środa, 4 grudnia 2024

Od Apollo Anubisa Ain'a - "O zachodzie słońca, ja siedzę i płaczę" cz.2

Sen jest rzeczą słodką. Słodsze od snu tylko te noce czuwane przy akompaniamencie słodkiego śpiewania świerszczy i sowy. Sercem Anubis jest w tych nocach letnich, kiedy śpi. Szum wiatru wokół, za jego plecami pchał śnieg w kolumny zamieci. Już nie bawił się gwiazdeczką drobnego lodu, już nie tańczył walców lecz rzucał nimi jak jesienny deszcz zrzucał kasztany i liście z drzew kiedy nadchodził na mnie czas. Jak bogowie rzucali gwiazdami, tak zima szarpała śniegiem jak swoją zabawką śmiertelną. I wył. Wył melodię, jak to zima lubi, sobaczą. Wył. Wył historię  tych, których wędrownicze dusze zabrał ze sobą, których pieśni życia zagłuszył swoim własnym głosem. Wył jakby jego własne wycie miało pochłonąć każdy oddech sprzeciwu. Apollo leżał niewzruszony pod swoim kamieniem. Jego serce spokojne, oczy jeszcze śpiące. I zima wokoło. A śnieg co raz darł w jego plecy osaczając go tam pod tym kamieniem, jakby chciało go w ten sen na wieki zamknąć. I w zaprę go zamienił. A Anubis w niej spał i w niej wstał. A wiatr wył…
Noc i dzień, piękne koło, zmienne ale równe i podzielne.  Słońce i księżyc, tak się ze sobą w porach różnych zmieniają się ze sobą długością. I idą przez lato, słońcem długo przez zimę, księżycem świecąc po śniegach. A wiosną, kiedy słońce rozpuściło śnieg i akompaniament śpiew wita zielone trawy i kwiaty, polany zakwitły i kamienie porosły mchem. I tylko łoże z niezapominajek wdarło się w spokojne powitanie. Ciało Anubisa, po zimie już dawno rozłożone, jego resztki, jego kości, w oczodoły i miedzy żebra niezapominajki wbiły swoje korzenie, pokrywając go błękitem ,którego nigdy nie zaznał. I jakby ironią karmiona, rosły, niezapominajki. Na tym samotnym. Na tym zapomnianym.

Na tym, którego zabrała zima.

Zima.

Wyje.

A on.

Nie żyje.

<END>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz