Kuje. Kuje jak się ją zbiera i kuje jak się ją je. Pachnie. Pachnie jak kwitnie i pachnie jak się ją gotuje. Pokrzywa. Taki chwast, dla niewprawionego oka, a jednak. W jaskini medycznej używany codziennie. Czy to wsypany czy ususzony. Ugotowany, czy jedzony na surowo. Nie miało to znaczenia. Najważniejsze to aby była. Więc i była. Zebrana prawie u samego korzenia. Ucięta u ziemi wprawnym kłem lub pazurem aby w roku następnym odrosła w tym samym miejscu, silniejsza i świeższa. Piękniejsza. Jej los był jej znany i szanowała go sobie ta pokrzywa. Wszakże najpopularniejszym była wyborem, a kto nie kochałby umrzeć dla sławy? Jej kawałki były suszone, czasem całymi łodygami i liście używane w medycynie. Okłady na rany kuły jak diabli, ale redukowały po czasie ból. Napary, tak smaczne i łagodne, co nie podobne w ogóle do tej rośliny, obniżały ciśnienie we krwi i uspokajały lepiej niż jakikolwiek inny lek. A spokój w chorobie ważny. Na przeziębienia ciepły napar był jak znalazł. A najciekawsze zastosowanie miała pokrzywa na choroby skóry, bo włosy wyrastały po maściach z niej i rumianku połączonych jak po najlepszych implantach. Wysypki, podrażnienia i nawet małe ranki, maść a pokrzywy zawsze znalazła kawałek swojego miejsca. A ich suche łodygi? Te twarde i ciężkie do złamania łodygi? W łapy błękitnego wilka trafiały i wracały częściowo do jaskini medycznej jako bandaże, gdy ich włókna zostały wyciągnięte i razem ściągnięte w tkaninę. A i te twarde łodygi, całkiem suche i niby bezużyteczne leżały gdzieś zawsze w kącie, gotowe podtrzymać złamaną kość w miejscu. Nic tylko pałać dumą kiedy każdy twój kawałek przyczynia się do zdrowia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz