Czasem kiedy wszystko wydaje się być święte i spokojne, jest to tylko złudna obietnica świata. Czasem z kolei jest to wyłącznie zapowiedź katastrofy. Czasem jest to przyśpiewka śmierci, niekiedy tylko prawdziwa sielanka zostaje z życiem na spółkę. Życie jaskini medycznej oznaczało zazwyczaj że spokój był tą ciszą przez burzą. I to jaką burzą.
Tamtego dnia Delta zbierał sobie spokojnie zioła w kupki.
Lato pachniało wszelkimi obietnicami nowych i świeższych ziół, jak i szybszego
usychania. Delta polegał na Mikaelu aby zebrał ich jak najwięcej. Atmosfera
wydawała się być w miarę stonowana. Tylko dwa wilki siedziały na posłaniach,
jeden śpiący, całkowicie pogrążony w chorobie, drugi prawie zdrowy już,
przetrzymywany przez Deltę na w razie W, do dnia następnego. W końcu odpoczynek
najlepszy przyjaciel wilka. O przyjaciołach mowa. Puchacz i Sohea bardzo się ze
sobą polubili. Może to dlatego, że młodka, która już tak podrosła, przylepiła
się do jego boku. Oboje byli wielkim wsparciem dla Delty i jego jedynego
biednego zielarza. Chociaż oboje byli nieporadni. Puchacz co chwile coś
upuszczał, zapominał. A Sohea? Jej to wiedza medyczna nic się nie trzymała, nic
a nic. Do tego odkąd Tia odeszła, odkąd został całkowicie sam, wszelkie ślady
po Pakim i jego spadku krwi zniknęły z jego życia, wszystko zrobiło się
znacznie smutniejsze. I trudniejsze. Mimo wszystko prowadzenie jaskini medycznej
w takiej sytuacji nie było proste. Zwłaszcza, że Sekretarz zarządził, aby i WSJ
z WWN mogli sobie wpadać. Nie żeby tak nie było od zawsze. Delta nie
potrzebował oficjalnej decyzji aby wziąć w opiekę każdego kto się wtoczy w jego
progi. Ale irytowało go, że ta informacja i decyzja po prostu spadła na jego
barki, podjęta bez jego wkładu, bez jego ładu. Sekretarz miał wiele szczęścia,
że po pierwsze Delta był zajęty nagłą epidemią przeziębienia, jak do wiosnę,
jak i że był wilkiem cierpliwym. I wtedy też przyszedł Legion.
—Em. Wieści! — młodzik przeskoczył z łapy na łapę. Delta mógł tylko uśmiechnąć
się krzywo.
—Od kogo? —
—Ze… świata? — pewne słowa są trudne do wypowiedzenia. Trudno powiedzieć matce,
że się jej nie kocha. Trudno oprzeć się łzom kiedy mówi się partnerom
dowidzenia. Trudno przekazać młodzikom, że ich szczenię urodziło się martwe. Trudno,
tak trudno powiedzieć pewne rzeczy. I zdawało się, że i Legionowi trudno zawsze
mówiło się wieści Delcie. Nie dziwo. Wilk miał wielkie serce, ale brak
cierpliwości do bzdur. A przy tym język cięty i aurę władczą. — Degrud zmarł. —
—A to słyszałem już! Marlena wpadła na chwileńkę niespełna parę godzin temu, o
poranku i mi powiedziała. Doprawdy tragedia, ale należał mu się już spokój. —
—No tak, ale… —
—Z jakiego powodu pojawiło się ale? — Delta odłożył zioła i odwrócił się do
Legiona. Jego oczy wbijając się z niecierpliwością, ale łagodnością w następcę
Agresta.
—Sekretarz jest powodem, powiedzmy. — i w Delcie zagotowała się krew.
—Rozumiem. Co więc się za tym ale kryje? — Delta zaczął już ważyć swoje słowa i
myśli w jeden jedyny cel. Oh Sekretarzu obyś miał dobre ale.
—Połowa… naszych środków idzie… na pomoc w utrzymaniu WSJ w stabilności… Do
wiosny co najmniej… — Legion praktycznie szepnął. Delta za to cmoknał tylko.
Zdawało się, że ta informacja przeszła bez burzy, jednak kto Deltę znał widział
błysk w jego oku.
—Bardzo dobrze. — odpowiedział tylko na to, uśmiech wkraczając na jego pysk. —
Niechaj także to będzie. PUCHACZ! — i zjawił sie jego wierny pomocnik. Jego ton
od razu stawiając włosy na karku obu braci. — Zostawiam Ci medyczną w opiece.
Na dzień, może dwa. Poradzicie sobie. Przyślę wam tu zielarzy na pomoc, niechaj
ich zerwę z emerytury tylko. —
—Ale co się dzieje? —
—Szykujemy się. Jak na wojnę Puchaczu. Zapasów leków przeciwbólowych rób
cierpliwie. I z Soheą i Frezją suszcie zioła. Niechaj ona też przyjdzie i wam
pomoże. Im więcej łap w to zamieszamy tym lepiej dla nas na przyszłość i dla
rozgłosu. Niech wszyscy wiedzą, niech wszyscy słyszą, Puchaczu, iż to Sekretarz
bez ostrzeżenia żąda cudów od samotnego medyka z jednym zielarzem i jednym
uczniem. Niechaj wiedzą jak to decyzje i kto podejmuje. A teraz wybaczcie. Ja
wybieram się na małą… wycieczkę. — To mówiąc zaczął zbierać się. Jego łapy
zgrabnie pakowały małą torbę, którą zarzucił sobie na bok i nim ktokolwiek
mruknął słówko Delty nie było.
Jego krok był precyzyjny, niczym nóż na gardle, ciął przez
rosnące trawy ,które chciały pochłonąć go w całości. Jego krew wrzała, jego
umysł krzyczał, aby przyspieszył, ale Delta dobrze wiedział co robi. W końcu
żył na tym świecie lat już tyle, że i świadomość że w pośpiechu i wściekłości
gubi się siebie zawitała w jego sercu. A więc spokojnym krokiem szedł przez
dobrze znane sobie pola i lasy, aż nie doszedł.
—Mszczuju, przyjacielu, potrzebuję twojej pomocy i ekspertyzy! —
—a do czego to? —
—Podwojenny stan mamy prawie że. — Delta pokręcił głową. — Sekretarz zarządził
bez mej ugody, że połowa naszych środków ma wspomóc WSJ po śmierci ich
przewodnika. Więc potrzeba mi ręki i oka które zna swoje zioła. Weźmiecie sobie
Szklankę i Szalkę, bo Puchacza mam w medycznej na straży i pójdziecie, proszę?
—
—Pójdę. Niechaj tak będzie towarzyszu, pójdę. —
Następny przystanek przeprowadził go niewiele dalej, gdzie
Mikaela dostał własne zadanie zebrać resztę pomocników i wezwać Lato do pomocy. A więc i tak było,
kiedy Delta zgrabnie przebierał przez wydeptane ścieżki. Zioła się zbierały,
zasoby zwiększały. Delta ufał im, że sobie razem poradzą jak on przejdzie się
pozałatwiać pewne rachunki. Ale zanim miałby wyjść za granicę, którąkolwiek, bo
zdawało mu się iż obie będzie musiał przejść, chciał odwiedzić swoje strony. Od
jaskini medycznej miałby ledwie rzut okiem, ale od Mikaeli musiał się wracać i
toczyć koła. Niestety. Najpierw jaskinia medyczna potem inne porachunki,
wszystko oprócz życia może poczekać. Zdrowie w końcu to nie wdzięczna panienka,
a niesforny szczeniak, który nie słucha, a czasem i podupada pod niewłaściwym traktowaniem.
Jaskinia alf zakwitła przed nim jak kwiatek, którego niezbyt chętnie się
widuje. Porównałby ją do stokrotek. Niby to piękne i pachnie jako tako, ale
żadne z tego zioło i na nic się w medycynie nie zdaje, a zajmuje miejsce tylko
dla tego co potrzeba w łapach aby życia poprawiać. Ale jednocześnie kwiatek
potrzebny, bo dla kolonii os i pszczół niezwykle przydatny, bo pospolity i
sycący. Delta wkroczył do środka w miarę
ostrożnie. Wnętrze jak zwykle witało zapachem starych i nowych kartek, książek,
zdawało się że odrobiny stęchlizny. Opalone i czarnawe ściany przypominające o
przeszłości patrzyły się z góry na wszystkich
wliczając w to Alfę i jego syna pochylonych nad papierami. Gdzieś na uboczu,
Szkliwo spał zawinięty w kocu. Może i dobrze, niech śpi i śni. Może szaleństwo
ustąpi trochę łasce świadomości.
—Delta? — Legion pierwszy był który go dojrzał, bo Agrest siedział plecami na
ten moment obrócony, akurat szperając po coś w innej kupce karteczek.
—Ja. Nikt inny.— kiwnął głową. — W medycznej wzięli się za przygotowania? —
—Wzięli. Z zapałem, jak tylko wychodziłem. Wieszali linki na drzewa, na zioła z
tego co mi mówiono. —
—Bardzo dobrze, a teraz… mógłbyś mnie i swojego ojca na minutę lub dwie
pozostawić samych? — Agrest spojrzał się na Deltę niezbyt przychylnie, ale
Legion posłusznie umknął na zewnątrz. Delta zajrzał na Szkliwo, który tylko
odetchnął ciężko we śnie.
—Zanim zaczniemy w siebie rzucać przezwiskami, mam pytanie. — Delta zaczął,
jego głos spokojny, miarowy, jego łapa szperając w torbie i wyjmując mały
pakunek ziół.
—Nie spodziewałem się ciebie tutaj… —
—W Twojej domenie, pokój. Ale w mojej wojna Agreście. A kiedy w medycznej
wojna, wilki umierają. Więc odpowiedzcie mi. Czy Sekretarz wie co robi? Czy
zdaje sobie sprawę, co takiego jego decyzja sprawia dla nas? — Delta podał
Agrestowi pakunek, który ten przyjął z wahaniem. — Zioła. Bo Twoje powinny
niedługo się kończyć. —
—Jego decyzje są … jego. Nie wiem jak dobre czy co powodują, ale Sekretarzowi
nie ufałbym, ani odrobinę. — Delta kiwnął głową.
—A zatem mogę założyć, że nie wie. Dobrze więc. Niech się więc dowie. Niech ci
zdrowie sprzyja, Agreście, bo kto wie, czy naszych toporów nie trzeba będzie na
bok odłożyć, w sytuacji, która wisi nad nami. —
—A co wisi? —
—Śmierć wisi Agreście. Śmierć. —
Delta przechodził przez te lasy i ścieżki tyle razy, ale za
każdym razem zdawały mu się coraz to bardziej obce. Kiedy był ledwie
pomocnikiem medyka to chodził nimi częściej. A teraz były tylko wspomnieniem snującym
się gdzieś po tyle umysłu jak mgła sunie się po polanach o słodkich letnich
porankach. I te wspomnienia też były słodkie, jak miód położony na usta, jak
kłamstwa, które powoli wychodziły na wierzch. Jak zdrady, otwarte rany, których
żadna słodycz nie zatrzyma krwawienia. I były też jak zgubna świadomość, że
pewne decyzje podpisują pakty z nie tym kogo się szukało. Czyż to nie ironia.
Delta nie szukał paktów, a jednak ktoś kto ich szukał, podpisał bezmyślnie i
teraz i Delta do niego należał. A Deltę warto mieć po swojej dobrej stronie.
WSJ pachniało świerkiem i chaosem, jak zawsze. Jakkolwiek by inaczej
zidentyfikować ten zapach i określić go, nie dało się lepiej powiedzieć, niż że
pachniało patologią. Ale ktoś musi utrzymywać pewne prawo natury w ryzach. Przetrwanie
najsilniejszych, w końcu, pierwsze prawo świata, a Delta nie należał do
najsłabszych, przynajmniej nie samym wpływem. Więc nie było go tu bez powodu. Jego
krok gładko przeszedł przez kolejne
rozwidlenie, stara pamięć określając jego kierunki. Mijał czasem jakąś duszę
samotną lub w kupie, które spoglądały na niego albo z zaskoczeniem, albo uśmiechem
życzliwym na pysku. Delta nie bał się go odwzajemnić. Znał te wilki, bo tu
bywał z czasów kiedy jego Zycie nie należało do jaskini medycznej. Znał ich, bo
przychodzili do niego po poradę, kiedy Gryka nie mogła już nic. Znał ich, bo
części z nich pomagał przyjść na świat z Domino, gdyż WSJ własnego położnego
nie mieli i zwyczajnie bezpieczniej było zrobić to za granicą. Delta przyjął
każdego kto się w jego jaskini stawił, nie ważne kogo. Kiedy Tia była z nim,
Albo Florka jeszcze się krzątała, zdarzało się że bywał i w karczmie. Ach
szczęśliwe stare dni, może jeszcze do niego powrócą. Nie żeby jego dni teraz
szczęśliwe nie były. Nie oddałby ich za nic
bowiem.
—Witam. — mruknął jak wkroczył do Karczmy. Jego głos nagle zagrzmiał jak szkło
potłuczone na ziemi. Wiele oczu wbiło się w jego drobne ciało stojące w
wejściu. Gertruda podniosła na niego wzrok, jej łapa zatrzymując się przed
otwarciem kolejnej butelki spirytusu.
—Delta. — jej głos był równie zaskoczony co oczy gapiów, którzy teraz obrócili
swoje uczucia w szept. Karczma zaszumiała niczym rój pszczół na parę sekund, zatrzymując
się raptownie kiedy Gertruda warknęła ostrzegawczo. — Co cię do nas sprowadza?
—
—Idiotyzm Sekretarza. —
—Ale to nie ta wataha! — ktoś zaśmiał się aby zaraz potem jęknąć z bólu .Zdaje
się że dostał przez łeb.
—Zaskoczeni bylibyście ,że i ta wataha doprawdy. Nie wiem ile wiecie, ale
Sekretarz będzie pakował łapy i w wasz dobrobyt. —
—Nie. Myśliś że by śmiał? — Gertruda nastroszyła się.
— Słuchajcie więc. Zadeklarował, że połowa środków pójdzie na WSJ. Na to
żebyście w spokoju zostali po śmieci niewidzialnego przewodnika. I widzicie w
tym wszystkim na mnie spadła spora dawka tego. Więc szukam. Gryka, Będzie u
siebie? —
—Będzie u siebie, medyku, będzie u siebie prawdopodobnie do jutra, bo bójka
była. Leczy tych co się pozdzierali za bardzo. —
—Bardzo dobrze. Jak ktoś spotka Urlyka, niech mu powie żem go szukał. A znaleźć
dzisiaj muszę jeszcze Marmłada, jakby jaka dobra dusza zaprowadziła Mie do
niego jako pierwsza rzecz zaraz. — I rzeczywiście ktoś wstał. Wilk był młody,
rudy, może trochę już pijany, bo jego źrenice szerokie, a oczy patrzyły trochę
smętnie.
—Marmład pewnie w wojskowej. — rzekł, jego krok zbliżając się. Jego obecność
Delty nie wzruszyła. Stary wilk spojrzał tylko na jeszcze starszą barmankę i
kiwnął jej łbem.
—Trzymajcie się, przyjaciółko, w zdrowiu najlepiej. —
—Jak nie będzie zdrowia, to ja już wiem gdzie cię znaleźć. Jeszcze z jednego
dzbana będziemy wino pić i się z tych młodzików na ich grobach śmiać! —
zaśmiała się wadera i karczma wróciła do swojego typowego wrzasku i huku. Delta
wyszedł na wieczorny chłód. Słońce jeszcze trzymało światło nad światem, jednak
powoli chyliło się ku snu. Nic dziwnego, Delta miał tyle do zrobienia, a czas
przecież jak wiatr, nie ważne czy ty stoisz czy nie, on ucieka.
—To tędy najszybciej. Tylko trzeba uważać, na rodzinę Raguda. — rudy wilk
uniósł nieco drżącą łapę, jego postawa nieco niepewna.
—Ragud. To imię dzwoni mi w głowie. Wydaje mi się, że nie będzie w nimi żadnego
problemu. — Delta ruszył we wskazanym kierunku, młodzik zaraz obok niego. Wbrew
pozorom, Delta lubił to miejsce. WSJ miała w sobie pewien urok, który nakładała
na oczy. Kiedy się je za mocno zmrużyło aż chciało się zostać. Bezprawie miało
swoje zalety. Delta mógłby robić cokolwiek mu się marzy, rządzić jaskinią jak
chce, zamiast ścierać się z Sekretarzem ,do czego pewnie jeszcze dojdzie. I tak szedł. Szedł z przekonaniem, że
cokolwiek by się nie stało i czegokolwiek by się nie dowiedział tego wieczoru,
da radę. Musi. Dla swojego świętego spokoju, chociażby miał Sekretarzowi
problemów robić ze wszystkich stron. Nie podejmuje się tak ważnych decyzji bez
zdania Delty. Politycy… Wszystko wiedzą, a wiedzą nic.
—To tu… zaraz… — zanim jednak wskazał gdzie ich drogę przekroczył im większy od
nich obu razem , wilk. Jego pysk wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu.
—Ah… Znam ja ci te oczy. — Delta mruknął jakby do siebie, na tyle cichu, że
jedynie on i wiatr usłyszeli.
—A dokąd to o takiej porze Hurling, co? Przez nasze tereny też. — szary samiec
wyszczerzył się szerzej. — I z jakąś panienką, tak bez zapytania! —
—Za tą Panienkę, ojciec winien ci łachty dać co by cię sprostować, Turo. —
szary wilk nastawił uszu na słowa Delty, jego uśmiech znikając z pyska.
—Turo to mój brat. — odpowiedział, jego oczy wbijając się w Deltę.
—Doprawdy? Więc… Opuch?—
—Tak. Skąd wiecie? Nie mówią tak na mnie w watasze. —
—Trzy lata masz ledwie. Z matki cię wyciągałem. Najmniejsze szczenię w miocie,
i kto by pomyślał Taki wilk wyrósł. Czym cię ojciec karmił, co? — Delta nie przejął się ani szokiem ani
powarkiwaniami, po prostu przeszedł obok
większego, jakby był kamieniem niczym więcej.
—Nie byłem najmniejszy! —
—Byłeś. Na własne oczy widział i jak skamlałeś słyszał! — Delta rzucił mu
zmrużone spojrzenie, które zarezerwowane było specjalne dla upartych i
nieposłusznych pacjentów. I działało w każdej sytuacji. Wilk za jego plecami
przychylił głowę do runa leśnego, jego oczy wściekłe, ale też zawiedzione, bo z
wiedzą, że niewiele mogą zrobić. Rudy towarzysz Delty szybko skorzystał z
sytuacji zmywając się w najbliższe krzaki. Tyle byłoby z odwagi dzisiejszej
młodzieży, eh.
—Powiedz ojcu, że ma po mnie przyjść do Gryki jak słońce zajdzie na dobre.
Pogadałbym z tym starym prykiem. Lata minęły odkąd go widziałem. Raz ostatni
jak waszą matkę wtargał do jaskini medycznej, a przed tym przecież do jednego
ogniska piliśmy, od czasu do czasu. — i z tymi słowami Delta zniknął i z oczu
Opucha.
Wkraczając na polanę przy rzekomej jaskini wojskowej przywitała go cisza i
zapach stęchlizny, jakby dawno nikogo już tutaj nie było. Nie zmieniło to jednak
zamiarów Delty. Pewnym krokiem wyszedł na środek, oczy wbijając się w zakamarki
i cienie, które mogły skrywać twarze. I tak też znalazł wilka, który leżał i
spał pod sosną, niedaleko krzaków.
—Wstawaj. — Delta szturchnął go łapą. Wilk podniósł głowę niezadowolony, ale
jego pysk rozjaśnił uśmiech po krótkiej chwili.
—Delta. —
—Ciebie tez dobrze widzieć Marmładzie. Ile to lat, będzie? —
—Za dużo. — wilk pokręcił głową, rozciągając się przy tym. — Za dużo. Chyba
przed tymi wszystkimi wojnami mnie ostatnim razem łatałeś do kupy. Do tej pory
blizna została. —
—Ah. No tak. Dawno, to było. Wojna wiele tak zmieniła, nie sądzisz? —
—Sądzę. —
—I teraz też się zmienia. —
—Zmienia. To prawda. —
— Kto się łasi na tron? —
—Nikt. Doprawdy nikt. Ten kto by mógł, to się łasi na władze na ulicy. Ragud,
Karti i rodzina Fereni. Oni się tłuką ze sobą teraz tak niemiłosiernie, a nasza
Rada nic nie może zrobić. Nie wiem… —
—Karti i Raguda znam, ale Fereni pierwszy raz obija mi się o uszy. —
—Bo to młódka, powiem ci, wiele młodsza od nas. Ledwie dwie wiosny, ale
charakterem sobie wilki zagarnęła. Ale ty pytasz o takie rzeczy, dlaczego? —
—Aktualny stan rzeczy w WSJ i WWN zmusza mnie przyjacielu. Zmusza do decyzji,
które niekoniecznie leżą w mojej naturze. Badam terem widzisz. Bo ja tu mam
więcej przyjaciół niż w WWN i na was liczyć mogę, wiem. —
—Możesz. Jak nie deklaruje tego często, tyś z nami wino pił i ogniska palił.
Łatał nas i nigdy pomocy nie odmówił. —
—Nie odmówiłbym nawet teraz. —
—Wiem. Dobry przyjaciel bowiem z Ciebie. Ale badasz teren. Niepokoi cię coś ? —
—Sekretarz mnie niepokoi. Mieszać się będzie moim kosztem, moim i mej watahy,
moich ludzi, mojej rodziny i przyjaciół, w wasze polityki i życia. Więc szukam, szukam planu B. Szukam jak wiele
zrobić mogę gdyby Skeretarz próbował odcinać mnie restrykcjami. Jak wiele
planów mogę mu zepsuć. Jak postawić siebie w sytuacji, gdzie jestem dla niego
niewygodny w momencie, kiedy nie słucha. —
—Rozumiem. Moją łapę mieć będziesz.—
—Dziękuję, myślę że nie tylko twoją. A ty? Nie chciałeś tak tam wejść na
miejsce Derguda? —
—Nie. Nie śmiałbym. Wszyscy skoczyliby mi do gardła, a mi tu dobrze. —
—Zrozumiałe. Obyś nigdy nie musiał. Oby
Sekretarz nie miał zamiarów większych niż tylko pomoc wam. —
—Tak…? Niepokoisz się. —
—Niepokoję, bo pomoc ma trwać do wiosny, a wiosną zebrać „plony”. Cokolwiek Sekretarz
planuje, niepokój rośnie we mnie z każdą chwilą. —
—Rozpowiem. —
—Rozpowiesz? Ale .. bez mego imienia? —
—Bez. Nie śmiałbym. To naraża na ataki polityczne, a to zbędne. —
—Prawda. Wdzięczny będę. Niech nieufność wam krąży, na razie chociaż. —
Jaskinia medyczna Gryki była nieduża. Trzy , cztery łóżka,
marne wyposażenie. Trochę kubeczków, może ze dwie szklane fiolki, popękane z
ręki czasu. Jej oczy tez były już stare i zmęczone, jak siedziała przy świetle
ogniska i łatała rany kolejnego wilka. Delta zastał ją szyjącą w ciemnościach
wieczoru, przy mdlejącym słońcu. Jej łapy zgrabnie zamykały ranę, aczkolwiek zdawały
się na niewiele pomagać rozdrażnionemu pacjentowi, który wierzgał co chwila.
—Nie skacz tak. — Delta trzepnał dzieciaka przez łep ,na co ten spojrzał się na
niego wzrokiem bardziej niż morderczym — Jak boli to trzeba było walczyć
lepiej. A tera siedź spokojnie. Płać za
błędy. — i dzieciak siedział, bardziej z zaskoczenia niż posłuszeństwa. W końcu
kto ma tyle jaj żeby tak do niego mówić?!
—Miło cię słyszeć Delto. —
—Słyszeć? — Delta sięgnął po drugą igłę, jego wzrok przywołując kolejnego rannego
do siebie. Starszy szary wilk zawahał się ale Gryka kiwnęła mu głową. Stary
medyk posadził sobie go jak chciał i zabrał za szycie, mokra ściereczka na
przemycie rany na poczekaniu.
—Ślepnę ja ci powoli. Już niedowidzę bardzo. Szyję właściwie na pamięć, i nie
ma mnie kto zastąpić. Marlena dobra dusza, ale zielarka, nie medyczka. Nigdy się
nie nauczyła czego potrzeba. —
—Wieli żal, rozumiem. —
—Wielki. —
—Rozumiem go. Sama zawsze tutaj tak, stróżujesz nad swoimi. —
—Stróżuję jak i ty stróżujesz. Wiem że jakbym ich wysłała na szycie do ciebie
to by zdrowi wrócili. —
—Cudów nie czynię. —
—A czasem tak to się wygląda. Macie więcej miejsca towarzyszu. Więcej zasobów i
wsparcia. Macie też charakter inny niźli ja. Ja to zawsze za miękka byłam. Wy
za to stąpacie twardo tam u siebie. Agrest nie przeszkadza, Sekretarz pewnie
też nie. —
—Zaskoczę cię. Przeszkadza. Ale niedługo, miejmy nadzieję. Może się go postawi
do pinu jak należy. Bo ja życiem wilków płacił za jego decyzje nie będę. —
—A co zawinił, że się Twojego gniewu doczekał? —
—Gniewu? —
—Słuch mam jeszcze bardzo dobry, Delto. Słyszę ten ogień w twoim sercu, jak
podgrzewa krew i płynie adrenaliną. —
—Płynie… Płynie doprawdy płynie. Postanowił bez zapowiedzi połowę środków
przeznaczyć na WSJ aby trzymać ją w spokoju. Maczać będzie wam łapy w polityce,
nie wiem czy łasić się na władzę, na iluzję zadłużenia czy może po prostu z
dobrego serca wam daje. Ale nie widzi mi się to dobrze. Nie widzi mi się to. —
—Źle to brzmi, doprawdy. Chciałabym myśleć, że to z dobrego serca czyni, ale politycy
łżą jak psy łase na michę. Nie wolno wierzyć politykom. —
—Nie wolno.. Doprawdy.—
Rozmowa z Ragudem o wieczornym świeżym księżycu przebiegła
podobnie. Delta wyrażała swoje wątpliwości gdzie tylko poszedł, a dobre ramię
starego przyjaciela rozumiało. Rozumiało wątpliwości i podzielało je.
—nie dotarło do nas to jeszcze. Więc wiemy przed nimi. Rozpowiem. Bez imienia, chociaż
może się domyślić. Ale … jak będzie przeszkadzał to moje ramię masz. Wtedy coś
mi żonę odratował przy porodzie i dwa z sześciu szczeniaków ocalił, to ja ci pamiętać
będę do końca tego świata i jeszcze za śmierci. —
—Żałuję, że nie dało się wszystkich ocalić. —
—Zrobiłeś co mogłeś. I mam dwóch synów. Dymny jestem z nich. Kocham ich. Nawet
jeśli są tylko dwoje. —
Noc przeminęła Delcie w nieswoim posłaniu, otoczony wilkami,
których nie znał. Oko zamknął tylko na te dwie godziny, których potrzebował,
wstając i podziwiając księżyc potem. Gwiazdy błyskotały na letnim niebie, żadna
chmurka nie przeszkadzała im w swoim małym koncercie migotania. Czyste , piękne, nieskalane dobrną myślą o
żalu czy smutku. Cóż za zaszczyt byłby gdyby zastąpić taką sobą kiedyś i tak
spokojnie migotać na niebie, jak ta gwiazdka. Niewinnie, jak dziewicza niewinność
może tylko być.
—Sprawiedliwość zawsze znajduje drogę. — szepnął ,spoglądając na księżyc. —
Sekretarzu… widzimy się już niedługo.
I tak tez było. Delta wstał o poranku żegnając się ze starymi i nowymi przyjaciółmi, ruszając w
drogę. Przejść miał od razu na tereny WWN, nie miało sensu krążyć do domu.
Zbędne to starania o zachowanie spokojnego serca kiedy jego jaskinia stała w
opiece uczniaków i pomocników. Ale wierzyć musiał. Na zaufaniu zbudował swoje
filary bezpieczeństwa, ale to znaczyło że musiał je pokazywać. Największym więc
zaufaniem było zostawić im dom pod opieką.
Droga była prosta, znana mu. Może nie tak dobrze jak stepy i ich szorstka, spłowiała
od słońca trawa, ale jednak jakoś pamiętane. Chociaż niezbyt swoje. Ale czy Delta
był u siebie? Jego dom w WSC, chociaż WSJ tez jakoś na sercu mu leżała, jak to
dziecko co upadło mu pod stopami, płacząc w prośbie o pomoc. Urlyk, łasił się
na miejsce Derguda, przyznał to Delcie, jak jeszcze przed chwilą ramię w ramię
maszerowali ku granicy, ale niewiele robił w tym kierunku. Jakby tylko łasy
pyskiem był, a nie sercem. I pewnie tak było. Delta znał go trochę i jak mu nie
ufał tak wiedział, że on zupełnie bez kręgosłupa moralnego żył i tak sobie
bywał. Chyba tylko żona go trzymała przy tym, żeby zmysłów nie zatracił w
reżimie na dobre. No cóż. Więc jeśli Delta chciałby pobawić się w swatkę
musiałby bawić się z wilkami klanowymi, a to nie takie proste, kiedy zna tylko
dwa. Już trzeciemu na dobre przywitania pozostawił mały prezent w łapach Gryki,
obiecała im go wręczyć. Niech zaakceptują czy im się spodoba czy nie. Nie miało
to większego znaczenia. Delta będzie rozmawiał z nimi, kiedy zajdzie potrzeba ,
a nóż, silna wadera stanie jako alfa na czele tego nieposłuszeństwa,
zamaskowana za Radą jako bezkrólewskie bezprawie. A może to kto inny przejmie
władzę. Każdy… bele nie Sekretarz. Sekretarz, którego właśnie Delta szukał,
krokiem spokojnym, nieco zrezygnowanym. Po drodze oczywiście na plotki mu się
zebrało. Odwiedził jaskinię medyczną.
Tof nie było. Powiadali, że szykuje się na emeryturę, a więc
Delta poznał nowego medyka. A raczej Medyczkę. Jej imię było Świetlana, bardzo
tutejsze, bo powiedzieli mu że i tu się urodziła. Jeszcze za starego sekretarza
i dopiero się uczyła na medyka, ale już podobno nieźle jej szło. Delta miał
wątpliwości, bo tylko kwiat pod czujnym okiem ogrodnika rozkwitnie w tak
sterylnym miejscu. To też tłumaczyło Delcie dlaczego wszyscy wokół polegają na
ich jaskini medycznej. Na ten moment byli właściwie jedyną, która miała szanse
utrzymać szarżę zimowej epidemii i jesiennych chorób przesiewających szeregi
wilków. Delta poczuł jak smutek przelewa się nad złością.
—Mówicie, że dobrze idzie. —
—Leczy mi się dobrze. — Świetlana była waderą o kremowym futrze, drobną ale
nadal większą niż Delta. Jej piękne niebieskie oczy jeszcze były usłane tą
dziecięcą niewinnością. Delta martwił się. Martwił o to co będzie i jak będzie.
—Cieszy mnie to. A i smuci trochę. Dopiero jak twoi przyjaciele odchodzą na
emeryturę przypomina ci się jak wiele samemu ma się lat. — Delta pokręcił
głową, jego głos nieco smutny. — Ale jakby pomoc była potrzebna, szkolenia, zapraszam
do siebie. Ja co prawda cięty wilk, ale czego potrzeba nauczę. —
—Dziękuję. Ja właśnie słyszałam, że cięty. Bardzo respektowany. —
—Wojna mnie to zapewniła i parę lat przed nią. Na tyle szczęścia miałem, że
moje imię znają to tu to tam i przyjaciele się z tego rozwinęli.—
—Chciałabym tak kiedyś jak wy, sławna, lubiana być. —
—Sława nie wszystko dziecko. Jeszcze wiele przed Tobą. A dobrodusznością
zapracujesz sobie na własnych przyjaciół. A teraz przepraszam, Sekretarz wzywa.
—Wzywał was? —
—Nie. Jego decyzje mnie wezwały. — po czym Delta czmychnął na swoją misję.
Sekretarza zastał spacerującego z jakiś wilkiem u boku.
Drogę zaszedł im bez wahania, jego uszy spuszczone po karku, oczy zmrużone, a
postawa pełna dumy.
—Sekretarzu, jak miło cię widzieć. — nie pozwolił się im odezwać. — Chciałbym
na słówko.—
—Niestety teraz nie mam czasu. — Ableharbin uśmiechnął się tym swoim politycznym uśmiechem.
—To nie było pytanie, Ableharbin. — i nagle atmosfera zgęstniała.
Delta szedł z Sekretarzem ramię w ramię, do nikąd właściwie.
Oboje czekali na pierwsze pytania, spięci i gotowi.
—Co cię sprowadza? — i w końcu Sekretarz, zdaje się zmuszony czasem i chęcią kontynuacji
obowiązków zaczął. Delta przystanął i przysiadł na kamieniu.
Jego oczy zwróciły ku pokrytej rosą polanie.
—Nie sądzisz, że ta polana jest piękna? —
—Piękna… Przypuszczałbym, że to bardzo personalne pytanie. —
—Jest piękna, bo natura o nią dba. Nietknięta ludzka stopą, wilczym łaknieniem
ani katastrofami. Przypomina mi moją jaskinię medyczną.—
—To… cudownie doprawdy, ale… —
—I taka ona piękna i nieskalana, ale widzisz. Widzisz te chmury, zbierają się
na burzę. I jak ta burza w końcu przyjdzie… Zedrze z niej kwiaty. Zedrze z niej
kamienie, przewróci tamto o tamto drzewo. — Delta uniósł łapę, spokojny,
zrównoważony. — I tyle z piękności. Tragedia. —
—Tragedia doprawdy, ale.. —
—Zamknij się Sekretarzu. Zamknij i słuchaj. — Delta wstał i z kamienia był w
stanie spojrzeć wilkowi w oczy. Ten tylko z uśmiechem swoim sławetnym zbarczył brwi,
ognik zaskoczenia tlący się w oku. — Jesteś politykiem tak? Powiedz mi. —
—Jestem. Politykiem doprawdy bradzo dum… —
—Więc nie jesteś medykiem. Jakim więc PRAWEM, decydujesz sobie, bez mojego
wkładu, medyka, medyka z wieloma latami doświadczenia na karku, medyka który
cierpliwie znosi twoje wybryki, medyka który płaci za twoją głupotę, decyzję o
oddaniu takiego kawału pracy i zasobów WSJ? AAAAA. A! — Delta przerwał
Sekretarzowi zanim ten otworzył pysk. — Nie mówię że to źle Sekretarzu. Ja
jestem wilkiem wartości się trzymającym. Ale mówiłem ci już. Ja nie polityk,
ale polityczną władzą władam odkąd Admirała położyłem z jego królestwem. Ja
przyjaciół mam lepszych niż ty i bardziej ufnych i w twoim gronie. Ja nie
jestem groźbą, a szansą. I słuchaj tej szansy, bo to ostatek mojej cierpliwości
i przelewa się z każdą głupotą którą poczyniasz. Widzicie bowiem. Tak nagle
kazaliście to zrobić, z nikąc. Bez ustaleń, pytań jak zrobić to bezpiecznie.
Wiecie co zrobiliście? Powiem wam. Robiąc to w prawie połowie lata zbiliście
wilki zimą. Przypomnij sobie moje słowa jak ja, sam będąc w tej jaskini, Gryka,
która nie widzi już prawie wcale i wasza nowa medyczka, nie wyrobimy. Ja wezmę
każdego. Ale chociaż nazywają mnie Wszechmogącym ,aj nie czynię cudów
Sekretarzu. Więc na przyszłość. Tak dla ostrzeżenia, o pracę jaskini Medycznej,
pytamy się MNIE. I tylko MINE. Szkliwo, Agrest, Ty. Wy jesteście politykami,
politykujcie się do woli. Ale od żyć i zdrowia jestem JA. I dopóki nie przepracujesz
lat w medycynie, nie podejmuj za nią decyzji. Tak jak nie pozwoliłbyś
szeregowcowi operować na twoim ciele, tak ja nie mogę pozwolić politykowi, aby właził
mi tam, gdzie nic nie wie. — i z tym… Delta zniknął w trawie, która pochłonęła go
całego.
I tylko kartka po nim została w zgrabnych literach napisane: Masz łapy, to pisz listy, Sekretarzu. Ja jestem chętny do kooperacji. Twoje plany i myśli, nie najgorsze, ale źle wprowadzane. Kosztują cię życia, starych i szczeniąt. Więc stąpaj lekko i ostrożnie.
~Delta
<CND>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz