Przed momentem, zanim Yrsa dotarła nad zamarznięte jezioro, przemierzała las w poszukiwaniu chwili spokoju. Ostatnie dni były pełne napięcia, a ona, choć kochała swoje stado, czasami potrzebowała samotności, by zebrać myśli i wsłuchać się w ciszę zimowej nocy.
Las zdawał się oddychać razem z nią, każdy podmuch wiatru niósł ze sobą subtelne dźwięki – trzask łamanej gałązki, szelest opadającego śniegu, ciche echo kroków gdzieś daleko. Śnieg pokrywał wszystko grubą warstwą białego puchu, wygłuszając odgłosy i tworząc wokół niej kokon spokoju. Co jakiś czas zatrzymywała się, unosząc głowę i wciągając powietrze nosem, by wyczuć zapachy nocy. Była czujna, ale nie spięta, poruszała się z wdziękiem kogoś, kto znał las jak własną łapę.
Natrafiła na trop sarny – jej ślady odbijały się wyraźnie na śniegu, a delikatny zapach unosił się jeszcze w powietrzu. Nie była głodna, przynajmniej nie na tyle, by polować, ale coś ją pociągnęło za tym tropem. Może instynkt, może ciekawość. Podążała powoli, badając każdy krok, aż dotarła na skraj lasu, gdzie między drzewami dostrzegła połyskującą taflę jeziora.
Wcześniej, nim zdecydowała się na samotną wędrówkę, leżała w swojej norze, otulona ciepłem własnego futra. Myśli wirowały jej w głowie, odbijając się echem o wspomnienia dawnych dni – dzieciństwa wśród śnieżnych przestrzeni, pierwszych polowań, pierwszej utraty kogoś bliskiego. Te obrazy zawsze przychodziły nocą, gdy świat zasypiał, a ona czuła ciężar samotności, który nigdy nie chciał jej opuścić na długo.
Zimowa noc była dla niej ucieczką. W blasku księżyca i wśród szumu wiatru znajdowała coś, co pozwalało jej zapomnieć o ciężarze obowiązków i wspomnień. Kiedy więc poczuła chłód na pysku, zrozumiała, że musi się ruszyć, by nie ugrzęznąć w myślach.
Świat wokół Yrsy wydawał się zatrzymać. Zimowe powietrze było ostre, ale niesamowicie przejrzyste, jakby każda cząsteczka lodu w powietrzu oświetlała przestrzeń delikatnym blaskiem księżyca. Śnieg skrzypiał pod jej łapami, gdy stawiała ostrożne kroki, badając teren wokół zamarzniętego jeziora. Zmrożona tafla rozciągała się przed nią niczym lustro, na którym bawiły się smugi księżycowego światła.
Wilczyca przystanęła na moment, wdychając głęboko powietrze. Woń lasu mieszała się z zimną czystością śniegu, ale było coś jeszcze. Coś ulotnego, czego nie mogła rozpoznać. Zapach, który był jednocześnie znajomy i obcy, jak echo dawno zapomnianego wspomnienia. Jej błękitne oczy przesuwały się po ciemnych sylwetkach drzew, szukając źródła tego nieuchwytnego wrażenia, ale jedyne, co widziała, to delikatnie falujący las, który zdawał się oddychać w rytmie wiatru.
Podniosła łeb, wpatrując się w nocne niebo. Gwiazdy lśniły jasno, jakby zebrane na zimowym firmamencie tylko dla niej. Myśl przemknęła jej przez głowę: Czy to noc sprawia, że świecą? Czy są tam zawsze, niezależnie od tego, czy ktoś na nie patrzy? Te pytania nie miały odpowiedzi, ale ich tajemnica była kojąca w swojej prostocie.
Jej uwagę przyciągnął dźwięk. Dalekie wycie. Przeszywające i pełne smutku. Stanęła na baczność, uszy skierowały się w stronę źródła, a serce na chwilę zamarło. Ten głos był dziwny, niematerialny, ale pełen emocji. Wilcza tęsknota. Tylko... brzmiała inaczej. Jak echo samej ciszy. Kto tam jest? – przemknęło jej przez myśl. Zrobiła krok do przodu, a potem jeszcze jeden, coraz bliżej jeziora, które lśniło pod księżycem niczym kryształowa granica między światem rzeczywistym a czymś, czego nie rozumiała.
Wilczy instynkt mówił jej, by być ostrożną, ale coś w niej – ta część, która zawsze kazała jej iść tam, gdzie czuła potrzebę – pchało ją naprzód. Kiedy wycie znowu rozbrzmiało, jej serce zadrżało. Smutek w tym głosie zdawał się dotykać jej najgłębszych zakamarków. Przechyliła łeb, nasłuchując, jakby chciała znaleźć w tym dźwięku coś więcej – imię, historię, odpowiedź na pytanie, które nawet nie zostało zadane.
– Kim jesteś? – wyszeptała cicho, choć wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Jej głos był ledwo słyszalny, rozmyty w szumie wiatru. Sama nie była pewna, dlaczego mówiła, ale czuła, że musi. Że ten głos gdzieś tam, w ciemności, potrzebuje tego bardziej niż ona.
Stanęła na brzegu jeziora. Jej spojrzenie wędrowało po zmrożonej tafli, jakby szukała w niej odbicia tego, kto wył. Śnieg wirujący na lodzie zdawał się tańczyć w blasku księżyca, a lodowa skorupa drgała lekko, jakby reagowała na wiatr. Czuła napięcie, jakby coś w powietrzu czekało na moment, by się ujawnić. Ale nic się nie stało. Tylko jej własny oddech tworzył mgiełkę w chłodnym powietrzu.
– Jesteś tam? – zapytała znowu, tym razem głośniej, jakby chciała przebić się przez ten dziwny ciężar ciszy.
Jej głos odbił się echem od drzew, niknąc w pustce. Cisza odpowiedziała tylko szumem wiatru. Jednak w tej ciszy coś było – coś więcej niż zwykła samotność. Przytłumione, delikatne wrażenie, jakby nie była całkiem sama. Jakby las, wiatr i noc razem coś przed nią skrywały.
Zrobiła krok w stronę jeziora. Jej łapy ostrożnie stąpały po śniegu, jakby bała się, że lada chwila wszystko pęknie. Nie woda pod lodem – coś innego. Coś, czego nie potrafiła nazwać. Ale w tym kroku było też wyzwanie. Niezależnie od tego, co tu na nią czekało, nie miała zamiaru się cofnąć.
<Wiatr?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz