nieźle - zaśmiał się. Wstał i zrobił kilka kroków naprzód, unosząc głowę i nieco z góry patrząc na stojącego w wejściu do jaskini przybysza - jak tam czas ci zleciał, spokojnie, nieprawdaż?
Ptak nadal milczał, uporczywie wpatrując się w wilka. Wreszcie Ruten westchnął i dodał cicho:
- Nie zapytasz nawet, dlaczego cię nie szukałem...? Bo przecież nie dlatego, że jesteś mi towarzyszem mniej cennym, niż wcześniej.
- Nie muszę pytać - Mundus zniżył głowę - przecież wiem.
- Usiądź, przyjacielu. Niebawem się ściemni, Azair zaraz pewnie wróci.
- A to?
- To jakiś wilk z WSJ. Jest pod narkozą, przecinaliśmy nerw. Ale spokojnie, obiecałem mu darmowe obiady przez cały czas trwania badania, sam się zgodził. Może to potrwać ze dwa tygodnie, potem go wypuścimy.
Minęło już sporo czasu, odkąd Azair wyszedł. Nadal nie wrócił, a jutro... jutro przecież czekała ich dosyć ważna lekcja. Lekcja opowiadająca o tym, że czasem warto przerwać coś, póki jeszcze jest szansa. I zacząć od nowa.
Azair Ethal. W nim również coś w nim zmieniło się, a może zmieniało już od czasu, gdy się poznali. Tego był pewien. Mały szczeniak, który po raz pierwszy stanął pod jego jaskinią. Jego nauczyciel od dawna już nie wierzył, że mógł być to przypadek. Azair śledził go. Ruten nie miał pojęcia, dlaczego to robił, ale coraz częściej zaczynał rozumieć, lub przynajmniej tak mu się wydawało, co kryło się w głowie tego jegomościa. Tak, teraz jest rosłym basiorem, lecz nie tylko powierzchowność uległa gwałtownej zmianie. Ten cichy, mały wilk stał się teraz pewny siebie, bardziej wyniosły, ponadto można było odnieść wrażenie, że prezentuje niejako dwie twarze. A może i więcej, lecz Ruten poznał tylko dwie z nich.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz