Brzozy rosną wysokie. Ich palce pokryte liśćmi sięgają ku niebu jakby chciały go dotknąć. Stoją dumnie niedaleko jaskini medycznej, w lesie, w którym ich los mierny i paniczny co wiosnę i co lato. Chociaż, one i tak korę czasem gubią same, to wilk gotów im pomóc. Z tych łamliwych delikatnych pań zdzierają słodką ochronę przez gorącem i wiatrem, chociaż może i na dobre. Lżej to robią niż jelenie i sarny, a i nie biorą całej. Tylko z wierzchu. Ale jednak, ból niezwykły kiedy skórę się młodo traci. A potem, kora trafia na chłodną powierzchnię kamienia, rzucona na podłogę jaskini medycznej, nie warta nawet stołu. Czy nie zasłużyła na swoje miejsce pośród innych ziół? Nie. W końcu w wilczych oczach ziołem nie była. A potem, potem wymyta w rzece wracała przez jaskinię, aby zostać zanurzona we wrzątku w części, a reszta rzucona w kąt jaskini, w schowku dokonać swojego żywota i czekać. Czekać aż przyjdzie im zostać wrzuconym do wrzątku lub przyłożonym do rany. Gotowana, jedzona, okładana. Wszystko. Napotna na grypę i przeziębienie. Łagodząca stres, a sama w stresie wyczekująca dnia jak zginie w paszczy wilka. Młodo zerwana z matki, przerażona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz