wtorek, 21 stycznia 2025

Od Aidena CD. Oxide - "Yin Yang." - cz. 3

Zmrok pochłaniał zimowy krajobraz, cicho i nieśpiesznie, niczym miękka kurtyna opadająca na scenę. Szare niebo ustępowało miejsca czerni, a jedynym źródłem światła w tej ciszy był blask ogniska, którego płomienie raz po raz tańczyły, rzucając na śnieg złote, migotliwe refleksy. Sylwetka Aidena niemal stapiała się z otaczającą go ciemnością. Jego masywna postać zdawała się być częścią tego surowego pejzażu – wilczym cieniem. Co jakiś czas wstawał z miejsca, strząsając z siebie drobinki śniegu, i przynosił kilka suchych gałęzi, które udało się znaleźć z dala od usypanych górek śniegu.

Dorzucał chrust do ogniska, a żar syczał i trzaskał delikatnie, kojąc zimową ciszę dźwiękiem przypominającym domowy kominek. Zielonkawe oczy basiora na chwilę wędrowały ku ognisku, obserwując iskry unoszące się ku niebu, by zaraz potem zgasnąć, jakby nigdy ich nie było. Spojrzał na Oxide, która siedziała w bezruchu, z opuszczoną głową i rozmyślającym spojrzeniem wbitym w ogień. Nie odezwała się ani słowem już jakoś od... godziny? A nawet się nie poruszyła. Nie przeszkadzało mu to. Jeśli potrzebowała po prostu być w jego obecności, chłonąc ciszę, basior nie zamierzał jej tego odbierać. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jak ważny może być dla niej taki moment – przestrzeń, w której nie musi tłumaczyć się ani walczyć z własnymi emocjami. Aiden zajął swoje miejsce, usiadł, podwinął łapy pod siebie, czując chłód przenikający przez ziemię, ale nie zwracał na to uwagi. Spokojnie wpatrywał się w ognisko, pozwalając myślom płynąć.

Cisza nocy była niemal absolutna, przerywana jedynie szumem wiatru między drzewami i trzaskaniem ognia. Aiden łapał się na tym, że jego myśli raz po raz krążyły wokół Oxide. Zastanawiał się, czy nie spróbować dotknąć jej umysłu – tylko delikatnie, tylko po to, by dowiedzieć się, co skłoniło ją do takiego milczenia. Wiedział, że mógłby to zrobić niemal niezauważalnie, jak cień przemykający przez jej koszmary. Jego zdolności pozwalały mu na niemal całkowitą subtelność. Jednak coś go powstrzymywało.

"No tak, to nie ma sensu." pomyślał, opierając się luźno o pień i przymknął oczy z nadzieją, że jego słowa nie zostały usłyszane.

Oxide miała swoje moce, można powiedzieć, że z tej samej grupy co jego, a ich umysły były na tyle wyczulone, że mogły wzajemnie się wyczuwać, nawet jeśli staraliby się to ukryć. Wiedział, że jeśli spróbuje, ona może to poczuć, a wtedy... Czy nie straciłby jej zaufania? Czy nie odebrałby jej tego, czego teraz tak bardzo potrzebowała – ciszy, przestrzeni, możliwości bycia sobą? Aiden westchnął cicho, niemal niezauważalnie, patrząc na Oxide z troską, która kryła się za jego spokojnym, opanowanym wyrazem pyska. Może i nie rozumiał do końca, co siedzi w jej głowie, ale wiedział, że najlepsze, co teraz może zrobić, to być tu dla niej. Czekać, aż sama zdecyduje się odezwać – albo nie.

Zatracił się w ciszy, która spowijała ich niczym miękki, niewidzialny kokon. Była to cisza nieprzerwana, niezakłócona nawet przez szum liści czy dalekie odgłosy nocy. Towarzyszyło jej tylko równomierne bicie jego serca i miarowy rytm oddechu, na którym skupił całą swoją uwagę. Oddychał głęboko, świadomie, niemal z namaszczeniem, jakby każdy wdech i wydech były rytuałem. Było w tym coś uspokajającego – prostota tej czynności przypominała mu o fundamentalnych mechanizmach życia, o tym, że nawet w chaosie świata istnieją rzeczy stałe i niezmienne. Oddychanie działało na niego niemal terapeutycznie. Było to jak medytacja, jak chwila wycofania się z tego, co niepokojące, i powrotu do najczystszego stanu istnienia. Wiedział, że to nie tylko uspokaja jego umysł, ale także dotlenia ciało, sprawiając, że każdy mięsień, każda komórka wypełnia się energią, jakby ten prosty rytm oddechu dawał mu siłę, by przetrwać.

Cisza trwała, pochłaniając wszystko wokół, aż nagle została przerwana.

— Prześladują mnie głosy. — powiedziała w końcu, cicho, niemal niesłyszalnie, a zielonooki dostrzegł, że jej niepewny głos się załamał. — Czuję, że ciążą nade mną cienie, ścigają mnie, idą krok w krok za mną, nie potrafię się od tego uwolnić. 

Aiden otworzył oczy i skierował łeb w jej stronę, nasłuchując jej słów. Przechylił lekko głowę, nie odpowiadając, ale dał jej przyzwolenie na dalsze mówienie.

— Ja... Nie wiem, mam wrażenie, że tracę kontrolę nad swoimi myślami, Aiden. — spojrzała w końcu w jego stronę, a jej fioletowe oczy odbiły się w tęczówkach basiora. — Słyszałam nawet swoją matkę... Albo tak mi się zdawało.

— Demony przeszłości? — zapytał, unosząc lekko brew.

— Nie wiem. Ja... Ja się boję. Dlatego przyszłam do Ciebie. W twoim towarzystwie robi mi się  jakoś lżej, wiem, że cię obarczam sobą, że pewnie miałbyś lepsze zajęcia i że...

— Ćśśś. — uciszył ją delikatnie, gdy usłyszał, jak mówi coraz szybciej, coraz bardziej niespokojnie i usiadł nieco bliżej wadery, tak, że jego bok delikatnie ocierał się o jej jasną sierść. — Spokojnie, Oxi. Weź wdech, głęboki wdech.

Białowłosa po chwili milczenia nabrała zimnego powietrza do swoich płuc, a Aiden zrobił to razem z nią. Po chwili wypuściła powietrze i opuściła nieco głowę, wlepiając wzrok swoich źrenic w płomienie tańczące przed nimi.

— Łatwo Ci mówić. — szepnęła — Ty się niczego nie boisz. Nie widziałam, żeby cokolwiek cię kiedyś przeraziło. 

Aiden uśmiechnął się lekko, ale nie odwrócił od niej wzroku. Wpatrywał się w jej profil, w lustrzane odbicia w jej oczach i w ten nieco zmartwiony, smutny wyraz pyska na jej twarzy.

— Ja też się boję. Nie jestem niezniszczalny. — powiedział, jego głos rozbrzmiał wręcz kojąco, co wywołało delikatny dreszcz na grzbiecie białowłosej wadery. 

— Czego? — zapytała cicho, w jej głosie słychać było nutkę niedowierzania, a potem obróciła łeb w jego stronę, zadzierając brodę nieco wyżej. 

Ciemny basior odetchnął głęboko, pozwalając, by zimne powietrze wypełniło jego płuca, a następnie wypuścił je powoli, niemal bezgłośnie. Jego wzrok skierował się ku niebu, ciemnemu jak tusz rozlany na pergaminie, gdzie jedyną widoczną poświatą był księżyc w fazie pierwszej kwadry. Jego srebrzysta tarcza rzucała subtelne światło, oświetlając ostre kontury świata wokół nich, ale brak gwiazd czynił widok przytłaczająco pustym. Aiden zatracił się w tej pustce na krótką chwilę, jakby szukał tam odpowiedzi, jakby te chłodne przestworza mogły mu podpowiedzieć, co powinien powiedzieć. Pytanie, które padło, wydawało się na pierwszy rzut oka banalne, lecz ciężar, jaki niosło, przygniatał go niczym kamień. Widział wiele – zbyt wiele – by odczuwać strach przed rzeczami zwyczajnymi. Przemierzał umysły innych wilków, zaglądał w najciemniejsze zakamarki ich snów, widział wytwory, które rodziły się z ich lęków. Strach przed pająkami, wężami, ogniem czy wieczną zimą były dla niego niczym więcej niż echem cudzych myśli. Katastrofy naturalne, choroby, potwory z legend – nic z tego nie budziło w nim przerażenia. Nawet tortury, które byłyby dla wielu nie do zniesienia, w jego oczach jawiły się jedynie jako kolejne wyzwanie do pokonania.

A jednak coś w niej – w Oxide, w tej niedużej, a zarazem drapieżnej istocie – wywoływało w nim rodzaj lęku, którego nie potrafił zignorować. Był to strach głęboki, niemal pierwotny, a jednocześnie pełen niepewności. Czuł, jak z każdą myślą ten lęk oplata jego serce, ściskając je niczym cierniowy wieniec. Nie był to strach o siebie, nie o swoje ciało ani umysł. Był to strach o coś znacznie cenniejszego – o nią.

Jego spojrzenie na chwilę padło na tańczące płomienie ogniska, których ciepły blask kontrastował z chłodnym światłem księżyca. Myśli krążyły, wirując jak liście niesione przez wiatr. Wiedział, że musi wyrazić to, co czuje, choć każde słowo wydawało się niewystarczające, aby oddać ciężar tej emocji. Ostatecznie zebrał się w sobie, odwracając wzrok z powrotem na jej pysk, dostrzegając w nim coś kruchego, niemal bolesnego. Wiedział, że jej ból, jej walka z własnymi demonami była również jego walką. Jej upadek oznaczałby koniec czegoś, czego nie chciał, nie mógł stracić.

— Boję się, że kiedyś mi znikniesz, Oxide. — powiedział w końcu. — Że zatracisz się w tych głosach które słyszysz, że one cię kiedyś zniszczą. — spojrzał na chwilę w ogień, a potem odwrócił wzrok na jej pysk. — Że twoje własne myśli sprawią, że stracisz samą siebie. I że ja stracę Oxide, którą znam. 

Białowłosa otworzyła usta z zamiarem, jakby chciała coś powiedzieć, ale żadne ze słów nie wydobyło się z jej strun głosowych. Odwróciła wzrok ponownie, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, które wierciło w niej dziurę. Nienawidziła tych przeszywających, jarzących się intensywną zielenią oczu, które jednocześnie, jakby ją... hipnotyzowały.

— Zależy mi na Tobie. — odezwał się znowu.

Słowa, choć ciche, wstrząsnęły przestrzenią pomiędzy nimi niczym subtelny, ale nieodwracalny impuls. Kolejny dreszcz przeszył kręgosłup białowłosej, biegnąc od karku aż po czubek ogona, a przyjemne ciepło zalało jej klatkę piersiową. Było to uczucie sprzeczne – łagodne, a zarazem przytłaczające. Jak fala, która raz uspokaja, raz zabiera grunt spod łap. Próbowała ukryć reakcję, przywołać na pysk niewzruszony wyraz, ale miała świadomość, że Aiden mógł wyczuć więcej, niż chciała mu pokazać. Przymknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę ucieczki, jakby zamknięcie powiek mogło ochronić ją przed intensywnością chwili. Siedziała nieruchomo, starając się zapanować nad oddechem i drżeniem ciała. Wewnętrzny chaos ścierał się z chłodnym opanowaniem, które próbowała narzucić, ale prawda była taka, że czuła się odsłonięta.

Wpatrywał się w nią, próbując wyczytać coś więcej z jej postawy, z delikatnych drgnień mięśni na pysku, z ruchów jej ciała. Nie lubił jej milczenia – takiego głębokiego, niemal obcego. Było ono zbyt ciężkie, zbyt odległe, a przecież na co dzień słowa płynęły od niej swobodnie, nieprzerwanie. Lubił, gdy mówiła, nawet o rzeczach błahych. Milczenie jednak trwało. I choć była obok, basior czuł, jakby oddzielała ich niewidzialna bariera. Nieobecność Oxide w tej chwili bolała bardziej niż cisza, która rozbrzmiewała pomiędzy nimi. Wyciągnął lekko szyję, jakby w odruchu, chcąc ją dosięgnąć, choćby samą obecnością, ale nie chciał naciskać. Obserwował ją w ciszy, pełen wewnętrznego niepokoju, który z każdą chwilą wydawał się rosnąć. Odetchnął głęboko, starając się stłumić napięcie, które zaczynało rosnąć w jego piersi. Nie był przyzwyczajony do takiej pustki między nimi – do tego, by czuć się odsuniętym, nawet jeśli dzieliły ich ledwie centymetry. Spuścił wzrok na ziemię pod łapami, gdzie ledwie dostrzegalne ślady ognia migotały na zeschłych liściach. Cisza, choć zwykle kojąca, tym razem była jak ostry cierń wbity w jego świadomość. Nie potrafił odczytać, co dzieje się w jej głowie, a to irytowało go bardziej, niż chciałby przyznać. Oxide, choć zawsze była tajemnicza, teraz zdawała się jeszcze bardziej zamknięta. Jej milczenie przypominało mur, zimny i gładki, bez żadnych pęknięć, przez które mógłby zajrzeć do środka.

"Dlaczego mnie odpychasz?" pomyślał, choć słowa nigdy nie opuściły jego pyska. Wpatrywał się w nią kątem oka, w linię jej karku, w jej sierść, w subtelny ruch oddechu unoszącego jej klatkę piersiową. Była tak blisko, a jednak czuł, jakby odgradzała go cała przepaść.

Oxide w końcu uniosła delikatnie łeb, ale jej spojrzenie nadal było odległe, jakby widziała coś, czego on nie mógł dostrzec. Jej fioletowe oczy, zwykle pełne iskrzącego życia, teraz wydawały się zamglone, przyćmione czymś, co mogło być zarówno bólem, jak i strachem. Basior nie mógł już dłużej znieść tej niewidzialnej bariery. Przesunął się lekko bliżej, celowo spowalniając każdy ruch, aby nie wywołać u niej reakcji, której by nie chciała. Jego ciepło otuliło jej bok, gdy oparł łeb delikatnie na jej ramieniu. Nie powiedział nic – nie musiał. Chciał, by poczuła, że jest tutaj, że nigdzie się nie wybiera, bez względu na to, jak bardzo próbowałaby się odsunąć. Białowłosa nie odwróciła się, ale jej ciało drgnęło pod ciężarem jego dotyku. Przez chwilę wydawało się, że jej pysk delikatnie zmiękł, że coś w niej zaczęło pękać, ale zaraz potem znowu zesztywniała. Aiden poczuł, jak zaciska szczęki, próbując zapanować nad frustracją.

Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić, by do niej dotrzeć, ale jedno wiedział na pewno – nie zamierzał pozwolić jej zniknąć w tej ciszy, w tej dziwnej, mrocznej pustce, którą wokół siebie stworzyła. Oxide odetchnęła głęboko, ale oddech ten był płytki, ledwie zauważalny. W końcu, jakby zmuszona przez coś wewnętrznego, uniosła delikatnie łeb i spojrzała na Aidena. Jej fioletowe oczy zatrzymały się na jego zielonych, ale nie trwało to długo.

– Aiden... – zaczęła, ale głos jej zadrżał, jakby pierwsze słowo było ciężarem, którego nie mogła unieść. Przymknęła oczy, a jej kły lekko błysnęły w świetle księżyca, gdy zacisnęła szczęki. – Czasami czuję, że jestem… – urwała.

Basior nie odrywał od niej wzroku, a jego spojrzenie, choć łagodne, nosiło w sobie cień determinacji. Czekał. Nie poganiał jej, bo wiedział, że jakiekolwiek słowo z jego strony mogłoby wszystko zniszczyć.

– Czuję, że jestem jak ten cień, który widzisz na ścianie. – Jej głos był cichy, niemal szeptem. – Niby istnieje, ale nie można go dotknąć, nie można go zatrzymać. Czasami myślę, że... że ty próbujesz, ale co, jeśli mnie kiedyś nie będzie?

Aiden uniósł łeb, powoli, nie odrywając wzroku od jej pyska.

– Nie obchodzi mnie, czy jesteś cieniem, czy czymkolwiek innym, Oxide. – Jego głos był głęboki, nasycony pewnością, ale jednocześnie miękki. – Wiem tylko, że jesteś tutaj. Teraz. I to mi wystarczy.

Jej serce zadrżało, choć wciąż próbowała tego nie okazywać. Ale nie mogła się powstrzymać – pozwoliła, by jej łeb delikatnie opadł, aż w końcu spoczął na jego łopatce. Ogień, który płonął nieopodal, rzucał na nich ciepły blask, a w tej chwili nawet cienie wydawały się mniej groźne.

– Czasami czuję, jakbym sama siebie nie znała. – Jej głos był ledwie słyszalny, ukryty gdzieś w jego futrze. – Jakby wszystko, co mam w głowie, to był chaos, którego nie mogę poskładać.

Aiden przymknął oczy, pozwalając jej mówić, nie przerywając ani słowem. Jego ogon lekko drgnął, delikatnie muskając jej łapę, jakby w próbie dodania otuchy.

– Ale ty... – kontynuowała, z trudem składając kolejne słowa. – Ty sprawiasz, że to wszystko przestaje być takie... przerażające. Jakbyś był jedynym światłem w tym całym bałaganie.

Basior westchnął cicho, czując, jak ciężar jej słów osiada w jego sercu. Była tak silna, a jednocześnie tak krucha, i choć wiedział, że nie może walczyć za nią z jej demonami, obiecał sobie jedno – nigdy nie pozwoli jej z nimi zostać samej.

– Nigdy cię nie zostawię, Oxide. – Powiedział to spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć coś więcej – coś, co było obietnicą.

Pewna część Oxide blokowała w niej uczucie, które zdawało się powoli rozkwitać między nimi, jakby było czymś, czego nie chciała zauważyć. To ciepło, które narastało w jej klatce piersiowej za każdym razem, gdy ten zielonooki basior był blisko, zdawało się być czymś... niewłaściwym? To ciepło, nie potrafiła go nazwać ani do końca zrozumieć, ale czuła je wyraźnie. Delikatne i niepewne.

Była przyzwyczajona do samotności, do opierania się na własnej sile, ale z każdym jego słowem i spojrzeniem coś w niej pękało. Jakby budowane przez lata mury zaczynały drżeć, odsłaniając coś, co wolała trzymać w ukryciu. To, co działo się między nimi, było subtelne, niewypowiedziane, ale wypełniało każdą chwilę ich wspólnego milczenia. Aiden zdawał się dostrzegać to, co Oxide próbowała przed sobą ukryć. W jego spojrzeniu kryła się cierpliwość, jakby wiedział, że nie można tego przyspieszyć ani wymusić. Nie naciskał, choć wszystko w jego postawie mówiło, że jest gotowy być obok, bez względu na to, jak długo będzie musiał czekać. Wadera czuła, jak coś delikatnego i nieuchwytnego zaczyna oplatać jej serce, a jednocześnie walczyła z tym całym sobą. Nie była pewna, czy była gotowa na coś takiego, czy była gotowa dopuścić kogoś tak blisko. A jednak, pomimo obaw, nie mogła zaprzeczyć, że przy nim czuła się inaczej. Bezpieczniej. Bardziej sobą.

Cisza, która ich otaczała, była gęsta, ale już zdecydowanie nie męcząca. W niej kryły się wszystkie te niewypowiedziane myśli, których żadne z nich nie było gotowe nazwać.

Każde słowo Aidena, każda deklaracja, że zależy mu na niej i że nigdy jej nie zostawi, były dla Oxide jak gwoździe, które wbijały się w najgłębsze zakamarki jej serca. Z jednej strony raniły, przypominając o tym, jak łatwo można stracić tych, na których się polega, jak szybko wszystko, co ważne, może się rozpaść. Z drugiej strony koiły ją, przynosząc uczucie ciepła, jakiego nie zaznała od dawna – delikatne jak promień słońca przebijający się przez ciężkie, burzowe chmury. Te słowa docierały do niej głębiej, niż chciałaby przyznać, burząc jej ostrożnie budowane bariery. Z każdym kolejnym zdaniem Aiden sprawiał, że coś w niej miękło, choć nieustannie próbowała to odpychać, uznając, że takie przywiązanie jest słabością, na którą nie mogła sobie pozwolić. A jednak, mimo jej wysiłków, to ciepło w jej piersi narastało, rozpraszając chłód, do którego przywykła. Sprzeczność tych uczuć męczyła ją, ciągnąc ją w dwie przeciwne strony. Wiedziała, że słowa zielonookiego były szczere, ale właśnie ta szczerość sprawiała, że z każdym dźwiękiem czuła się bardziej odsłonięta, jakby zdzierał z niej kolejne warstwy obronnych masek. To, co mówił, było jak niewidzialne nici, które powoli oplatały jej serce. Każde zapewnienie wywoływało w niej zarówno strach, jak i ulgę. Nie chciała tego, a jednocześnie podświadomie pragnęła zatrzymać te chwile na dłużej. Ale gdzieś w głębi, nieustannie walczyła z myślą, że takie uczucia niosą jakieś ryzyko.

W pewnym momencie, gdy uczucia zaczęły się nawarstwiać w sercu i głowie Oxide, poczuła, jak jej oczy zaczynają się szklić. To było jak wulkan, który długo czekał na swoją chwilę, by wybuchnąć, a teraz wszystko, co tłumiła w sobie, wypływało na powierzchnię. Mimo że nie chciała pokazać tego po sobie, mimo że wciąż starała się zachować zimną postawę, te emocje, które tak desperacko próbowała utrzymać w ryzach, w końcu wybuchły. W chwili, gdy poczuła, jak jej oddech przyspiesza, Aiden natychmiast to wyczuł. Jego wrażliwość na nią była tak silna, że nie musiał widzieć jej wyrazu twarzy, by wiedzieć, że coś się zmieniło. Zanim zdążyła zareagować, poczuła jak jego ogon delikatnie opatula jej ciało, jakby próbował zapewnić jej bezpieczeństwo, ciepło, które wydawało się jedynym ratunkiem w tym momencie. To była jego subtelna, ale głęboka troska, która mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa. Białowłosa wstrzymała oddech, czując, jak ciepło jego ciała rozlewa się po jej skórze. Na chwilę zatrzymała się w tym miejscu, zamykając oczy, by poczuć każdy drobny szczegół tego gestu. Jego ogon, który otaczał ją delikatnie, sprawiał, że w jej sercu pojawiała się nić nadziei, choć wciąż nie potrafiła w pełni zrozumieć, co te uczucia oznaczają. Jej oczy, mimo że nie chciała tego, zaczęły się napełniać łzami, a każda z nich była jak niewielki upust tej całej ciężkiej emocjonalnej burzy, którą niosła w sobie. Czuła, jak jego obecność wyciąga z niej to, co próbowała ukryć, jakby to, co wyczuwał w jej sercu, było jedynym, co mogło ją uleczyć.

Aiden przyciągnął ją jeszcze bliżej, czując jak jej ciało nadal drży. Na chwilę milczał, nie chcąc jej przestraszyć, ale wiedział, że musiał to powiedzieć.

— Oxide... — zaczął cicho, miał głos pełen ciepła, choć wciąż z wyczuwalną nutą pewnej siły. — Zawsze możesz na mnie liczyć. Masz mnie przy sobie, wiesz o tym, prawda? Niezależnie od tego, co się dzieje w twojej głowie, możesz przyjść do mnie, kiedy tylko zechcesz. Bez żadnych pytań. Bez żadnych wymówek. Będę dla ciebie.

Zatrzymał się na chwilę, jego ogon lekko owijał się wokół niej w geście, który miał ją pocieszyć.

— A jak będziesz miała dość tych wszystkich skurwysynów, którzy cię nękają... — dodał z lekkim uśmiechem, choć w jego oczach była powaga. — To wślizgnę się do twojej głowy i rozpierdolę ich wszystkich. Dosłownie.

Chciał, żeby poczuła, że nie musi się obawiać tego, co się dzieje w jej umyśle, ani tego, co czai się w jej wspomnieniach. On był gotów stawić temu czoła, nie dlatego, że miał takie moce, ale dlatego, że zależało mu na niej.

— Przysięgam ci to — powiedział, patrząc w jej oczy. — W każdej chwili, gdy będziesz tego potrzebować.

Oxide zamrugała, czując ciepło słów Aidena, choć jednocześnie coś w niej wciąż opierało się temu uczuciu. Milczała przez chwilę, jakby wciąż szukała odpowiednich słów, ale to, co poczuła, było tak silne, że trudno było jej wyrazić to wprost. Z jednej strony chciała uwierzyć w jego obietnicę, w to, że naprawdę będzie przy niej, ale z drugiej coś w jej wnętrzu wciąż się broniło przed oddaniem się całkowicie tej bliskości.

— Wiem... — odpowiedziała cicho, jej głos był nieco stłumiony, jakby tłumiła coś, co mogłoby wyjść na zewnątrz. Zatrzymała spojrzenie na ziemi przez chwilę, próbując zebrać myśli. — Czasem tylko... czuję, że nie zasługuję na to wszystko, co oferujesz. 

Przez moment jej spojrzenie zwróciło się na niego, a w oczach można było dostrzec coś głębokiego, coś, co przypominało mieszankę niepewności i desperacji. Jakby jej serce wciąż było zbyt przesycone strachem przed utratą, by całkowicie zaufać. Oparła głowę na jego boku, czując, jak ogon Aidena owinął się wokół niej w ochronnym geście. Wadera wcisnęła bez namysłu swój pysk pod jego szczękę, jakby szukając poczucia bezpieczeństwa w jego obecności. Cała jej postawa była pełna potrzeby zniknięcia, jakby podczas tego gestu chciała się w nim schować, znaleźć spokój. Z każdym kolejnym oddechem czuła, jak serce zaczyna jej bić wolniej, bliskość Aidena wypełniała ją czymś, czego nie potrafiła nazwać. Zamknęła oczy, czując bijące ciepło jego ciała obok siebie. Nie mówiła nic, ale w tej chwili wszystko, czego nie potrafiła wyrazić słowami, stawało się coraz bardziej jasne. Ten basior był obok, blisko, gotowy ją wysłuchać i wesprzeć, nie wymagając nic w zamian. 

Ciepło Aidena i jego stabilna obecność działały jak balsam na myśli Oxide, które przez tyle czasu były jak burzliwe morze. Po raz pierwszy od dawna czuła, jak jej umysł zaczyna zwalniać, jak ten chaotyczny wir nieustannych głosów i wspomnień przestaje ją przytłaczać. Głowa wydawała się lżejsza, a serce spokojniejsze. Pozwoliła sobie w tej chwili po prostu być – bez obaw, bez analizowania każdego oddechu czy gestu. Nie miała siły i nie widziała potrzeby, by walczyć z tym ciepłem, które czuła. Jakby pierwszy raz od dawna nie musiała niczego udowadniać ani się bronić.

— Zaskakujesz mnie, Aiden — powiedziała cicho, niemal szeptem, ledwo unosząc pysk spod jego szczęki. Jej głos brzmiał łagodniej, prawie w zawstydzeniu. — Jakim cudem potrafisz tak po prostu… uciszyć to wszystko? Jakbyś znał jakieś zaklęcie, którego ja nie znam.

Jej oczy, choć lekko zmęczone, błyszczały teraz łagodnym światłem. Była w nich mieszanka ulgi i wdzięczności, jakby w końcu znalazła przystań, której szukała przez całe życie, nawet jeśli wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy.

Szarowłosy uniósł lekko głowę, spoglądając na Oxide z iskrą rozbawienia w oczach. Jego miękkie spojrzenie przecinało ciszę jak ciepły promień w mroźny dzień. Ogonem delikatnie przesunął po jej boku, a kącik jego pyska drgnął w nieco zadziornym uśmiechu.

— Wiesz przecież, że władam koszmarami, prawda? — rzucił żartobliwie, jego głos zabrzmiał łagodnie — Jeśli trzeba, wejdę do twojej głowy i przepędzę te wszystkie przeklęte potwory, które cię dręczą. Nawet jeśli będą stawiały opór.

Oxide, słysząc to, pozwoliła sobie na lekki, niemal nieśmiały uśmiech. Jej ciało, dotychczas spięte, zaczęło się rozluźniać. Wcisnęła pysk nieco głębiej w jego futro, jakby próbując ukryć wyraz ulgi.

— Nie musisz się tak starać — wyszeptała cicho, choć jej głos drżał lekko od emocji. — To ja powinnam nauczyć się walczyć z tym, co we mnie siedzi.

Aiden zaśmiał się cicho, głęboko, ale nie w sposób drwiący. Było w tym coś serdecznego, jakby chciał rozwiać jej wszelkie wątpliwości.

— Oxide, nie musisz tego robić sama. — Jego głos złagodniał, a jednocześnie stał się bardziej stanowczy. — Nie chodzi o to, że chcę walczyć za ciebie. Chcę być obok, gdy będziesz stawać do tej walki. By przypomnieć ci, że nie musisz wszystkiego dźwigać na swoich barkach.

Ciepło jego słów otuliło ją niczym miękka peleryna w mroźny wieczór. Jej serce, dotychczas rozedrgane jak liść na wietrze, zaczęło się uspokajać.

— Czasami myślę, że te głosy to coś, co muszę zaakceptować. — Jej głos był cichy, prawie szeptem, ale wciąż słyszalny. — Ale... gdy mówisz takie rzeczy, łatwiej mi uwierzyć, że mogę je pokonać.

Delikatnie nachylił głowę, muskając ją brodą w gestach niemal niezauważalnych, ale pełnych wsparcia.

— Więc uwierz mi na słowo. Mam trochę doświadczenia z koszmarami. — powiedział z udawaną powagą, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewała nuta żartu. 

Oxide uniosła lekko głowę, spoglądając na Aidena, jej oczy pełne były niepewności, ale i ciekawości.

— Aiden... — zaczęła cicho, jakby zastanawiając się, czy powinna dokończyć myśl. W końcu jednak przemogła wahanie. — Czy kiedykolwiek byłeś w moim koszmarze?

Basior zerknął na nią kątem oka, a na jego pysku pojawił się lekki uśmiech, w którym kryła się mieszanka rozbawienia i czułości. Przechylił delikatnie głowę, jakby sam zastanawiał się nad odpowiedzią.

— A co, jeśli byłem? — rzucił, a jego głos był spokojny, lecz z lekkim żartobliwym tonem.

Oxide zmarszczyła brwi, próbując wychwycić, czy w jego słowach kryło się coś więcej.

— Pewnie bym zauważyła. — powiedziała powoli. — Ty nie umiesz przejść niezauważony.

Aiden przekrzywił głowę, a jego oczy zabłysły ciepłym rozbawieniem.

— Może i nie potrafię — zaczął, po czym dodał z subtelną nutą szczerości, której nie próbował ukryć: — Ale tylko dla ciebie.

Jego słowa zawisły między nimi. Oxide poczuła, jak coś w jej wnętrzu porusza się delikatnie, jak gdyby jego głos dotarł do miejsc, które od dawna próbowała ukryć nawet przed sobą. Jej serce na moment przyspieszyło, choć próbowała tego nie zdradzić.

— Niełatwo cię przeoczyć, wiesz? — rzuciła, bardziej po to, by zapełnić ciszę, niż jako prawdziwą odpowiedź.

Basior zaśmiał się cicho, a jego śmiech zabrzmiał jak kojąca melodia.

— To dobrze, bo nie chciałbym, żebyś mnie przeoczyła — powiedział łagodnie, ale z błyskiem w oku, jakby wciąż balansował między żartem a prawdą.

"Czy on ze mną... flirtuje?" usłyszała swój własny głos w głowie.

Spojrzała na niego przez chwilę, próbując ocenić, jak bardzo jego słowa były poważne. W końcu wcisnęła pysk pod jego szczękę po raz kolejny. Ten delikatnie opuścił głowę, pozwalając, by ich bliskość stała się jeszcze bardziej namacalna.

— A nawet gdybyś chciała, nie dałbym ci zapomnieć, że tu jestem. — dodał ciszej, niemal szeptem, a w jego głosie brzmiała czułość, która wydawała się obca jego zwykle opanowanej naturze.

Fioletowooka zadrżała ledwie zauważalnie. Nie odpowiedziała od razu, jakby jego słowa wymagały czasu, by w pełni do niej dotarły. Zamiast tego delikatnie odsunęła pysk spod jego szczęki i spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie było mieszanką cichej wdzięczności i czegoś głębszego, czego jeszcze sama nie potrafiła nazwać. Nie mówiąc ani słowa, ostrożnie, niemal niepewnie, oparła czoło o jego szyję. Ten gest był cichy, ale wymowny, jakby chciała mu w ten sposób przekazać wszystko, czego nie potrafiła wyrazić słowami. Aiden w odpowiedzi jedynie delikatnie musnął nosem czubek jej głowy, jakby zapewniając ją, że zrozumiał.

Po dłuższej chwili, w której cisza zdawała się być kołysanką dla ich myśli, Aiden odsunął się lekko, tak by spojrzeć na Oxide. Jego spojrzenie było miękkie, niemal troskliwe, a jednocześnie w jego oczach tliła się niegasnąca czujność.

— Powinnaś się położyć — powiedział spokojnie, jego głos niósł w sobie ciepło, jakby sama intonacja miała ją ukoić. — Sen dobrze ci zrobi. Po tym wszystkim... przyda ci się.

Oxide uniosła lekko głowę, jakby chcąc zaprotestować, ale widząc jego wyraz pyska, tylko westchnęła cicho. Wiedziała, że nie był to rozkaz, a raczej troskliwa sugestia, której nie potrafiła zignorować.

— Nie martw się. Będę tu. Jeśli coś cię zbudzi, cokolwiek... możesz mnie wezwać. Nawet w środku naaaajciemniejszej nocy. — dodał, z delikatnym uśmiechem unosząc kącik warg. — W końcu jestem od rozprawiania się z koszmarami, no nie?

Uśmiechnęła się słabo, niemal niewidocznie, ale w jej oczach pojawiło się coś na kształt ulgi. Ostatecznie nie odpowiedziała, tylko powoli ułożyła się obok niego, pozwalając ciężarowi dnia stopniowo odpływać. Aiden, czuwając, cicho odetchnął, delikatnie opatulił ją swoim ogonem, jakby chciał dodać jej kolejnej warstwy bezpieczeństwa. Jego spojrzenie na moment powędrowało ku niebu, skupiając się na pustym, bezgwieździstym, atramentowym tle.

<Oxide?>



Od Oxide CD. Aidena - "Yin yang" - cz.2

Aiden leżał tam przez chwilę, wciąż czując jej obecność na sobie, ale nie spieszył się, by wstać. Oxide nie wykazywała żadnej chęci, by ustąpić. Cały jej postać emanowała pewnością siebie, ale on dostrzegał coś więcej – pewnego rodzaju zaproszenie do kontynuowania tej gry, która wcale nie musiała kończyć się w tej chwili.

— Tak łatwo się poddajesz? — zapytała z lekkim figlarnym tonem, unosząc brew. Jej głos był pełen wyzwań, a uśmiech na pysku zniknął, zastąpiony przez subtelną, ale wyraźną nutkę rywalizacji.

Basior zacisnął łapy na ziemi, próbując poczuć jej siłę, jaką włożyła w ten atak. Jego oddech powoli wracał do normy, a adrenalina powoli ustępowała miejsca rozbawieniu. Oxide była zaskakująco skuteczna, a on, mimo chwilowego zaskoczenia, wiedział, że nie może teraz dać się stłamsić.

— Wiesz, ja nigdy się nie poddaję — odpowiedział z błyskiem w oczach, próbując znaleźć równowagę. W tej samej chwili, z szybkim ruchem, uniósł łapy, próbując odwrócić sytuację, lekko przesuwając ją w bok, by zyskać przestrzeń.

Oxide zareagowała niemal natychmiast, zmieniając pozycję, by ponownie utrzymać dominację. Jednak jej ruchy były teraz bardziej ostrożne, jakby testowała, czy Aiden naprawdę zamierza walczyć do końca.

— Nie zapominaj, że to nie koniec, Oxide. — jego głos był teraz poważniejszy, ale wciąż pełen wyzwań. — Jeśli chcesz mnie pokonać, będziesz musiała trochę bardziej się postarać.

Oxide zamrugała, a potem spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, jakby przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. A potem wybuchła śmiechem, tym razem ciepłym i pełnym szacunku.

— Chyba się nieco przeliczyłam, co? 

Aiden przez moment czuł, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Oxide, mimo że była lekko zaskoczona jego błyskawiczną reakcją, nie miała szans w tym starciu. Z zaskakującą łatwością zrzucił ją z siebie, wykonując szybki ruch, który sprawił, że teraz to ona leżała w śniegu, ich role zamieniły się, a ona - zaskoczona, ale i rozbawiona - spojrzała na niego z lekkim wrażeniem, a potem, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiała się cicho. Szarowłosy stanął nad nią, z łapami opartymi po obu stronach jej głowy, a jego uśmiech był pełen triumfu, jakby właśnie wygrał nie tylko walkę, ale i całą grę. Aiden spojrzał na nią z lekkim ukłonem głowy, jakby rozważając jej słowa. Oxide spojrzała na niego, a jej serce zabiło szybciej, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— No, teraz się tobie udało — powiedziała, podnosząc głowę z ziemi i patrząc na niego z lekkim rozbawieniem, ale też z nutą wyzwań w oczach. — Poza tym, to nie fair — dodała, unosząc lekko brwi. — Myślałam, że będziesz bardziej honorowy, Aiden.

Ten zniżył wzrok, patrząc na nią z zadziornym uśmiechem. Oparł się o nią, ale z wyraźną lekkością, jakby świadomie unikał robienia czegokolwiek, co mogłoby wydawać się zbyt intensywne. Wciąż jednak znajdował się nad nią, a ta niewielka odległość pomiędzy nimi sprawiała, że Oxide czuła dziwne napięcie.

— Honor? — odpowiedział, wciąż żartobliwie, ale z jakimś subtelnym błyskiem w oczach, którego nie mogła zignorować. — No cóż, nie wiem, czy zasługujesz na honor w tej grze.

Oxide spojrzała na niego przez chwilę, a potem zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewał — uniosła głowę i delikatnie trąciła jego brodę czubkiem nosa, jakby chciała go "skarcić" za jego zachowanie. To, co miało być niewinnym gestem, przerodziło się w coś, co zapaliło iskry w ich oczach. Nagle Aiden zamilkł, a ona poczuła, jakby cała gra przestała mieć znaczenie.

Zanim zdążyli się rozdzielić, oboje zostali w tej samej, ciepłej, pełnej napięcia chwili. A potem Oxide, z lekkim rumieńcem na policzkach, postanowiła zakończyć tę grę po swojemu, uśmiechając się szeroko.

— Uważaj, Aiden — powiedziała, przyciągając go nieco bliżej, tak, że ich twarze były prawie równo, a oddechy splatały się ze sobą. — Bo następnym razem to ty skończysz na dole jako ostatni.

Aiden zaśmiał się cicho, ale coś w jego spojrzeniu mówiło, że nie miał zamiaru odpuścić. Chociaż momenty takie jak ten, pełne napięcia i śmiechu, były tylko preludium do czegoś większego, oboje wiedzieli, że ta zabawa dopiero się zaczynała. Basior cofnął się parę kroków, pozwalając towarzyszce podnieść się i otrzepać ze śniegu. Oxide stała teraz kilka kroków od niego, jej oddech był jeszcze rozedrgany, a serce biło szybko od adrenaliny. Choć starała się zachować zimną krew, nie mogła powstrzymać się od tego uczucia, które zaczynało w niej narastać. Aiden, stojąc teraz naprzeciwko niej, wyprostowany i z tym charakterystycznym, lekko rozbawionym uśmiechem, zdawał się nie zauważać tego, co zaczynało niepokoić ją w środku.

Jej fioletowe oczy uważnie obserwowały każdy jego ruch, ale nie mogła już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Jego obecność – nie tylko w sensie fizycznym, ale także w sposób, w jaki z nią rozmawiał i patrzył – wywoływała dziwne uczucie, które nie miało nic wspólnego z rywalizacją. Przez chwilę czuła, jakby jej serce i umysł znajdowały się w zupełnie innych miejscach, sprzecznych ze sobą.

Oxide nerwowo przeniosła wzrok na jego pysk, a potem natychmiast na bok, w stronę śnieżnej przestrzeni, jakby miała nadzieję, że to pomoże wyciszyć dziwne wibracje, które zaczęły ją ogarniać. To było coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Zawsze była opanowana, zimna, nie dająca się zaskoczyć emocjami. A jednak teraz, patrząc na Aidena, czuła coś innego. Było to jednocześnie przyjemne i niewygodne – uczucie, którego nie potrafiła zignorować.

Nie możesz się za bardzo angażować. To nie w twoim stylu. —  pomyślała, starając się usunąć tę myśl ze swojej głowy, mając jednak świadomość, że ten mógł z łatwością to usłyszeć. — To tylko gra. Tylko treningi, rywalizacje... — ale te słowa brzmiały na coraz bardziej puste, im dłużej patrzyła na niego, na ten błysk w jego oczach, który sprawiał, że jej własne serce zaczynało bić szybciej.

Aiden zdawał się nie dostrzegać tego napięcia. Jego uśmiech nadal był lekki, ale w oczach było coś, co sprawiało, że Oxide miała wrażenie, że on dostrzega więcej, niż powinien. Być może intuicyjnie czuł, że coś się zmienia, że ta przyjazna rywalizacja zaczyna nabierać innego wymiaru.

— Więc, co teraz? — zapytał, jego głos rozluźniony, jakby cała ta sytuacja była tylko częścią zabawy, czego Oxide nie mogła tak łatwo zaakceptować.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, poczuła, jak jej łapa mimowolnie drgnęła, jakby chciała sięgnąć do niego, ale szybko ją cofnęła, zatapiając pazury w śniegu. To był ten moment, w którym zdała sobie sprawę, że może być już za późno, by zaprzeczyć temu, co zaczynało w niej kiełkować. Jej własne uczucia były zbyt silne, by je zignorować, a jednocześnie zbyt nowe i przerażające, by wiedzieć, jak się z nimi uporać. Patrzyła na Aidena, a on nie patrzył na nią z wyczekiwaniem. Ale coś w jego postawie, w sposobie, w jaki pozostał spokojny mimo tego napięcia, sprawiało, że nie potrafiła odwrócić wzroku.

Nie dam się na to złapać — pomyślała znowu, ale tym razem czuła, że te słowa były tylko próbą ucieczki od czegoś, co już było nieuniknione.

Czuła się jakby walka wyrwała z niej ciężar, który nosiła w sercu. Aiden to zauważył, ale nie komentował – jego rolą nie było wnikanie, tylko bycie obecnym.

Zrobił krok w jej stronę, jego łapy zagłębiły się w śniegu, a zielone oczy na moment złagodniały.

— Jesteś lepsza, niż myślisz. — powiedział cicho, niemal szeptem, jakby te słowa były przeznaczone tylko dla niej.

Oxide spojrzała na niego spod zmrużonych powiek. Na jej pysku pojawił się cień uśmiechu – nieco krzywy, ale szczery.

— Nie potrzebuję pochwał. — odparła, choć w jej głosie zabrzmiała nuta wdzięczności.

Aiden wzruszył ramionami.

— Niech będzie. Ale zawsze warto wiedzieć, że się komuś imponuje.

Prychnęła i potrząsnęła łbem, zrzucając śnieg z futra. Wciąż dysząc lekko po intensywnym treningu, uniosła głowę i spojrzała na Aidena z powagą.

— Dzięki. Nie powiem tego dwa razy, więc zapamiętaj.

Basior tylko uśmiechnął się szeroko, pozwalając, by jego oczy zabłysły z satysfakcją.

— Zima jeszcze trwa. Jeśli chcesz trenować dalej, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Skinęła głową, jej rogi błysnęły w świetle słońca, a cienie w lesie zaczęły się wydłużać. Czuła, że to dopiero początek – nie tylko treningu, ale czegoś głębszego. Coś, co nie miało jeszcze nazwy, ale wyraźnie istniało między nimi, czekając na odkrycie. Aiden odprowadził ją wzrokiem, gdy ruszyła przez polanę, zostawiając za sobą ślady łap na nietkniętym śniegu. Gdy zniknęła w gęstwinie drzew, las znów pogrążył się w ciszy, a basior uśmiechnął się do siebie.

Wiedział, że jeszcze do niego wróci.

Oxide ruszyła przez zimowy krajobraz, zostawiając za sobą ślady w białym, nietkniętym śniegu. Polana rozciągała się przed nią jak nieskończony ocean bieli, przerywany jedynie przez wyłaniające się z niej nagie, poskręcane gałęzie drzew. Ich ciemne sylwetki wyglądały jak zamarznięte w miejscu duchy, zastygłe w zimowej ciszy. Wiatr smagał jej pysk, unosząc drobiny śniegu, które skrzyły się w świetle bladym jak poranna poświata. Czuła, jak lodowaty podmuch przebija się przez jej futro, ale zignorowała to, zmuszając swoje łapy do nieustannego ruchu. Każdy krok wydawał się jednocześnie ciężki i bezgłośny, jakby świat został pozbawiony wszelkich dźwięków poza szelestem śniegu pod jej pazurami. Wokół panowała cisza, taka, która niepokoiła. Nawet ptaki zdawały się milczeć, a jedynym towarzyszem był jej własny oddech, unoszący się w powietrzu jako biała mgiełka. Gdy spojrzała w górę, niebo miało nieprzyjemnie szary odcień, jakby burza śnieżna czaiła się tuż za horyzontem. Czuła, że czas działa na jej niekorzyść. Musiała dotrzeć do jaskini, zanim zimno i zmęczenie zdołają ją pokonać.

Polana była przetykana mroźnymi strumieniami, których wody zamarzły, tworząc nieregularne tafle lodu. Musiała uważać, by nie poślizgnąć się na zdradliwym podłożu, ale nawet w tej ostrożności czuła, jak siły ją opuszczają. Śnieg zdawał się gęstnieć, a każdy krok wymagał większego wysiłku.

W oddali dostrzegła cel swojej podróży – ciemny zarys wejścia do jaskini, które wyłaniało się jak czarna dziura na tle białego krajobrazu. Wiedziała, że tam czeka na nią schronienie, ale droga wciąż wydawała się długa. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie w jej wnętrzu narasta. Polana, choć piękna w swojej zimowej aurze, wydawała się dziwnie wroga. W powietrzu wisiała aura czegoś nieokreślonego, jakby nawet natura była przeciwko niej.

Oxide zwolniła, gdy poczuła pod łapami coś twardego – cienką warstwę lodu pod śniegiem. Zatrzymała się na chwilę, wciągając powietrze nosem. Czuła, jak mróz szczypie jej nozdrza, ale ignorowała to. Zrobiła ostrożny krok naprzód, a potem kolejny, aż w końcu przekroczyła lodowe pole. Gdy dotarła pod zbocze góry, w którym znajdowała się jaskinia, czuła, jak jej ciało drży z zimna. Wejście do jaskini było niewielkie, ale wystarczająco duże, by mogła się do niego przecisnąć. Przed nią ziało ciemnością, która zdawała się ją przyciągać. Na chwilę zawahała się, zerkając za siebie na polanę, która teraz wydawała się nieskończenie odległa i wrogie. Zebrała resztki sił i weszła do środka, czując, jak ciepło ucieka z jej ciała, a jednocześnie jak ogarnia ją ulga, że dotarła na miejsce. Nie wiedziała jeszcze, że to, co czeka na nią w jaskini, będzie znacznie bardziej przerażające niż pustka zimowej polany.

Weszła do jaskini, powoli otrząsając się z resztek śniegu, który przylgnął do jej białego futra. Wnętrze było odrobine cieplejsze ale i ciemne, a blade światło wpadające przez wejście tworzyło nierówną poświatę na kamiennych ścianach. Jaskinia była dla niej azylem – miejscem, gdzie mogła odpocząć od świata. Jednak tego dnia czuła, że coś jest inaczej.

Jej kroki rozbrzmiewały echem w pustym wnętrzu, ale nagle wydało jej się, że słyszy więcej. Jakby gdzieś z głębi dochodziły przytłumione głosy. Początkowo uznała to za szum wiatru, ale dźwięki nabierały kształtu – niskie szepty, które wypełniały przestrzeń.

Oxide... — usłyszała cichy, przeciągły głos, który zdawał się do niej wołać.

Wadera stanęła jak wryta, odwracając głowę w stronę, z której dochodził dźwięk. Jaskinia wydawała się pusta, ale jej uszy zadrżały, wychwytując kolejne szepty, które powtarzały jej imię. Dźwięk był jednocześnie bliski i odległy, jakby ktoś stał tuż obok, a jednocześnie wołał z innego świata.

Zmarszczyła brwi, próbując zignorować to wrażenie. 

Zmęczenie — pomyślała. — To tylko zmęczenie. — jednak jej serce zaczęło bić szybciej, a w powietrzu poczuła coś ciężkiego, jakby mrok zaczął otulać ściany jaskini.

Wkrótce głosy stały się wyraźniejsze, bardziej natarczywe.

— Nie jesteś gotowa.


— Nie dasz rady.


— Dlaczego ciągle próbujesz?

Oxide spojrzała wokół, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po grzbiecie. Wiedziała, że nikogo tu nie ma, ale głosy brzmiały tak realnie, że zaczęła wątpić w swoje zmysły. W świetle wydobywającym się z wejścia zauważyła, że cienie na ścianach zaczęły się poruszać, choć źródło światła pozostawało nieruchome.

— Spójrz na siebie! — głos był teraz wyraźny i groźny, jak ostrze wbite w jej umysł. Momentalnie skojarzył jej się z głosem matki.

Zamknęła oczy, próbując się uspokoić, ale kiedy otworzyła je ponownie, zobaczyła, że w jednym z zacienionych zakątków jaskini coś się porusza. Postać – wysoka, smukła, z czarnymi rogami przypominającymi jej własne, tylko bardziej zdeformowanymi. Jej fioletowe oczy odbijały blask w sposób niemożliwy, błyszcząc niczym demoniczne latarnie w ciemności.

— Kim jesteś? — warknęła, choć jej głos drżał.

Postać nie odpowiedziała. Zrobiła krok do przodu, a jej sylwetka zdawała się drżeć, jakby była jedynie cieniem, projekcją czegoś głębszego.

Jestem tobą. — odpowiedziała postać, choć jej pysk się nie poruszył.

Cofnęła się, jej rogi niemal otarły się o ścianę jaskini. Czuła, jak serce wali jej w piersi.

— To kłamstwo! — syknęła. — Nie jesteś mną.

Jesteś słaba. Zawsze byłaś. — głos odbijał się echem w jej głowie, jakby nie pochodził z zewnątrz, a z wnętrza jej własnego umysłu.

W tej chwili cienie na ścianach zaczęły poruszać się coraz szybciej, tworząc wir mroku wokół Oxide. Światło z wejścia do jaskini przygasło, a powietrze stało się gęste, niemal duszące.

Wadera zaczęła dyszeć, próbując zapanować nad chaosem w swojej głowie. Wspomnienia, myśli, uczucia – wszystko zlało się w jeden wir, który zdawał się ją pochłaniać. 

To tylko moja wyobraźnia — powtarzała sobie, ale głos w jej głowie brzmiał jak coś więcej niż halucynacja.

— Nie uciekniesz przed tym. Przed sobą.

Oxide rzuciła się do wyjścia, ale cienie zdawały się ciągnąć ją wstecz. Jej własne łapy wydawały się zbyt ciężkie, jakby każdy krok wymagał nadludzkiego wysiłku. Czuła, że otacza ją ciemność, a rzeczywistość zaczyna się zacierać. Dotarła na skraj jaskini, a blask zimowego dnia na zewnątrz oślepił ją na moment. Cienie zniknęły, głosy ucichły, a powietrze było znowu czyste i mroźne. Oxide stała na śniegu, dysząc ciężko. Odwróciła się, spoglądając na wnętrze jaskini, ale to, co zobaczyła, to tylko puste kamienne ściany. Jednak w głębi serca wiedziała, że to, co zobaczyła, było prawdziwe – przynajmniej dla niej. Była samotna, ale czuła, że cień z jaskini wciąż gdzieś na nią czeka. Stała teraz na wejściu do nory, z widokiem na pustkę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Jej oddech znów zamieniał się w mgiełkę unoszącą się w mroźnym powietrzu, a każda komórka ciała drżała, choć nie wiedziała, czy bardziej z zimna, czy ze strachu.

— To nie może być prawdziwe — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Ale echo jej słów wróciło do niej, wypaczone, jakby głos miał inny, obcy akcent.


A co, jeśli jest?

Jej serce zabiło szybciej, a futro na karku zjeżyło się. Wydawało jej się, że coś poruszyło się na granicy jej wzroku, na skraju jaskini. Odwróciła się gwałtownie, ale zobaczyła tylko kamienne ściany i ciemność, która powoli zdawała się pełznąć w jej stronę, jakby żyła własnym życiem.

Nie uciekniesz — głos powrócił, tym razem głośniejszy, wyraźniejszy.

Oxide rzuciła się do przed siebie. Jej łapy zapadały się w śniegu, jakby ten stał się lepki, zatrzymując ją w miejscu. Z trudem wyrywała się z pułapki, krok za krokiem, podczas gdy mrok z jaskini zdawał się ciągnąć za nią, wyciągając niewidzialne ramiona.

— To tylko moja wyobraźnia! — krzyknęła, ale echo znów zmieniło jej słowa.


Jesteś swoją wyobraźnią.

Padła na śnieg, dysząc ciężko, z sercem walącym jak młot. Wokół po raz kolejny zapanowała cisza, a zimowe powietrze wydawało się wręcz nierealnie spokojne. Powoli uniosła głowę i spojrzała w stronę jaskini. Wyglądała teraz tak zwyczajnie, jak każda inna – kamienna, nieruchoma, pusta. Ale Oxide wiedziała, że to tylko pozory. Gdy wstała na chwiejnych łapach, poczuła, jak coś w niej pęka. To nie był pierwszy raz, kiedy mierzyła się z ciemnością we własnym umyśle, ale pierwszy raz, gdy miała wrażenie, że ta ciemność chce wyjść na zewnątrz. Nie mogła tego zostawić za sobą, choć chciała. Cień wciąż tam był – w jej myślach, w spojrzeniu, w drżeniu serca. Odwróciła się od jaskini i zaczęła iść przed siebie, ale czuła, jakby coś z niej wymknęło się razem z nią i teraz podążało za nią po zimowej polanie. 

Wadera stąpała przez zmarznięty śnieg, który przy każdym kroku wydawał z siebie cichy, ostry dźwięk. Świat wokół niej zmieniał się – zimowe słońce, które jeszcze niedawno wisiało nisko na horyzoncie, teraz zniknęło niemal całkowicie, pozostawiając po sobie jedynie bladopomarańczową smugę na zachodnim niebie. Wokół niej wszystko stawało się monochromatyczne, jakby ziemia i niebo łączyły się w jednolitą szarość. Lodowaty wiatr przeciągał przez polanę, unosząc drobinki śniegu i formując delikatne zaspy. Drzewa, nagie i poskręcane, rzucały na ziemię wydłużone cienie, które zdawały się poruszać wraz z falującym światłem. Oxide poczuła na karku znajome ukłucie niepokoju – nie miała pewności, czy cienie były tylko iluzją, czy czymś więcej.

Czy powinnam do niego wracać? —myśli tłukły się w jej głowie, jakby walczyły ze sobą nawzajem. — A jeśli tylko go obciążę? Już i tak ma wystarczająco dużo na głowie. Poza tym, nie jestem jedyna. —próbowała znaleźć równowagę, ale każda decyzja zdawała się ją przerażać.

Gdy zrobiła kilka kolejnych kroków, ciemność zaczęła pochłaniać świat. Srebrzysty blask śniegu ustępował miejsca chłodnemu błękitowi, który rozlewał się niczym atrament po krajobrazie. Szarość przechodziła w granat, a na wschodnim niebie pojawiły się pierwsze, blade gwiazdy. Oxide zatrzymała się, czując, jak serce bije jej szybciej. Powietrze zdawało się gęstnieć, a cisza była przerywana jedynie odległym skrzypieniem lodu i okazjonalnym trzaskiem gałęzi pod ciężarem śniegu. Spojrzała w stronę ciemniejącego lasu, gdzie cienie zlewały się w jedno.

Może powinnam zawrócić. — przemknęło przez jej umysł, a zaraz potem pojawił się kolejny głos, ostrzejszy, bardziej nieustępliwy. — A może to ty boisz się zmierzyć z prawdą? Uciekasz.

Wzięła głęboki wdech, a zimne powietrze przeszyło jej płuca jak igły. Każdy krok był walką. Świat wokół niej wydawał się odrealniony – drzewa zlewały się z niebem, a horyzont niknął w cieniu.

Kiedy dotarła na skraj polany, zauważyła, że śnieg nabrał fioletowego odcienia, odbijając ostatnie resztki światła. Powietrze było nasycone wilgocią, a w oddali zaczęła wyłaniać się smużka dymu z ogniska Aidena.

Poczuła ulgę, ale tylko na chwilę.

A jeśli zauważy? A jeśli zapyta? — Jej kroki zwolniły, a łapy zaczęły drżeć. Była tak blisko, ale czuła, że każdy krok w jego stronę to krok w stronę konfrontacji, na którą nie była gotowa. W jej głowie pojawiało się coraz więcej szumu.

Niebo przeszło w głęboki, atramentowy granat, a pierwsze chmury przesłoniły gwiazdy. Oxide odwróciła wzrok od ogniska i spojrzała za siebie, na ciemność, która zdawała się pulsować, jakby ją wzywała. Ruszyła w stronę Aidena, niosąc ze sobą cienie, które widziała w jaskini, i strach, który teraz stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Oxide wracała do miejsca, gdzie czekał na nią nauczyciel. Śnieg skrzypiał pod jej łapami, a lodowaty wiatr smagał jej futro, ale nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od ciężaru, który nosiła w sobie. Każdy krok wydawał się coraz trudniejszy, a cienka warstwa lodu pod powierzchnią śniegu przypominała jej o niepewności, która teraz wypełniała jej umysł.

Kiedy w końcu zobaczyła Aidena, siedzącego przy niewielkim ognisku, jego postać wydawała się dziwnie odległa, jakby dzieliło ich coś więcej niż przestrzeń. Mimo to starała się zebrać w sobie na tyle sił, by wyglądać na opanowaną.

— Oxide! — Aiden podniósł wzrok i uśmiechnął się, widząc ją. Jego radość szybko jednak ustąpiła miejsca zmartwieniu. — Coś się stało? Wyglądasz… inaczej.

Oxide zatrzymała się na moment, wpatrując się w niego. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, co wytłumaczyłoby jej stan, ale słowa nie przychodziły. Zamiast tego spuściła wzrok, unikając jego spojrzenia.

— Nic się nie stało — odpowiedziała cicho, zbyt szybko, jakby chciała zakończyć temat, zanim na dobre się zaczął.

Aiden zmarszczył brwi, ale nie naciskał. Wiedział, że czasami Oxide potrzebowała przestrzeni, by przetworzyć to, co działo się w jej głowie. Tym razem jednak jej zachowanie było inne. Jej ruchy były niespokojne, jakby każdy dźwięk w lesie budził w niej strach.

— Jesteś pewna? Wyglądasz, jakbyś widziała… coś.

— Nie widziałam niczego. — jej głos zabrzmiał ostro, zbyt ostro, i sama to zauważyła. Opuściła głowę, próbując się uspokoić. — Po prostu jestem zmęczona.

— Więc dlaczego tu jesteś?

Aiden przyglądał się jej uważnie, a cisza między nimi stawała się coraz cięższa. W końcu pokiwał głową i wskazał miejsce przy ogniu.

— Siadaj. Zrobiłem coś ciepłego.

Oxide podeszła powoli, jakby każde zbliżenie się do niego było dla niej wyzwaniem. Usiadła na brzegu, najdalej jak mogła, ale wciąż wystarczająco blisko, by czuć ciepło płomieni. Jej oczy co chwila zerkały w stronę drzew, jakby spodziewała się, że coś lub ktoś wyjdzie z cienia.

Aiden podał jej miskę z gulaszem, ale zauważył, że nawet nie dotknęła jedzenia. Jej łapy trzymały miskę zbyt mocno, jakby była jedynym, co mogło ją zakotwiczyć w rzeczywistości.

— Jeśli coś cię gnębi, możesz mi powiedzieć, wiesz o tym, prawda? — zapytał łagodnie, pochylając się w jej stronę.

Oxide uniosła na niego spojrzenie, a w jej oczach było coś, czego Aiden nigdy wcześniej nie widział – strach i coś jeszcze, coś głębszego, co nie dawało się nazwać.

— Wiem. Ale… nie mogę. Nie teraz.

Aiden poczuł ukłucie bólu, ale skinął głową, akceptując jej odpowiedź, choć wcale go to nie uspokoiło. Oxide odwróciła wzrok i patrzyła na ogień, ale nie widziała płomieni. W jej myślach wciąż rozbrzmiewał głos z jaskini, a cień, którego nie mogła się pozbyć, zdawał się czaić tuż poza granicą światła ogniska.

— Może jakiś mały trening, hm? —  zapytał po chwili, na co białowłosa skinęła jedynie głową i podniosła się, odchodząc kawałek dalej od ogniska. Chciała się oderwać, ale nie wiedziała w jaki sposób.

Aiden stał już na zaśnieżonym placu treningowym nieopodal, wyznaczonym niskimi, drewnianymi palikami, które ledwie wystawały spod zasp. W pysku trzymał teraz kij treningowy, jego sylwetka ostra i wyrazista na tle zapadającego zmroku.

— No dalej, Oxide — powiedział z uśmiechem, który miał dodać otuchy. — Trochę ruchu dobrze ci zrobi. Wiem, że coś cię gryzie, ale czasem lepiej wyżyć się na śniegu niż siedzieć i dusić wszystko w sobie.

Oxide skinęła głową, ale w jej oczach było widać niepewność. Chciała powiedzieć „nie”, jednak świadomość, że Aiden naprawdę się stara, zmusiła ją do podjęcia próby. Podniosła kij, jednak ten wyślizgnął się z jej zębów. Basior zauważył to, ale nic nie powiedział. Zaczęli od prostych ruchów. Aiden instruował spokojnym głosem, a jego demonstracje były płynne i precyzyjne. Oxide próbowała naśladować, ale każdy ruch wydawał się jej nienaturalny. Kij wypadał z jej pyska, jej kroki były chwiejne, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa.

— Skup się na oddechu — powiedział Aiden, podchodząc bliżej. — Nie musisz być doskonała. Chodzi o to, żeby poczuć kontrolę nad sobą.

Oxide zacisnęła zęby. 

Kontrola? — pomyślała gorzko. — Nie mam kontroli nawet nad własnymi myślami. 

Kolejna próba zakończyła się fiaskiem – kij uderzył w śnieg, a Oxide westchnęła z irytacją, czując, jak napięcie w niej narasta.

— To nie ma sensu — mruknęła, cofając się. — Nie jestem w tym dobra.

Aiden spojrzał na nią z troską, ale nie zrobił kroku w jej stronę. 

— Czasem nie chodzi o to, żeby być dobrym. Chodzi o próbę.

— Może. Ale już nie dzisiaj — odpowiedziała, odwracając wzrok.

Przez chwilę panowała cisza. Mrok gęstniał, a świat wokół nich pokrywał się miękkimi cieniami. Zimowy krajobraz nabrał głębokich, granatowych i czarnych odcieni, przetykanych bladą poświatą księżyca.

— Może zamiast tego dasz się jednak namówić na krótką rozmowę? — zaproponował Aiden. Jego głos był spokojny, bez nacisku.

Oxide wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić galopujące myśli. Chciała powiedzieć „nie”, chciała wrócić do samotności, ale jednocześnie czuła, że nie chce być teraz sama.

— Może — odpowiedziała wymijająco, zerkając na niego.

Aiden odłożył kije na bok i usiadł z powrotem przy ognisku na powalonym pniu drzewa, który jakiś czas temu przysypał śnieg. Poklepał miejsce obok siebie, gestem zapraszając Oxide. 

— Nie musisz mówić nic, czego nie chcesz. Ale jeśli coś cię trapi, wiesz, że jestem tutaj, prawda? Nie znamy się od dziś.

Podeszła wolno, usiadła obok, ale trzymała się na dystans. Jej łapy drżały lekko, a spojrzenie było wbite w ziemię.

— Nie wiem, jak to opisać — zaczęła cicho, prawie szeptem. — Wszystko jest... nie tak. Jakby świat wokół mnie był inny, a ja nie potrafię tego naprawić.

Aiden nie odpowiedział od razu. Zamiast tego czekał, pozwalając jej zebrać myśli.

— To nie twoja wina, że tak się czujesz — powiedział w końcu. — Ale wiesz, cokolwiek to jest, możesz na mnie liczyć. Nawet jeśli nie rozumiem wszystkiego, chcę ci pomóc.

Oxide spojrzała na niego przelotnie. Jego mimika była spokojna, jego oczy łagodne, jakby naprawdę wierzył w to, co mówił. Wzięła kolejny oddech, czując, że mrok wokół nich, choć gęsty, nie był już tak przytłaczający. Wieczór w lesie był spokojny, choć przenikliwie zimny. Granatowe niebo zdobiły niezliczone gwiazdy, ostre i jasne jak kryształki lodu. Połyskiwały na tle aksamitnej ciemności, a nisko zawieszony księżyc rzucał srebrzystą poświatę na śnieżny puch, który pokrywał wszystko grubą, iskrzącą warstwą. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem białych czap śniegu, a każdy krok wydawał się tłumiony przez miękki śnieg, który skrzypiał cicho pod łapami.

Las tętnił cichymi dźwiękami zimy: lekkie trzaskanie gałązek, gdzieś w oddali pohukiwanie sowy, a czasami delikatny szum wiatru, który zdawał się być niczym oddech samej zimy. Powietrze było mroźne, przesycone świeżością, którą można było poczuć przy każdym wdechu – chłód aż mrowił w płucach, ale był też dziwnie ożywczy.

W centrum polany, otoczonej wysokimi, ciemnymi sosnami, tliło się ognisko. Jego płomienie tańczyły w ciepłych odcieniach pomarańczu, żółci i czerwieni, rzucając drgające cienie na otaczający krajobraz. Wysokie iskry strzelały w górę, ginąc w chłodnym, nocnym powietrzu. Żar bijący od ognia rozgrzewał twarze, kontrastując z chłodem wbijającym się w plecy, jednak przy tym ognisku panowała specyficzna atmosfera – cicha, lecz pełna życia. W tej zimowej ciszy ogień zdawał się być jedynym sercem bijącym w tym bezkresnym lesie. Aromat palonych sosnowych gałęzi mieszał się z zapachem śniegu i mrozu, tworząc coś, co było jednocześnie surowe i kojące.

Zmrok otulał wszystko wokół, ale w kręgu światła ogniska można było poczuć coś więcej niż ciepło – poczucie schronienia, namiastkę domu pośród zimowej dziczy. Aiden siedział obok białowłosej wadery, opierając się o pień drzewa. Jego pysk, rozjaśniony ciepłym światłem płomieni, zdawał się bardziej miękki, mniej surowy niż zazwyczaj. Spoglądał na Oxide z mieszaniną troski i determinacji, jakby postawił sobie za cel rozjaśnienie jej nastroju.

— Wiesz, Oxide — zaczął z półuśmiechem. — Gdybyś była w mojej własnej watasze, o ile bym taką kiedykolwiek założył, dałbym ci nowy pseudonim. Może... Lodowy Pazur? Brzmi nieźle, co nie? Groźne, a jednocześnie... no, zimowo.

Oxide spojrzała na niego z lekkim uniesieniem brwi, nieco zaskoczona, ale nie odezwała się. Jej milczenie tylko zachęciło go do dalszych prób.

— Albo Śnieżny Cień? Trochę mrocznie, trochę tajemniczo, tak jak lubisz. — Uśmiechnął się szerzej, starając się rozluźnić atmosferę.

— O czym ty do mnie... — w końcu westchnęła, choć kącik jej ust drgnął lekko, jakby nieświadomie chciała się uśmiechnąć. — Nie jestem w nastroju na żarty, Aiden.

— To dobrze, bo moje żarty nigdy nie były dobre — odpowiedział, udając urażenie. — Ale, wiesz... może warto czasem po prostu się pośmiać? Choćby z moich żałosnych prób?

Przysunął się nieco bliżej, po drodze chwytając patyk i bawiąc się nim, przesuwając jego końcem po śniegu.

— W porządku, skoro nie pseudonimy, to może opowiem ci o tym, jak kiedyś próbowałem przemknąć niezauważony przez watahę innych wilków. Myślałem, że jestem taki sprytny. A potem… no cóż, skończyłem wisząc głową w dół, bo wpadłem w ich pułapkę.

Oxide spojrzała na niego spod przymrużonych oczu, ale coś w jego tonie sprawiło, że jej ciało nieco się rozluźniło.

— I co wtedy zrobiłeś? — zapytała, choć ton jej głosu wciąż był ostrożny.

Aiden wzruszył ramionami. 

— Co miałem zrobić? Zacząłem udawać, że jestem jakimś prorokiem, który przyszedł ostrzec ich przed... nie wiem, wieczną zimą, albo jakąś katastrofą.

Oxide parsknęła cicho, bardziej z zaskoczenia niż rozbawienia, ale basior zauważył ten drobny przebłysk.

— No widzisz! — zawołał, wskazując na nią patykiem. — Wiedziałem, że mogę cię rozśmieszyć.

— To nie było śmieszne — rzuciła szybko, odwracając wzrok, ale on przecież widział, jak jej oczy błyszczały w świetle ognia.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, pozwalając dźwiękom lasu wypełnić przestrzeń między nimi. Aiden obserwował Oxide, jej zamyśloną minę, delikatne drżenie łap, które opierały się na drewnianym pniu. W końcu odezwał się cicho, z nutą ciepła w głosie.

— Wiesz, Oxide... Nie musisz być tu silna. Możesz po prostu być. Ze mną.

Jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego oczach, a w tej krótkiej chwili coś w niej się poruszyło. Poczuła, jak jej gardło ściska się lekko, ale jednocześnie było w tym coś kojącego, jakby jego słowa były przystanią, której potrzebowała.

— Nie wiem, czy potrafię — przyznała w końcu szeptem, odwracając wzrok znowu w stronę ogniska.

Aiden nie naciskał. Zamiast tego delikatnie oparł się o jej bok.

— Masz czas, Oxide. Nie musisz nic udowadniać.

A potem wrócił do normalnego siadu, dając jej z powrotem przestrzeń.

Ogień trzaskał cicho, a śnieg wokół polany wydawał się jeszcze bielszy w świetle płomieni. Gdzieś w oddali wycie jakiegoś wilka przetoczyło się przez las, niosąc w sobie samotność, ale i niepokojące piękno. W tej chwili Oxide nie wiedziała, czy to cisza, czy jego obecność dawała jej większe ukojenie, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła, że nie jest w tym wszystkim całkiem sama. Ogień przygasł, rozlewając po polanie ciepłe, migotliwe światło. Siedzieli tak razem, a ich sylwetki otaczały delikatne poświaty płomieni. Gdy ogień skakał i tańczył, ich twarze zmieniały się, ukazując naprzemiennie cienie i blask.

Oxide wpatrywała się teraz w towarzysza , próbując odczytać jego myśli, ale nie potrafiła. Był jednocześnie bliski i daleki, z łatwością przekraczający granice, które starała się budować wokół siebie. Aiden podniósł głowę, czując jej spojrzenie. Na jego pysku pojawił się ten łagodny uśmiech, który w jakiś sposób sprawiał, że świat wokół stawał się mniej ciężki.

— Wiesz — zaczął, przełamując ciszę, — czasem mam wrażenie, że próbujesz schować się przed wszystkim. Nawet przed sobą.

Jej serce zadrżało na chwilę. Czuła, jakby ją przejrzał, jakby widział wszystko, co skrywała przed światem, co oczywiście było możliwe przez jego moce, jednak od jakiegoś czasu nie używali ich przeciwko sobie.

— Może dlatego, że to łatwiejsze — odpowiedziała cicho, odwracając wzrok.

Aiden po raz kolejny tego wieczoru przesunął się bliżej, ostrożnie, jakby obawiał się, że każdy gwałtowny ruch mógłby ją spłoszyć. Oparł się o pień tuż obok niej, wystarczająco blisko, by mogła poczuć ciepło jego obecności.

— Ale łatwiejsze nie znaczy lepsze. — jego głos był miękki, wyjątkowo pełen czułości. — Czasem warto pozwolić komuś być blisko.

Oxide spojrzała na niego z ukosa, próbując zrozumieć, czy mówi o niej, czy o sobie. Jego oczy, teraz ciemniejsze w zmieniającym się świetle, zdawały się mieć w sobie coś, co przyciągało jej uwagę. Były szczere, wolne od osądu, a jednak pełne czegoś, co sprawiało, że jej serce zaczynało bić szybciej.

— Nie wiem, czy umiem — przyznała, a jej głos zadrżał.

Aiden pochylił się lekko, jego ruch był niemal niedostrzegalny, jakby chciał uszanować jej przestrzeń, ale jednocześnie dać jej do zrozumienia, że nie jest sama.

— Nie musisz wiedzieć od razu. Ważne, żeby spróbować.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia i delikatnym szumem wiatru, który poruszał nagie gałęzie drzew. Oxide poczuła, jak jej myśli zaczynają wirować, ale w centrum tego chaosu był on. Jego obecność zdawała się być czymś stałym, czymś, czego brakowało jej przez cały ten czas.

— Dlaczego to robisz, Aiden? — zapytała nagle, spoglądając na niego z mieszaniną ciekawości i obawy.

Uśmiechnął się, ale w jego oczach była szczerość, która ją zaskoczyła.

— Bo jesteś dla mnie ważna, Oxide. Nawet jeśli sama jeszcze tego nie widzisz.

Jej oddech przyspieszył, a ciepło, które czuła od ognia, zdawało się teraz pochodzić z innego miejsca. Serce tłukło jej się w piersi, jakby nie potrafiło znaleźć odpowiedniego rytmu. Patrzyła na niego dłużej, niż zamierzała, a w tej chwili zrozumiała coś, co próbowała przed sobą ukryć. Był kimś więcej niż tylko przyjacielem. Jego słowa, jego gesty, jego obecność – wszystko to zaczęło do niej docierać w sposób, którego nie mogła już ignorować. Przez parę sekund przez jej głowę przebiegły sytuacje choćby z początku ich znajomości. Nie powiedziała nic, ale jej milczenie było wymowniejsze niż tysiąc słów. Aiden wyczuł zmianę w jej spojrzeniu i delikatnie uniósł łapę, jakby chciał dotknąć jej policzka, ale zatrzymał się w pół gestu.

— Oxide… — zaczął, ale ona potrząsnęła głową, odwracając wzrok.

— Nie wiem, Aiden. Po prostu... daj mi chwilę.

On wycofał się na jej prośbę, ale nie odsunął.

— Masz tyle czasu, ile potrzebujesz — powiedział cicho, a w jego głosie była ta sama czułość, która wcześniej skruszyła jej mur.

Siedzieli razem w ciszy, patrząc na ogień. Ale choć żadne z nich się nie odezwało, Oxide wiedziała, że coś się zmieniło. W niej. W nim. W tym, co ich łączyło. Jakby nagle się obudziła, chociaż miała też swoją dumę, która niezmiennie utrzymywała, że da sobie radę sama i za nic nie potrzebuje tych wszystkich ciepłych gestów.

<Aiden?> 

piątek, 17 stycznia 2025

Od Amensira - "Setki baśni i Byczeq: Chałkoń Maciek"

- Aa..aaa…psik!

Byczeq…. Byczeq zachorował! Rozłożyło go! Jednak sprawdzanie, czy wszędzie śnieg smakuje tak samo, chyba nie było najlepszym pomysłem. Nawet jakieś obserwacje poczynił, stworzył w swojej głowie całą listę rankingową, ale no niestety, przez fatalny stan zdrowia nie był w stanie sobie nic przypomnieć.

- Iloncyk Boncyk, długo jeszcze mam leżeć?

-  Nie będę ci setny raz powtarzał. Tak, masz leżeć dotąd aż nie wyzdrowiejesz, sam sobie ufundowałeś taką atrakcję, to teraz leż przez tydzień... – odpowiedział lekko poirytowany Amensir.

W jaskini pachniało… pachniało od rosołu! Jednak nie istnieje wspanialsze remedium niż to cudo. Tymczasem istnieją złośliwi, którzy powiedzą, że to tylko tłuszcz z wodą, ale oni pojęcia o świecie nie mają! Nie istnieje nic lepszego niż porządny gar rosołu, a u Amensira gościł on co każdy piątek. Basior nawet momentami się przerażał jego cudownymi właściwościami, bo Byczeq już miał siłę na to, aby biegać, skakać, harcować, a tu jednak jeszcze gorączka nie minęła!

- Byczq, jestem przekonany, że nie chcesz skończyć jak Chałkoń Maciek.

- Chałkoń Maciek?

- Ykhym! – Amensir pochrząknął, przygotowując się do opowiadania. – Słuchaj:

 

Za czterema lasami i siedmioma wioskami

Mieszkała przepiękna niewiasta wraz z konikami.

Był wśród nich i taki jeden urwis niemota

Niespokojny okaz co się wszędzie szamota!

Zaczepiał każdego, harcował, śmieszkował

Aż wszystkich w około świerzbiła podkowa!

Mówili swej pani, rudej niewiaście

„Dziś nam przysporzył problemów szesnaście!”

 

Rudowłosa Amelka się ciągle głowiła

Aż w końcu „Eureka!”  myśl cudaczną powiła:

„Przez żołądek do serca, to działa na samce

Pójdę biegiem do kuchni i już koniu mam cię!

Troszeczkę drożdży, a pięć kilo mąki

To zrobi z Maćkiem prawdziwe porządki!”

Jak pomyślała, zrobiła – upiekła chałkę

I w ten toteż sposób rozwiązała zagadkę.

 

Koń powąchał, skosztował, mu ślinka pociekła

Chałka pani Maciusia na zabój urzekła!

Wnet się zakochał, na policzku miał wypiek

Ruszył na wybieg i zachwalał ten wypiek:

„Przyjaciele słuchajcie, to żadne przechwałki

Nasza Amelka piecze najpyszniejsze chałki!”

Odtąd Maciek się zmienił, sprawował wzorcowo

Więc stado zaczęło go lubić na nowo.

 

Pokochał każdy przepis rudej Amelki

I stary, i młody, i chudy, i krzepki!

Sąsiadka, sąsiad, nawet proboszcz i wójt

Aż o miejsca w kolejce toczył się bój!

Wieść ta też dotarła do króla Michałka

Rzekł: „rzucam wojnę, nowym celem jest chałka!”

Więc migiem wyruszył, a z nim cała armia

Napełnić żołądek od cudnego żarcia.

 

Ruda Amelka wyczuła w tym szanse

By wejść na dwory i nosić się z lansem.

„Dam z siebie wszystko, upiekę najlepszą!”

Doskonaliła przepis aż słońce nie wzeszło

No i chałkę upiekła – Królewską Chałę!

„Dzięki niej jutro królewną zostanę!”

Już król nadchodzi, a z nim cała świta

Całuje w rączkę, tak czuło się wita.

 

Wtem Maciek po cichu się zakradł do kuchni

Wielką Chałę ujrzał co jest z nim na równi.

Apetyt urósł, lecz wiedział „Nie ruszę, to prezent!”

Jednak długo nie wytrzymał „Zjem tyci element!”

Nim zamrugał okiem już zjadł chałkę całą

I nagle usłyszał jak w drzwi pięści walą.

Pani Amelka wkroczyła przewściekła

Nie widzi chałki, co królu upiekła!

 

Krzyczy: „Panie mój Boże, zrób coś z tym, proszę!”

Bóg słucha i zsyła chałkową zorzę!

Leci z niej piorun i trafia Maciusia

I nagle w bułkę zamienia się buzia!

Ogon, kopytka, brzuch, tułów i nóżki

Cały ten konik to chałki okruszki!

„Jest on cudowny, to dar prosto z Nieba

Dla króla on będzie niebagatela!”

 

Ruda Amelka chałkoniem częstuje

Król się rozpłakał i jej gratuluje.

Wręcza też dary i bierze za żonę

A ona mu piecze chałkonie kruszone.

Żyją szczęśliwie, długo i smacznie

Jedząc Maciusia co chałką stał się.

A o tym wie tylko Amelka ruda

Że w kuchni się dzieją prawdziwe cuda!

 

Tak Amensir zakończył bajkę. Uwielbiał ten klimat. Ten rozmarzony wzrok Byczqa, właśnie w takiej atmosferze mógł się poczuć szczęśliwy. Niczego mu nie brakowało. On, najbliżsi, bujna wyobraźnia. I tyle. Nic więcej nie potrzeba.

- Ja też chcę piec chałki! Chałkoń Maciek jest super! – wykrzyknął szczeniak z entuzjazmem.

- Już dobrze, dobrze. Masz tu mąkę i drożdże, tylko czasem nie spal kuchni! – odpowiedział Amensir. Osiągnął swój cel, znalazł Byczqowi nowe zajęcie, takie, które pozwoli mu się wykurować w spokoju w jaskini. No a jak jeszcze nauczy się gotować rosół, to już będzie idealnie!

I tak się toczyło życie Amensira i Byczqa. I się będzie toczyć dalej. Jak chałkula, albo chałpiłka, albo chałjapko, albo po prostu chałkoń wykonujący chałfikołka.

 

C. D. N.

wtorek, 14 stycznia 2025

Od Aidena - "Yin Yang."

Las skrywał się pod grubą warstwą śniegu, a nagie gałęzie drzew błyszczały od słońca odbijającego się w lodowych kryształkach. Blask dnia sprawiał, że biel wokół niemal oślepiała, a powietrze mieniło się drobnymi iskierkami opadającego śniegu. Panowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem pękającego lodu pod naciskiem gałęzi i cichym świstem wiatru przeczesującego drzewa. Każdy oddech zamieniał się w mglistą chmurkę, unoszącą się na chwilę w mroźnym powietrzu, zanim zniknęła bez śladu.

Na polanie, gdzie śnieg leżał nietknięty jak gładkie płótno, Aiden siedział pod oszronionym dębem. Jego ciemne futro odcinało się wyraźnie od otaczającej go bieli, a gruba sierść chroniła przed ostrym chłodem zimowego dnia. Słońce oświetlało jego sylwetkę, rzucając wydłużony cień na śnieg. Mimo pozornego spokoju każdy ruch jego uszu świadczył o czujności. Był gotów zareagować na najdrobniejszy dźwięk – trzask gałęzi czy krok intruza.

Śnieg wirował wokół jego łap, unoszony przez podmuchy wiatru. Aiden czuł, jak mroźne igiełki lodu smagają jego pysk, ale nie zwracał na to uwagi. Oczy basiora śledziły każdy fragment krajobrazu, analizując zmieniające się cienie, które tańczyły pod drzewami. Miał w sobie nieustępliwość kogoś, kto znał zimę nie tylko jako porę roku, ale jako przeciwnika i sprzymierzeńca zarazem.

W oddali wiatr zaszumiał w koronach drzew, niosąc echo dalekiego świata. Gdzieś za horyzontem życie toczyło się dalej, ale tu, na tej polanie, czas zdawał się zamierać. Aiden czekał cierpliwie, wiedząc, że jego towarzyszka niedługo się pojawi. Każda sekunda tego mroźnego dnia była dla niego częścią naturalnego porządku – zimy, która wymagała siły, ale też ją kształtowała.

Aiden uniósł głowę, gdy cichy trzask śniegu przerwał zamarzniętą ciszę. Spojrzenie jego jarzących się zielenią oczu natychmiast skupiło się na miejscu, skąd dochodził dźwięk. Z pomiędzy drzew powoli wyłoniła się znajoma sylwetka – białe futro Oxide błyszczało w słońcu, niczym zlepek śnieżnych piór i srebrnych odcieni, które stapiały się z krajobrazem zimowego lasu. Jej fioletowe oczy, zwykle nieprzeniknione i chłodne, teraz zdawały się żywe, pełne determinacji i iskier ciekawości.

— Spóźniłaś się. — zauważył Aiden sucho, choć w jego tonie kryło się coś na kształt rozbawienia.

— Śnieg nie ułatwia szybkiego biegu. — odparła, zbliżając się do polany. Jej łapy delikatnie zapadały się w białym puchu, zostawiając za sobą szereg równych śladów. — Poza tym, czekanie dobrze ci robi. Może w końcu nauczysz się cierpliwości.

Basior wydał z siebie cichy pomruk, bardziej z przyzwyczajenia niż irytacji. Oxide znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że doceniał jej bezpośredniość, choć nie przyznałby tego na głos.

— Jestem cierpliwy. — powiedział cicho, pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.

Gdy wadera stanęła przed nim, uniosła głowę wyżej, jakby mierząc się z jego cichą dominacją.

— Chcę treningu. — oznajmiła bez wahania.

Aiden przez chwilę milczał, przyglądając się jej z oceniającym spojrzeniem. Mróz osadzał się na jej rogach, nadając im niemal magiczny blask. Jej oddech unosił się w powietrzu jak para, a mimo lodowatego chłodu biła od niej niezłomność, którą Aiden zawsze podziwiał.

— Wiesz, że to nie będzie łatwe. — powiedział w końcu. — Zima nie jest czasem na naukę. Jest czasem przetrwania.

— Przetrwanie to moja specjalność. — odparła, mrużąc oczy. — Dam sobie przecież radę.

Basior uniósł brew w niemym pytaniu, ale nie próbował jej zniechęcać. Wiedział, że Oxide nie mówiła tego z głupiej brawury. Chciała przetestować granice swoich możliwości i zmierzyć się z własnymi demonami, które czasem wydawały się zimniejsze niż sam śnieg pod ich łapami.

— W takim razie — rzucił, wstając powoli z miejsca i otrzepując śnieg z futra — zaczniemy teraz. Pokaż mi, co potrafisz.

Gdy Aiden stanął naprzeciw Oxide, kontrast między nimi stał się uderzający. Basior był znacznie większy, z szerokimi barkami i cięższą sylwetką, podczas gdy wadera, choć mniejsza i smuklejsza, poruszała się z naturalną gracją. Jego ciemne futro pochłaniało światło zimowego dnia, zaś jej śnieżnobiała sierść odbijała każdy promień, jakby sama była częścią krajobrazu. Wyglądali niemal jak yin i yang – przeciwieństwa, które idealnie się uzupełniały.

Oxide uniosła łeb, by spojrzeć Aidenowi w oczy, jej fioletowe tęczówki połyskiwały niczym ametysty zatopione w śniegu.

— Nie musisz być delikatny — rzuciła z wyzwaniem. — Nie przyszłam tu po litość.

— Delikatność nie leży w mojej naturze — odpowiedział Aiden, jego głęboki głos niósł się echem po zamarzniętej polanie.

Zrobił krok w bok, krążąc wokół niej niczym cichy cień, śnieg cicho chrzęścił pod jego łapami. Oxide wodziła za nim wzrokiem, nie spuszczając z niego uwagi ani na moment. Jej rogi, oszronione i pulsujące subtelną energią, zdawały się symbolizować determinację, którą miała w sercu.

— Pokaż mi, jak byś się obroniła. — polecił sucho. — Świat nie będzie pytał o twoją gotowość.

Oxide cofnęła się lekko, po czym napięła mięśnie, gotowa do reakcji. Mimo chłodu w powietrzu jej ciało promieniowało ciepłem i skupieniem.

Aiden zaatakował niespodziewanie, szybki jak cień przemykający po śniegu. Jego masa i siła były przytłaczające, ale Oxide zgrabnie uskoczyła w bok, śnieg wzbił się w powietrze w chmurze białego pyłu.

— Nieźle. —  przyznał basior, unosząc brew. — Ale życie nie zawsze pozwala na ucieczkę.

Wadera z wyszczerzonymi kłami i błyskiem determinacji w oczach odpowiedziała:

— To dobrze, bo ja nie zamierzam uciekać.

Aiden ruszył ponownie, jego ciemne futro rozmazywało się w ruchu niczym cień tańczący na śniegu. Oxide zdążyła ledwie zareagować, uskakując na bok, ale tym razem basior przewidział jej manewr. Blokując jej ruch masywnym ciałem, pchnął ją lekko bokiem, aż jej łapy zapadły się głębiej w puch.

— Coś za wolna dzisiaj... — rzucił drwiąco, przyglądając się jej z udawaną troską. — Zima to nie twój żywioł, co?

Oxide zmrużyła oczy, odgarniając śnieg z pyska. Zamiast odpowiedzieć, napięła mięśnie i rzuciła się na niego bez ostrzeżenia. Choć była lżejsza i mniejsza, jej szybkość nadrobiła różnicę w sile. Tym razem to Aiden zatoczył się lekko w bok, choć jego łapy pozostały stabilnie wbite w ziemię.

— Lepiej. — przyznał, parskając śmiechem. — Ale wciąż mogłabyś pracować nad elementem zaskoczenia. Jak na wojowniczkę, której znakiem rozpoznawczym są rogi, masz dość przewidywalne ruchy.

Oxide warknęła cicho, a jej fioletowe oczy zabłysły gniewnie.

— Może gdybyś tyle nie gadał, mógłbyś dostrzec moje ataki. — odwarknęła.

Aiden zaśmiał się niskim, gardłowym tonem, jakby bawiła go każda jej próba riposty. Krążył wokół niej wolniej, jakby specjalnie dając jej czas na przygotowanie kolejnego ruchu.

— Widzę, że zaczynasz się złościć. — zauważył z niekłamaną rozbawieniem. — A wiesz, jesteś naprawdę urocza, gdy się denerwujesz.

Oxide zamarła na moment, zanim jej kły wyszczerzyły się w groźnym uśmiechu.

— Lepiej przestań, zanim się przekonasz, jak bardzo nie jestem urocza — rzuciła, rzucając się na niego ponownie z dzikością, której Aiden się nie spodziewał.

Basior uniósł brew, ale w jego oczach czaiło się wyraźne uznanie. Jeśli chciała być groźna – była na dobrej drodze. Oxide rzuciła się na Aidena z całą determinacją, jaką mogła z siebie wykrzesać. Jej łapy ślizgały się po śniegu, ale zyskała odpowiedni pęd, by niemal zepchnąć basiora z równowagi. Prawie. Aiden, mimo jej nagłego ataku, wykorzystał tę chwilę z zaskakującą zręcznością. Przekręcił się w miejscu, jednocześnie unikając jej ciosu i błyskawicznie kontratakując.

Zanim Oxide zorientowała się, co się dzieje, poczuła jego ciężar na sobie, gdy przyszpilił ją do ziemi. Zimny śnieg otulił jej boki, a oddech uwięzł w gardle, gdy ich spojrzenia się spotkały. Zielone oczy Aidena jarzyły się wesoło, ale nie było w nich tylko triumfu – był tam też cień czegoś innego, bardziej zalotnego.

— Ładna próba. — mruknął, nie odsuwając się ani o milimetr. Jego uśmiech był mieszanką złośliwej satysfakcji i rozbawienia. — Ale musisz popracować nad wyczuciem chwili.

Oxide zmrużyła oczy, próbując zapanować nad gniewem i zawstydzeniem. Tak, o dziwo, zawstydzeniem. To uczucie raczej nie pasowało do tej wadery.

— Zła chwila? — warknęła, próbując się wyrwać. — Wydaje się, że właśnie ty jesteś na złej pozycji.

Aiden parsknął śmiechem, pochylając się nieco niżej, aż ich pyski dzieliła zaledwie odległość oddechu.

— Dla mnie to całkiem wygodne miejsce. — stwierdził z drwiącym tonem. — A ty? Masz coś przeciwko?

Oxide nie zamierzała odpowiadać słowami. Używając całej swojej siły, wyrwała się spod jego łap i odskoczyła w bok, śnieg prysnął na wszystkie strony.

— Jeśli to jest twój sposób na trening, musisz się bardziej postarać — rzuciła, choć w jej głosie pobrzmiewało coś pomiędzy frustracją a rozbawieniem.

Aiden tylko uśmiechnął się szerzej, otrzepując śnieg z futra.

— W takim razie zacznijmy od nowa. — powiedział — Tym razem nie odpuszczę tak łatwo.

Aiden rzucił się naprzód, atakując z siłą, która sprawiłaby, że każdy przeciwnik zawahałby się choć na moment. Ale nie Oxide. Wadera z gracją uniknęła jego łap, parując kolejny cios szybkim obrotem ciała. Śnieg chrzęścił pod ich łapami, a powietrze było przesycone determinacją i skupieniem.

Choć oboje byli zgrani w walce, coś w ruchach Oxide zdradzało napięcie. Jej zwykle precyzyjne ataki wydawały się chaotyczne, jakby jej myśli były gdzieś indziej.

Aiden dostrzegł to od razu.

Kiedy zablokował jej kolejne uderzenie, wykorzystał moment nieuwagi, by ponownie ją unieruchomić, tym razem delikatniej, ale z równie skuteczną siłą.

— Przyszłaś tu trenować czy udawać? — zapytał cicho, jego głos był spokojny, ale przeszywający. Zielone oczy Aidena wpatrywały się w nią z nieodgadnionym wyrazem.

Oxide zamarła, jej fioletowe tęczówki odbijały światło zimowego dnia. Próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale wiedziała, że Aiden się nie cofnie, dopóki nie usłyszy prawdy.

— Może chciałam się wyżyć — rzuciła chłodno. — A może po prostu miałam dosyć szwendania się tu i tam po watasze.

Aiden uniósł brew, nieco łagodząc uścisk.

— Więc przyszłaś do mnie. — stwierdził z lekkim uśmiechem, w którym kryło się więcej zrozumienia niż złośliwości. — To dobry wybór. Ale następnym razem nie musisz ukrywać tego pod płaszczykiem treningu.

Oxide prychnęła, unosząc głowę z dumą.

— Nie ukrywałam niczego — zaprotestowała. — Po prostu nie chciałam rozmów o uczuciach.

Aiden parsknął śmiechem, odsuwając się i pozwalając jej stanąć na równe łapy.

— Nie musimy.

Aiden cofnął się powoli, dając Oxide przestrzeń. Śnieg pod jego łapami zapadł się głęboko, a drobne kryształki błyszczały na futrze jak rozproszone iskry. Przez chwilę żadne z nich się nie ruszało. Cicha harmonia lasu wypełniała przestrzeń – szelest wiatru, trzask lodu na gałęziach, odległe echo ptasich skrzydeł.

Oxide zniżyła głowę, jej ciało napięło się jak struna gotowa do wystrzelenia. Aiden czekał spokojnie, jego masywna sylwetka była nieruchoma jak posąg. Jedynie delikatne drgnienie ucha zdradzało jego gotowość. Wadera ruszyła nagle – jak błysk światła przecinający spokojne niebo. Śnieg eksplodował wokół niej, gdy rzuciła się do przodu z niesamowitą szybkością. Jej pazury rozorały białą pokrywę, gdy unikała jego kontrataków, balansując na granicy między precyzją a dziką siłą.

Aiden parował kolejne ciosy z chłodną pewnością siebie. Każde ich starcie wywoływało krótki trzask, jakby samo powietrze reagowało na intensywność tej walki. Mimo przewagi siły, basior nie naciskał – pozwalał Oxide wyrzucić z siebie napięcie i gniew, które odbijały się w każdym jej ruchu.

Wadera atakowała bez wytchnienia – skakała, unikała, parowała. Każdy cios był jak kolejna fala burzy, gwałtowny i nieprzewidywalny. Śnieg wirował wokół nich, tworząc białą kurtynę zasłaniającą cały świat.

Aiden pozwalał jej wylać całą frustrację, czekając cierpliwie. Gdy Oxide w końcu osłabła, jej oddech zamienił się w chrapliwy, gorący obłok unoszący się w mroźnym powietrzu. Przystanęła, dysząc ciężko, ale z determinacją w oczach. Śnieg, na którym stali, nosił teraz ślady ich starcia – głębokie bruzdy i ślady łap świadczyły o intensywności treningu. Aiden, spokojny jak zawsze, otrzepał futro, zrzucając z siebie białe drobiny.

Nie potrzebowali słów. W powietrzu wciąż unosiła się cicha wymiana energii – zrozumienie, które mówiło więcej niż jakiekolwiek wyznania. Oxide, choć zmęczona, wyglądała na lżejszą, jakby coś ciężkiego opadło z jej barków. Aiden przeciągnął się leniwie, jakby całe starcie było jedynie rozgrzewką. Spojrzał na Oxide z typowym dla siebie półuśmiechem.

— Wiesz, jak na kogoś tak małego, potrafisz zrobić niezłe zamieszanie. — rzucił z przekąsem, choć jego ton zdradzał rozbawienie bardziej niż złośliwość.

Oxide zatrzymała się, jej fioletowe oczy błyszczały w zimowym słońcu.

— Małego? — uniosła brew, udając oburzenie. — Widziałeś siebie? Przecież wyglądasz jak chodząca góra futra.

Aiden zaśmiał się gardłowo, śnieg skrzypiał pod jego łapami, gdy postąpił krok do przodu.

— Może i góra, ale przynajmniej góra z klasą. —  odparł, potrząsając łbem, by zrzucić śnieg z karku.

Oxide parsknęła cicho, a na jej pysku pojawił się szczery uśmiech. Bez wahania podeszła bliżej, tak że niemal stykała się z jego bokiem.

— Klasa, powiadasz? — rzuciła z lekkim wyzwaniem. — Jeszcze tego nie zauważyłam.

Aiden spojrzał na nią z uniesioną łapą, jakby gotów zaproponować kolejną rundę.

— Może musisz się lepiej przyjrzeć. — mruknął z błyskiem w oku.

Oxide tylko potrząsnęła głową, uśmiechając się pod nosem. Atmosfera między nimi nabrała luźniejszego, niemal ciepłego tonu, a śnieżna cisza lasu zdawała się otaczać ich jak milczący świadek tego chwilowego spokoju. Uśmiechnęła się z błyskiem w oku, a jej pysk zdradzał zamysł, który Aiden z pewnością zignorował, albo zwyczajnie zlekceważył. Zamiast odpowiedzieć, cofnęła się o krok, udając, że zamierza odejść. 

Basior przekrzywił głowę z lekkim zdziwieniem.

— O, czyli już po wszystkim? — zapytał z udawanym zawodem. 

To był błąd.

Oxide ruszyła nagle jak błysk białego światła na tle śniegu. Jej łapy niemal nie dotykały ziemi, gdy skoczyła na Aidena z precyzją drapieżnika, który znalazł idealną porę do ataku. Basior, choć doświadczony, nie zdążył w porę zareagować – Oxide z impetem rzuciła się na jego bok, próbując powalić go na ziemię. 

Śnieg wzbił się w powietrze w wirze białych płatków, a ich sylwetki zderzyły się z głuchym trzaskiem. Aiden w ostatniej chwili przyjął cios na szerokie barki, ale nawet on poczuł siłę nagłego ataku. Uniósł łapę, by zepchnąć waderę, ale ta z wprawą wyślizgnęła się i obróciła w okół niego jak cień. 

— Chyba chciałeś, żebym przyjrzała się Tobie bliżej. — rzuciła, z udawanym poważnym tonem, błyskając kłami w szelmowskim uśmiechu.

Aiden wybuchnął śmiechem, próbując odzyskać równowagę. 

— To ci się udało, ale ostrzegam – jeśli chcesz więcej takich "bliższych spojrzeń", będziesz musiała się bardziej postarać. 

Wadera nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego ponownie rzuciła się do ataku, uderzając z precyzją i zwinnością. Ich walka przekształciła się w żartobliwe przepychanki – pełne śmiechu i rywalizacji, a jednocześnie z subtelną nutą bliskości, której chyba oboje potrzebowali. 

Aiden, widząc, że Oxide szykuje się do kolejnego ataku, postanowił wykorzystać chwilę i podjąć ryzyko. Z grymasem na pysku uniósł się na tylnych łapach, całkowicie odsłaniając swoją pełną posturę. Był niemal jak góra, gotów zniszczyć każdy ruch. Jego muskularne nogi stabilizowały jego masę, a widok jego wielkości wydawał się zdominować całe otoczenie. Wadera zareagowała błyskawicznie. Zniknęła w wirze ruchu, jej ciało rozbłysło w białym śniegu jak strzała. Z jej ust wydobył się niemal niewidoczny cień szyderczego uśmiechu, gdy znów ruszyła w jego stronę, tym razem nie dając mu żadnej szansy na kontratak.

Nagle, w pełnym galopie, wbiła się w jego bok, pchając go w taki sposób, że Aiden, mimo swojej siły i doświadczenia, nie zdołał utrzymać równowagi. W mgnieniu oka przewrócił się na plecy, śnieg uniósł się wokół w chmurze. Oxide wylądowała na nim, zgrabnie, ale z taką siłą, że przez chwilę Aiden poczuł, jakby ziemia miała się zapadać pod nimi. Oddech mu zamarł, gdy poczuł jej ciężar na sobie. Jego ciało ciut zatonęło w śniegu, a twarz Aidena wykrzywiła się w zdumieniu, mimo że wiedział, że nie miała zamiaru go zniszczyć.

Patrzył na Oxide, jej fioletowe oczy lśniły triumfem. Uśmiech nie schodził z jej pyska, gdy po chwili dźwięk śniegu pod nimi rozbrzmiał, a ona odsunęła się lekko, delikatnie odsuwając się z jego klatki piersiowej. Uśmiechnęła się, jej futro falowało w rytm ich oddechów, a Aiden spojrzał na nią z mieszanką uznania i lekkiego zdziwienia.

"Chyba cię niedoceniłem" pomyślał, choć miał świadomość, że Oxide mogła to usłyszeć przez jej zdolności telepatyczne.

Chociaż przewrócił się, a ona była teraz na nim, czuł się… dziwnie dobrze. I to nie tylko z powodu samego starcia. Oxide była szybka i sprytna, jej ruchy były pełne pewności, a jego śmiech wymieszał się z lekko złośliwym, ale i zalotnym uśmiechem.

— Hm, całkiem niezły atak. — powiedział, łapiąc oddech, ale nie próbując się z nią siłować. — Właśnie mnie przygniotłaś...

Oxide uśmiechnęła się szelmowsko, wciąż siedząc na nim, a jej oczy błyszczały z wyraźnym triumfem.

— Wydaje mi się, że właśnie pokonałam cię w tej rundzie. — odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.

Aiden puścił jej oczko, przekrzywiając głowę, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.

— No, może i pokonałaś. Ale nie zapomnij, że to tylko jedna runda. — Jego głos nabrał lekkiego żartobliwego tonu.

Oxide tylko się zaśmiała, nie ruszając się ani o krok. Obserwowała go, a na jej pyszczku pojawił się ten sam błysk pewności siebie. 

Na chwilę nastąpiła cisza, przerywana tylko ich oddechami.


<Oxide?>

poniedziałek, 13 stycznia 2025

Od Yrsy do Wiatru - "Za głosem wiatru" cz. 2

 Przed momentem, zanim Yrsa dotarła nad zamarznięte jezioro, przemierzała las w poszukiwaniu chwili spokoju. Ostatnie dni były pełne napięcia, a ona, choć kochała swoje stado, czasami potrzebowała samotności, by zebrać myśli i wsłuchać się w ciszę zimowej nocy.

Las zdawał się oddychać razem z nią, każdy podmuch wiatru niósł ze sobą subtelne dźwięki – trzask łamanej gałązki, szelest opadającego śniegu, ciche echo kroków gdzieś daleko. Śnieg pokrywał wszystko grubą warstwą białego puchu, wygłuszając odgłosy i tworząc wokół niej kokon spokoju. Co jakiś czas zatrzymywała się, unosząc głowę i wciągając powietrze nosem, by wyczuć zapachy nocy. Była czujna, ale nie spięta, poruszała się z wdziękiem kogoś, kto znał las jak własną łapę.

Natrafiła na trop sarny – jej ślady odbijały się wyraźnie na śniegu, a delikatny zapach unosił się jeszcze w powietrzu. Nie była głodna, przynajmniej nie na tyle, by polować, ale coś ją pociągnęło za tym tropem. Może instynkt, może ciekawość. Podążała powoli, badając każdy krok, aż dotarła na skraj lasu, gdzie między drzewami dostrzegła połyskującą taflę jeziora.

Wcześniej, nim zdecydowała się na samotną wędrówkę, leżała w swojej norze, otulona ciepłem własnego futra. Myśli wirowały jej w głowie, odbijając się echem o wspomnienia dawnych dni – dzieciństwa wśród śnieżnych przestrzeni, pierwszych polowań, pierwszej utraty kogoś bliskiego. Te obrazy zawsze przychodziły nocą, gdy świat zasypiał, a ona czuła ciężar samotności, który nigdy nie chciał jej opuścić na długo.

Zimowa noc była dla niej ucieczką. W blasku księżyca i wśród szumu wiatru znajdowała coś, co pozwalało jej zapomnieć o ciężarze obowiązków i wspomnień. Kiedy więc poczuła chłód na pysku, zrozumiała, że musi się ruszyć, by nie ugrzęznąć w myślach. 

Świat wokół Yrsy wydawał się zatrzymać. Zimowe powietrze było ostre, ale niesamowicie przejrzyste, jakby każda cząsteczka lodu w powietrzu oświetlała przestrzeń delikatnym blaskiem księżyca. Śnieg skrzypiał pod jej łapami, gdy stawiała ostrożne kroki, badając teren wokół zamarzniętego jeziora. Zmrożona tafla rozciągała się przed nią niczym lustro, na którym bawiły się smugi księżycowego światła.

Wilczyca przystanęła na moment, wdychając głęboko powietrze. Woń lasu mieszała się z zimną czystością śniegu, ale było coś jeszcze. Coś ulotnego, czego nie mogła rozpoznać. Zapach, który był jednocześnie znajomy i obcy, jak echo dawno zapomnianego wspomnienia. Jej błękitne oczy przesuwały się po ciemnych sylwetkach drzew, szukając źródła tego nieuchwytnego wrażenia, ale jedyne, co widziała, to delikatnie falujący las, który zdawał się oddychać w rytmie wiatru.

Podniosła łeb, wpatrując się w nocne niebo. Gwiazdy lśniły jasno, jakby zebrane na zimowym firmamencie tylko dla niej. Myśl przemknęła jej przez głowę: Czy to noc sprawia, że świecą? Czy są tam zawsze, niezależnie od tego, czy ktoś na nie patrzy? Te pytania nie miały odpowiedzi, ale ich tajemnica była kojąca w swojej prostocie.

Jej uwagę przyciągnął dźwięk. Dalekie wycie. Przeszywające i pełne smutku. Stanęła na baczność, uszy skierowały się w stronę źródła, a serce na chwilę zamarło. Ten głos był dziwny, niematerialny, ale pełen emocji. Wilcza tęsknota. Tylko... brzmiała inaczej. Jak echo samej ciszy. Kto tam jest? – przemknęło jej przez myśl. Zrobiła krok do przodu, a potem jeszcze jeden, coraz bliżej jeziora, które lśniło pod księżycem niczym kryształowa granica między światem rzeczywistym a czymś, czego nie rozumiała.

Wilczy instynkt mówił jej, by być ostrożną, ale coś w niej – ta część, która zawsze kazała jej iść tam, gdzie czuła potrzebę – pchało ją naprzód. Kiedy wycie znowu rozbrzmiało, jej serce zadrżało. Smutek w tym głosie zdawał się dotykać jej najgłębszych zakamarków. Przechyliła łeb, nasłuchując, jakby chciała znaleźć w tym dźwięku coś więcej – imię, historię, odpowiedź na pytanie, które nawet nie zostało zadane.

– Kim jesteś? – wyszeptała cicho, choć wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Jej głos był ledwo słyszalny, rozmyty w szumie wiatru. Sama nie była pewna, dlaczego mówiła, ale czuła, że musi. Że ten głos gdzieś tam, w ciemności, potrzebuje tego bardziej niż ona.

Stanęła na brzegu jeziora. Jej spojrzenie wędrowało po zmrożonej tafli, jakby szukała w niej odbicia tego, kto wył. Śnieg wirujący na lodzie zdawał się tańczyć w blasku księżyca, a lodowa skorupa drgała lekko, jakby reagowała na wiatr. Czuła napięcie, jakby coś w powietrzu czekało na moment, by się ujawnić. Ale nic się nie stało. Tylko jej własny oddech tworzył mgiełkę w chłodnym powietrzu.

– Jesteś tam? – zapytała znowu, tym razem głośniej, jakby chciała przebić się przez ten dziwny ciężar ciszy.

Jej głos odbił się echem od drzew, niknąc w pustce. Cisza odpowiedziała tylko szumem wiatru. Jednak w tej ciszy coś było – coś więcej niż zwykła samotność. Przytłumione, delikatne wrażenie, jakby nie była całkiem sama. Jakby las, wiatr i noc razem coś przed nią skrywały.

Zrobiła krok w stronę jeziora. Jej łapy ostrożnie stąpały po śniegu, jakby bała się, że lada chwila wszystko pęknie. Nie woda pod lodem – coś innego. Coś, czego nie potrafiła nazwać. Ale w tym kroku było też wyzwanie. Niezależnie od tego, co tu na nią czekało, nie miała zamiaru się cofnąć.


<Wiatr?>