Od ogółu do
Przez chwilę panowało milczenie. Azair usiadł przed swoim nauczycielem, czekając na jego odpowiedź. To, czym mieli zająć się tego dnia wymagało skupienia i chwili, która właśnie trwała. Chwili oddechu, zapowiadającego ciąg dalszy. Przygotowania.
- Funkcjonowanie żywego organizmu - odpowiedział półgłosem, a jego słowa wybrzmiały w ciszy jeszcze wyraźniej i głośniej, choć tak samo przeciągle, jak miał w zwyczaju mówić w stanach głębokiego zamyślenia. Zaczęło się coś nowego. Coś w nim drżało z podniecenia, bowiem kontakt z żywym to nie to samo, co ze zmarłym. Odetchnął i mówił dalej - żywe ciała są... czyste. Nieskażone śmiercią. Nie sztywnieją, nie więdną, brak w nich trupiego jadu, grzeje je płomień duszy, porywający każdą cząstkę ciała do zawrotnego pędu życia. Wymierzając każdy ruch, każde drgnienie serca, każdy impuls, każdy mięsień - Ruten opisywał unikalne zjawisko świadomego organizmu. Było drogocenne bardziej, niż jakiekolwiek dobro na ziemi. We wszechświecie. Tym darem było życie. Wilk wielbił je, czcił na równi z najwyższymi wartościami, jakie kiedykolwiek wyznawali jego przodkowie. Bo jeśli na świecie było coś doskonałego, jeśli można było poświęcić się czemuś bez myśli, jak głupie i nielogiczne jest poświęcenie, mogło być nim tylko życie.
Czuł narastające w nim napięcie. Oderwał wzrok od obserwującego go z przejęciem ucznia, nie dbając już o rozmowę. Popatrzył w górę, jakby chcąc zawyć z przejęcia, jak nakazywał wewnętrzny głos natury. Jak podczas długich wędrówek, aby przywołać do siebie pozostałe wilki, aby złapać kontakt z dobrymi i złymi duchami swojego umysłu, jak przed polowaniem...
Nagle zaśmiał się słabo, dając upust nadmiarowi wewnętrznej energii i ofiarowując moment odpoczynku mięśniom, które naprężone oczekiwały na działanie, na przyduszenie ofiary do ziemi, na nacisk silnych szczęk. Potem przeniósł wzrok z powrotem na swojego ucznia. Był on jedyną postacią, na której Ruten mógłby w tamtej chwili spełnić żądzę, ale przecież nie o niego tym razem chodziło. Musiał to zobaczyć, odkryć i zrozumieć to, co Ruten chciał mu pokazać. Wejść do jego świadomości i zacząć dzielić spojrzenie. Azair. Oto pierwsze jego dzieło.
Mundus
Cicho wszedł do groty. Nie wiedział, czy rozsądnie robił, przychodząc. Dzień w dzień podążając za Rutenem, jak cień, chłonąc oczyma każdy jego ruch, jakby chciał odwrócić bieg tego, co niektórzy nazywają czasem. Może powstrzymać. Ale był tylko cieniem. Bezsilnym i niemal nieistniejącym. Skazanym na przebywanie wciąż tej samej, przewidywalnej drogi, za swym... za swym słońcem i tym, co staje na drodze do niego.
Przez chwilę próbował uspokoić swój oddech. Było niemal zupełnie ciemno. Przez moment zastanawiał się, czy nie popełnił błędu wchodząc do środka, zanim zorientował się, gdzie jest Ruten. Z każdym tygodniem spędzonym z tym wilkiem, coś coraz bardziej od niego odpychało.
Nagle za swoimi plecami usłyszał kroki. Odwrócił się błyskawicznie, przygotowany do obrony. To on. Nie wyglądał, jakby miał zaraz zaatakować... ale przecież on zawsze sprawiał wrażenie spokojnego.
- Jak dobrze, że już jesteś - powiedział, uśmiechając się niemal przyjaźnie, po czym zrobił kilka kroków w stronę Mundusa - mam ci jeszcze tyle rzeczy do pokazania.
Przez chwilę próbował uspokoić swój oddech. Było niemal zupełnie ciemno. Przez moment zastanawiał się, czy nie popełnił błędu wchodząc do środka, zanim zorientował się, gdzie jest Ruten. Z każdym tygodniem spędzonym z tym wilkiem, coś coraz bardziej od niego odpychało.
Nagle za swoimi plecami usłyszał kroki. Odwrócił się błyskawicznie, przygotowany do obrony. To on. Nie wyglądał, jakby miał zaraz zaatakować... ale przecież on zawsze sprawiał wrażenie spokojnego.
- Jak dobrze, że już jesteś - powiedział, uśmiechając się niemal przyjaźnie, po czym zrobił kilka kroków w stronę Mundusa - mam ci jeszcze tyle rzeczy do pokazania.
- Nie mógłbym przecież odejść... - odrzekł cicho ptak, cofając się.
- Tak też myślałem - wilk wyszczerzył się w dosyć podejrzanym uśmiechu. Zbyt podejrzanym. Ściana uniemożliwiła jego rozmówcy dalsze cofanie się - nie bój się, Mundurek. posłużysz nam dzisiaj za obiekt badawczy.
W ciemności ptak dostrzegł Azaira Ethala, który dopiero teraz wsunął się do jaskini i stał w wejściu.
- Chodź - zawołał do niego Ruten, a ten zbliżył się i usiadł obok niego.
- Jestem.
- Masz światło? - zapytał basior.
Wilczek ostrożnie rozwinął jakiś gałganek, rzucił na ziemię obok siebie i wyjął ze środka dziwną, prostokątną latarkę. Mundus przyjrzał się urządzeniu. Z przerażeniem zorientował się, że widział już kiedyś coś podobnego.
- Długo tego szukałem... w końcu mam, podziękujmy memu drogiemu przyjacielowi, Achpilowi. Dzięki niemu wiedza w tej zapadłej dziurze w końcu pójdzie do przodu. Teraz skup się, Azair. To bardzo ważny temat, a nie będziemy tego powtarzać. Dziś przekonasz się, że nawet umysł to w pewnym sensie czysta biologia - starszy basior zwrócił się do swojego pomocnika - wszystko zaczyna się od umysłu. My też zaczniemy od niego. Los postawił na naszej drodze kogoś wspaniałego, przeprowadzenie tej lekcji na innym byłoby niemal świętokradztwem - w jego głosie brzmiało chore uwielbienie - słuchaj uważnie. Opowiem ci o epilepsji.
Szary ptak skulił się w sobie, przywierając plecami do ściany. Azair przenosił wzrok, to na niego, to na urządzenie, które trzymał przed sobą, to na bordowego wilka siedzącego obok.
- Padaczka odruchowa. Napad wyzwalany jest przez bodziec zewnętrzny: światło, dźwięk, a nawet dotyk - na moment przerwał, po chwili jednak mówił dalej - jednym z jej rodzajów jest padaczka światłoczuła. Tu przyczyną napadu może być gwałtownie zmieniające się natężenie oświetlenia lub barw, ale dziś pokażę ci to na przykładzie działania lampy stroboskopowej. Błyski, które ona emituje, to właśnie bodźce. Szczególnie ciekawe jest to, że napad można wywołać u każdego, nawet zdrowego mózgu. Dziś mamy przed sobą piękny przykład, liczę, że nas nie zawiedzie. Mundurek - tu zwrócił się do drugiego słuchacza - nie chciałbym cię przestraszyć, nie uważam, byś był chory. Każdy ma jakiś próg drgawkowy. Twój jest po prostu trochę niższy, niż u większości z nas...
Mundus słuchał z coraz większym przerażeniem. Wilk tym razem nie napawał się swoją przewagą, zdawał się po prostu z uporem dążyć do celu, co samo w sobie nie rokowało dobrze. Pozostawało jedynie poddać się i czekać, aż zrobią to, co mają zrobić. Sytuacja wyglądała beznadziejnie.
- Popatrz, Azair - Ruten wskazał na lampę - tu regulujesz natężenie, tu prędkość emisji światła...
- Skąd wiesz? - dał się słyszeć drżący głos - skąd wiesz, że ja...
- Przykro mi, przyjacielu. Wskazuje na to każdy twój ruch. Zawsze gdy przechodzisz pod rozłożystym drzewem w słoneczny dzień na chwilę zamykasz oczy. Uciekasz wzrokiem od promieni tej życiodajnej gwiazdy. Mundurek, znam cię od dzieciństwa, a ty chyba mnie nie doceniasz - dodał z lekkim uśmiechem.
- Ruten, tobą nie kieruje dusza, ty jesteś diabeł...
- Być może. Już raz próbowałem sprawdzić, czy naprawdę jesteś chory - wilk zaaferowany poprzednim pytaniem wznowił opowiadanie - zareagowałeś wtedy na bodziec, ale nie spowodował on napadu. Zdaje się, że było to w dniu, gdy robiliśmy sekcję tego szczenięcia z WSJ*... - to powiedziawszy na chwilę ucichł i znów zaczął grzebać przy leżącej obok niego lampie - widzisz, Azair. Napad padaczkowy jest charakterystyczny, choć nie zawsze wygląda tak samo. Można odróżnić go od zwyczajnej utraty świadomości między innymi przez to, że kończy się długim, nawet kilkunastominutowym rozkojarzeniem i trudnością w nawiązaniu kontaktu z pacjentem. Zaraz zresztą zobaczysz.
Wśród ciemności jaskini błysnęło silne światło. Jedno, drugie, trzecie. W jego blasku błękitny ptak dostrzegł ostatnią deskę ratunku. A gdy na ułamek sekundy zgasło ponownie, postanowił ją wykorzystać.
- Mundus? Gdzie on jest - dał się słyszeć głos starszego wilka - Mundus!
Po chwili światło zgasło ostatecznie, ale wtedy w jaskini znajdowały się już tylko dwie osoby.
- Co się stało? - zapytał Azair, najwyraźniej zawiedziony nieudanym przebiegiem badania - nie podziałało? Gdzie jest przedmiot naszego doświadczenia?
- On... zawiązał sobie oczy tą szmatką, w którą zawinięta była lampa - mruknął Ruten zaskoczony - i uciekł.
Szczeniak obejrzał się za siebie, na wyjście z jaskini. Potem znów odwrócił się, dostrzegając tym razem rozdrażnione oczy Rutena.
- Ech, Aza - powiedział ten z wyrzutem w głosie - nawet na ślepo zdołał ominąć cię, jakbyś był słupkiem. Przykro mi. Miałeś jedną szansę - to mówiąc, delikatnym ruchem wepchnął lampę do swojej skrytki. Pewnego dnia przyda się do czegoś innego.
< Azair? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz