piątek, 27 grudnia 2024

Od Xiva CD. Variaishiki – "Krew jest gęstsza od śmierci" cz.5

Minęły już dwa dni, odkąd bracia rozpoczęli swoją podróż. Tematy na rozmowy znajdowały się szybko, jednak równie szybko się kończyły i choć dwójka zbliżyła się do siebie i dowiedziała różnych rzeczy na swój temat, Xivo odnosiło wrażenie, że coś w tej wycieczce brakuje. Nie mogło tylko wymyślić, czego.

Może była to odrobina adrenaliny. Może jakiś większy cel niż „do przodu” i „na zachód”. Myślało, ile mogło, żeby dojść do sedna, jednakże nie przynosiło to efektów.

Trzeciego poranka w powietrzu zawisła zmiana. Miało ono inny zapach, wiatr zmienił kierunek. Powinno to być całkowicie normalne i nie zwracać uwagi dwóch basiorów, tylko że nowy zapach nie był w niczym naturalny. Xivo nie wiedziało, jak pachną ludzie, jednak teraz nie miało wątpliwości, że to, co wyczuli, było związane właśnie z ludźmi. Podejrzliwości te potwierdził Variaishika.

– Ludzkie chemikalia. Kojarzę je jeszcze z czasów bycia w probówce. – Rudzielec zasępił się. – Nie jesteśmy tak daleko od wilczych terenów. Co robią tutaj ludzie?

– Tworzą armię genetycznie modyfikowanych wilków? – rzuciło atramentowe wilczę. Jeno pomysł nie spotkał się z aprobatą. – Tylko nie gadaj, że powinniśmy to sprawdzić. – Spojrzenie Variego wskazywało na potwierdzającą odpowiedź. – Vari, nie! To nie sprawa na nasze możliwości.

– Mów za siebie, żywy trupie.

Określenie było jednocześnie obraźliwe i zbyt prawdziwe, by się na nie faktycznie obrazić, więc Xivo tylko zrobiło minę zaskoczonej ryby. Zaraz potem stanęło na drodze starszego.

– Rozumiem, że czujesz się na siłach i tak dalej, ale czy jest jakiś sens iść prosto w ręce ludzi? Tylko żartowałom o tych modyfikowanych wilkach.

– Xivo, to nie jest żart. – Zimny, surowy głos wilka spowodował ciarki na plecach młodszego. – Nie mam wątpliwości, że to te same chemikalia co w laboratorium, gdzie mnie stworzyli.

– Może to tylko przypadek…

– Tutaj nie ma przypadku, nie rozumiesz? Nie ma możliwości, by były to inne chemikalia!

Atramentowe wilczę musiało nieświadomie zrobić szczenięcą twarz strachu, bo Variaishika nagle się opamiętał. Jego oczy straciły na neonowych, agresywnych barwach, sierść położyła się po ciele, zamiast sterczeć na styl jeżowych kolców.

– Przepraszam – odezwał się cicho, niemal szeptem.

– Dlaczego krzyczysz? Co jest w tym domniemanym labolatorium takiego ważnego, że musisz tam iść.

Vari milczał.

– Gdybyś usłyszało o kamieniu, który okazałby się magiczny i miałby się z niego wylęgnąć szczeniak, zależałoby ci, żeby znaleźć ten kamień? Dla tego szczeniaka? – zapytał w końcu i tym razem była to pora dla Xivo, żeby milczeć.

Vari?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz