O mój rozmarynie, rozwijaj się. A jak się rozwiniesz to pójdziesz
do dziewczyny i jeno jak cię nie pokocha to do walki z tobą. A że nie pokochała
kochana to pokochała łapa. To prawie jak wojna, przeżyją tylko ci którym
szczęście od bogów sprzyjało, gdyż ci
którzy rozwinęli się pięknie szubko umarli, zerwani i zawinięci ciasno w
kawałek tkaniny i wyniesieni z lasu. Młode czy stare, to nie miało znaczenia,
tak długo jak szczęścia nie było, oderwanie od ziemi było pewne.
—O mój rozmarynie… — zanucił zielarz pod nosem, jak jego łapa wyrwała kolejną
gałązkę rozmarynu aby rzucić go za plecy, do reszty nieszczęśników. I tak właśnie
ich droga poprowadziła na zimny kamień stołu w jaskini medycznej, ich zapach
mdło roznosząc się nad podłogami pokrytymi skórami i mchem. Sprawne palce
rozszarpywały ich listki z gałązek i wrzucały do słoiczków, lub na płachty aby upchnęły
kawałki życia w słońcu na wiór. Na nic był cichy płacz wiatru szumiący pomiędzy
słodkim rozmarynem, wołający o pomstę lub litość. Nie było już ratunku dla
rozmarynu, tego który tak słodko rozwijał się po lasach i pachniał gdy
dotknięty za mocno przez pszczołę lub muchę. Teraz łkał nad własnym losem,
mielony w masę, wrzucany na wrzącą wodę lub schnący w słońcu.
—A na co ten śmierdziel?— młoda pomocniczka zmarszczyła nos. Zapach rozmarynu
był piękny ale specyficzny.
—Trawienie, zapalenia drogi oddechowej i na cieśnienie i na krew. — medyk
burknął, jego łapa wiążąc gałązki na śmierć w słońcu.
sobota, 28 grudnia 2024
Od Delty - "Na ziele - Rozmaryn"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz