wtorek, 21 stycznia 2025

Od Aidena CD. Oxide - "Yin Yang." - cz. 3

Zmrok pochłaniał zimowy krajobraz, cicho i nieśpiesznie, niczym miękka kurtyna opadająca na scenę. Szare niebo ustępowało miejsca czerni, a jedynym źródłem światła w tej ciszy był blask ogniska, którego płomienie raz po raz tańczyły, rzucając na śnieg złote, migotliwe refleksy. Sylwetka Aidena niemal stapiała się z otaczającą go ciemnością. Jego masywna postać zdawała się być częścią tego surowego pejzażu – wilczym cieniem. Co jakiś czas wstawał z miejsca, strząsając z siebie drobinki śniegu, i przynosił kilka suchych gałęzi, które udało się znaleźć z dala od usypanych górek śniegu.

Dorzucał chrust do ogniska, a żar syczał i trzaskał delikatnie, kojąc zimową ciszę dźwiękiem przypominającym domowy kominek. Zielonkawe oczy basiora na chwilę wędrowały ku ognisku, obserwując iskry unoszące się ku niebu, by zaraz potem zgasnąć, jakby nigdy ich nie było. Spojrzał na Oxide, która siedziała w bezruchu, z opuszczoną głową i rozmyślającym spojrzeniem wbitym w ogień. Nie odezwała się ani słowem już jakoś od... godziny? A nawet się nie poruszyła. Nie przeszkadzało mu to. Jeśli potrzebowała po prostu być w jego obecności, chłonąc ciszę, basior nie zamierzał jej tego odbierać. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jak ważny może być dla niej taki moment – przestrzeń, w której nie musi tłumaczyć się ani walczyć z własnymi emocjami. Aiden zajął swoje miejsce, usiadł, podwinął łapy pod siebie, czując chłód przenikający przez ziemię, ale nie zwracał na to uwagi. Spokojnie wpatrywał się w ognisko, pozwalając myślom płynąć.

Cisza nocy była niemal absolutna, przerywana jedynie szumem wiatru między drzewami i trzaskaniem ognia. Aiden łapał się na tym, że jego myśli raz po raz krążyły wokół Oxide. Zastanawiał się, czy nie spróbować dotknąć jej umysłu – tylko delikatnie, tylko po to, by dowiedzieć się, co skłoniło ją do takiego milczenia. Wiedział, że mógłby to zrobić niemal niezauważalnie, jak cień przemykający przez jej koszmary. Jego zdolności pozwalały mu na niemal całkowitą subtelność. Jednak coś go powstrzymywało.

"No tak, to nie ma sensu." pomyślał, opierając się luźno o pień i przymknął oczy z nadzieją, że jego słowa nie zostały usłyszane.

Oxide miała swoje moce, można powiedzieć, że z tej samej grupy co jego, a ich umysły były na tyle wyczulone, że mogły wzajemnie się wyczuwać, nawet jeśli staraliby się to ukryć. Wiedział, że jeśli spróbuje, ona może to poczuć, a wtedy... Czy nie straciłby jej zaufania? Czy nie odebrałby jej tego, czego teraz tak bardzo potrzebowała – ciszy, przestrzeni, możliwości bycia sobą? Aiden westchnął cicho, niemal niezauważalnie, patrząc na Oxide z troską, która kryła się za jego spokojnym, opanowanym wyrazem pyska. Może i nie rozumiał do końca, co siedzi w jej głowie, ale wiedział, że najlepsze, co teraz może zrobić, to być tu dla niej. Czekać, aż sama zdecyduje się odezwać – albo nie.

Zatracił się w ciszy, która spowijała ich niczym miękki, niewidzialny kokon. Była to cisza nieprzerwana, niezakłócona nawet przez szum liści czy dalekie odgłosy nocy. Towarzyszyło jej tylko równomierne bicie jego serca i miarowy rytm oddechu, na którym skupił całą swoją uwagę. Oddychał głęboko, świadomie, niemal z namaszczeniem, jakby każdy wdech i wydech były rytuałem. Było w tym coś uspokajającego – prostota tej czynności przypominała mu o fundamentalnych mechanizmach życia, o tym, że nawet w chaosie świata istnieją rzeczy stałe i niezmienne. Oddychanie działało na niego niemal terapeutycznie. Było to jak medytacja, jak chwila wycofania się z tego, co niepokojące, i powrotu do najczystszego stanu istnienia. Wiedział, że to nie tylko uspokaja jego umysł, ale także dotlenia ciało, sprawiając, że każdy mięsień, każda komórka wypełnia się energią, jakby ten prosty rytm oddechu dawał mu siłę, by przetrwać.

Cisza trwała, pochłaniając wszystko wokół, aż nagle została przerwana.

— Prześladują mnie głosy. — powiedziała w końcu, cicho, niemal niesłyszalnie, a zielonooki dostrzegł, że jej niepewny głos się załamał. — Czuję, że ciążą nade mną cienie, ścigają mnie, idą krok w krok za mną, nie potrafię się od tego uwolnić. 

Aiden otworzył oczy i skierował łeb w jej stronę, nasłuchując jej słów. Przechylił lekko głowę, nie odpowiadając, ale dał jej przyzwolenie na dalsze mówienie.

— Ja... Nie wiem, mam wrażenie, że tracę kontrolę nad swoimi myślami, Aiden. — spojrzała w końcu w jego stronę, a jej fioletowe oczy odbiły się w tęczówkach basiora. — Słyszałam nawet swoją matkę... Albo tak mi się zdawało.

— Demony przeszłości? — zapytał, unosząc lekko brew.

— Nie wiem. Ja... Ja się boję. Dlatego przyszłam do Ciebie. W twoim towarzystwie robi mi się  jakoś lżej, wiem, że cię obarczam sobą, że pewnie miałbyś lepsze zajęcia i że...

— Ćśśś. — uciszył ją delikatnie, gdy usłyszał, jak mówi coraz szybciej, coraz bardziej niespokojnie i usiadł nieco bliżej wadery, tak, że jego bok delikatnie ocierał się o jej jasną sierść. — Spokojnie, Oxi. Weź wdech, głęboki wdech.

Białowłosa po chwili milczenia nabrała zimnego powietrza do swoich płuc, a Aiden zrobił to razem z nią. Po chwili wypuściła powietrze i opuściła nieco głowę, wlepiając wzrok swoich źrenic w płomienie tańczące przed nimi.

— Łatwo Ci mówić. — szepnęła — Ty się niczego nie boisz. Nie widziałam, żeby cokolwiek cię kiedyś przeraziło. 

Aiden uśmiechnął się lekko, ale nie odwrócił od niej wzroku. Wpatrywał się w jej profil, w lustrzane odbicia w jej oczach i w ten nieco zmartwiony, smutny wyraz pyska na jej twarzy.

— Ja też się boję. Nie jestem niezniszczalny. — powiedział, jego głos rozbrzmiał wręcz kojąco, co wywołało delikatny dreszcz na grzbiecie białowłosej wadery. 

— Czego? — zapytała cicho, w jej głosie słychać było nutkę niedowierzania, a potem obróciła łeb w jego stronę, zadzierając brodę nieco wyżej. 

Ciemny basior odetchnął głęboko, pozwalając, by zimne powietrze wypełniło jego płuca, a następnie wypuścił je powoli, niemal bezgłośnie. Jego wzrok skierował się ku niebu, ciemnemu jak tusz rozlany na pergaminie, gdzie jedyną widoczną poświatą był księżyc w fazie pierwszej kwadry. Jego srebrzysta tarcza rzucała subtelne światło, oświetlając ostre kontury świata wokół nich, ale brak gwiazd czynił widok przytłaczająco pustym. Aiden zatracił się w tej pustce na krótką chwilę, jakby szukał tam odpowiedzi, jakby te chłodne przestworza mogły mu podpowiedzieć, co powinien powiedzieć. Pytanie, które padło, wydawało się na pierwszy rzut oka banalne, lecz ciężar, jaki niosło, przygniatał go niczym kamień. Widział wiele – zbyt wiele – by odczuwać strach przed rzeczami zwyczajnymi. Przemierzał umysły innych wilków, zaglądał w najciemniejsze zakamarki ich snów, widział wytwory, które rodziły się z ich lęków. Strach przed pająkami, wężami, ogniem czy wieczną zimą były dla niego niczym więcej niż echem cudzych myśli. Katastrofy naturalne, choroby, potwory z legend – nic z tego nie budziło w nim przerażenia. Nawet tortury, które byłyby dla wielu nie do zniesienia, w jego oczach jawiły się jedynie jako kolejne wyzwanie do pokonania.

A jednak coś w niej – w Oxide, w tej niedużej, a zarazem drapieżnej istocie – wywoływało w nim rodzaj lęku, którego nie potrafił zignorować. Był to strach głęboki, niemal pierwotny, a jednocześnie pełen niepewności. Czuł, jak z każdą myślą ten lęk oplata jego serce, ściskając je niczym cierniowy wieniec. Nie był to strach o siebie, nie o swoje ciało ani umysł. Był to strach o coś znacznie cenniejszego – o nią.

Jego spojrzenie na chwilę padło na tańczące płomienie ogniska, których ciepły blask kontrastował z chłodnym światłem księżyca. Myśli krążyły, wirując jak liście niesione przez wiatr. Wiedział, że musi wyrazić to, co czuje, choć każde słowo wydawało się niewystarczające, aby oddać ciężar tej emocji. Ostatecznie zebrał się w sobie, odwracając wzrok z powrotem na jej pysk, dostrzegając w nim coś kruchego, niemal bolesnego. Wiedział, że jej ból, jej walka z własnymi demonami była również jego walką. Jej upadek oznaczałby koniec czegoś, czego nie chciał, nie mógł stracić.

— Boję się, że kiedyś mi znikniesz, Oxide. — powiedział w końcu. — Że zatracisz się w tych głosach które słyszysz, że one cię kiedyś zniszczą. — spojrzał na chwilę w ogień, a potem odwrócił wzrok na jej pysk. — Że twoje własne myśli sprawią, że stracisz samą siebie. I że ja stracę Oxide, którą znam. 

Białowłosa otworzyła usta z zamiarem, jakby chciała coś powiedzieć, ale żadne ze słów nie wydobyło się z jej strun głosowych. Odwróciła wzrok ponownie, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, które wierciło w niej dziurę. Nienawidziła tych przeszywających, jarzących się intensywną zielenią oczu, które jednocześnie, jakby ją... hipnotyzowały.

— Zależy mi na Tobie. — odezwał się znowu.

Słowa, choć ciche, wstrząsnęły przestrzenią pomiędzy nimi niczym subtelny, ale nieodwracalny impuls. Kolejny dreszcz przeszył kręgosłup białowłosej, biegnąc od karku aż po czubek ogona, a przyjemne ciepło zalało jej klatkę piersiową. Było to uczucie sprzeczne – łagodne, a zarazem przytłaczające. Jak fala, która raz uspokaja, raz zabiera grunt spod łap. Próbowała ukryć reakcję, przywołać na pysk niewzruszony wyraz, ale miała świadomość, że Aiden mógł wyczuć więcej, niż chciała mu pokazać. Przymknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę ucieczki, jakby zamknięcie powiek mogło ochronić ją przed intensywnością chwili. Siedziała nieruchomo, starając się zapanować nad oddechem i drżeniem ciała. Wewnętrzny chaos ścierał się z chłodnym opanowaniem, które próbowała narzucić, ale prawda była taka, że czuła się odsłonięta.

Wpatrywał się w nią, próbując wyczytać coś więcej z jej postawy, z delikatnych drgnień mięśni na pysku, z ruchów jej ciała. Nie lubił jej milczenia – takiego głębokiego, niemal obcego. Było ono zbyt ciężkie, zbyt odległe, a przecież na co dzień słowa płynęły od niej swobodnie, nieprzerwanie. Lubił, gdy mówiła, nawet o rzeczach błahych. Milczenie jednak trwało. I choć była obok, basior czuł, jakby oddzielała ich niewidzialna bariera. Nieobecność Oxide w tej chwili bolała bardziej niż cisza, która rozbrzmiewała pomiędzy nimi. Wyciągnął lekko szyję, jakby w odruchu, chcąc ją dosięgnąć, choćby samą obecnością, ale nie chciał naciskać. Obserwował ją w ciszy, pełen wewnętrznego niepokoju, który z każdą chwilą wydawał się rosnąć. Odetchnął głęboko, starając się stłumić napięcie, które zaczynało rosnąć w jego piersi. Nie był przyzwyczajony do takiej pustki między nimi – do tego, by czuć się odsuniętym, nawet jeśli dzieliły ich ledwie centymetry. Spuścił wzrok na ziemię pod łapami, gdzie ledwie dostrzegalne ślady ognia migotały na zeschłych liściach. Cisza, choć zwykle kojąca, tym razem była jak ostry cierń wbity w jego świadomość. Nie potrafił odczytać, co dzieje się w jej głowie, a to irytowało go bardziej, niż chciałby przyznać. Oxide, choć zawsze była tajemnicza, teraz zdawała się jeszcze bardziej zamknięta. Jej milczenie przypominało mur, zimny i gładki, bez żadnych pęknięć, przez które mógłby zajrzeć do środka.

"Dlaczego mnie odpychasz?" pomyślał, choć słowa nigdy nie opuściły jego pyska. Wpatrywał się w nią kątem oka, w linię jej karku, w jej sierść, w subtelny ruch oddechu unoszącego jej klatkę piersiową. Była tak blisko, a jednak czuł, jakby odgradzała go cała przepaść.

Oxide w końcu uniosła delikatnie łeb, ale jej spojrzenie nadal było odległe, jakby widziała coś, czego on nie mógł dostrzec. Jej fioletowe oczy, zwykle pełne iskrzącego życia, teraz wydawały się zamglone, przyćmione czymś, co mogło być zarówno bólem, jak i strachem. Basior nie mógł już dłużej znieść tej niewidzialnej bariery. Przesunął się lekko bliżej, celowo spowalniając każdy ruch, aby nie wywołać u niej reakcji, której by nie chciała. Jego ciepło otuliło jej bok, gdy oparł łeb delikatnie na jej ramieniu. Nie powiedział nic – nie musiał. Chciał, by poczuła, że jest tutaj, że nigdzie się nie wybiera, bez względu na to, jak bardzo próbowałaby się odsunąć. Białowłosa nie odwróciła się, ale jej ciało drgnęło pod ciężarem jego dotyku. Przez chwilę wydawało się, że jej pysk delikatnie zmiękł, że coś w niej zaczęło pękać, ale zaraz potem znowu zesztywniała. Aiden poczuł, jak zaciska szczęki, próbując zapanować nad frustracją.

Nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić, by do niej dotrzeć, ale jedno wiedział na pewno – nie zamierzał pozwolić jej zniknąć w tej ciszy, w tej dziwnej, mrocznej pustce, którą wokół siebie stworzyła. Oxide odetchnęła głęboko, ale oddech ten był płytki, ledwie zauważalny. W końcu, jakby zmuszona przez coś wewnętrznego, uniosła delikatnie łeb i spojrzała na Aidena. Jej fioletowe oczy zatrzymały się na jego zielonych, ale nie trwało to długo.

– Aiden... – zaczęła, ale głos jej zadrżał, jakby pierwsze słowo było ciężarem, którego nie mogła unieść. Przymknęła oczy, a jej kły lekko błysnęły w świetle księżyca, gdy zacisnęła szczęki. – Czasami czuję, że jestem… – urwała.

Basior nie odrywał od niej wzroku, a jego spojrzenie, choć łagodne, nosiło w sobie cień determinacji. Czekał. Nie poganiał jej, bo wiedział, że jakiekolwiek słowo z jego strony mogłoby wszystko zniszczyć.

– Czuję, że jestem jak ten cień, który widzisz na ścianie. – Jej głos był cichy, niemal szeptem. – Niby istnieje, ale nie można go dotknąć, nie można go zatrzymać. Czasami myślę, że... że ty próbujesz, ale co, jeśli mnie kiedyś nie będzie?

Aiden uniósł łeb, powoli, nie odrywając wzroku od jej pyska.

– Nie obchodzi mnie, czy jesteś cieniem, czy czymkolwiek innym, Oxide. – Jego głos był głęboki, nasycony pewnością, ale jednocześnie miękki. – Wiem tylko, że jesteś tutaj. Teraz. I to mi wystarczy.

Jej serce zadrżało, choć wciąż próbowała tego nie okazywać. Ale nie mogła się powstrzymać – pozwoliła, by jej łeb delikatnie opadł, aż w końcu spoczął na jego łopatce. Ogień, który płonął nieopodal, rzucał na nich ciepły blask, a w tej chwili nawet cienie wydawały się mniej groźne.

– Czasami czuję, jakbym sama siebie nie znała. – Jej głos był ledwie słyszalny, ukryty gdzieś w jego futrze. – Jakby wszystko, co mam w głowie, to był chaos, którego nie mogę poskładać.

Aiden przymknął oczy, pozwalając jej mówić, nie przerywając ani słowem. Jego ogon lekko drgnął, delikatnie muskając jej łapę, jakby w próbie dodania otuchy.

– Ale ty... – kontynuowała, z trudem składając kolejne słowa. – Ty sprawiasz, że to wszystko przestaje być takie... przerażające. Jakbyś był jedynym światłem w tym całym bałaganie.

Basior westchnął cicho, czując, jak ciężar jej słów osiada w jego sercu. Była tak silna, a jednocześnie tak krucha, i choć wiedział, że nie może walczyć za nią z jej demonami, obiecał sobie jedno – nigdy nie pozwoli jej z nimi zostać samej.

– Nigdy cię nie zostawię, Oxide. – Powiedział to spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć coś więcej – coś, co było obietnicą.

Pewna część Oxide blokowała w niej uczucie, które zdawało się powoli rozkwitać między nimi, jakby było czymś, czego nie chciała zauważyć. To ciepło, które narastało w jej klatce piersiowej za każdym razem, gdy ten zielonooki basior był blisko, zdawało się być czymś... niewłaściwym? To ciepło, nie potrafiła go nazwać ani do końca zrozumieć, ale czuła je wyraźnie. Delikatne i niepewne.

Była przyzwyczajona do samotności, do opierania się na własnej sile, ale z każdym jego słowem i spojrzeniem coś w niej pękało. Jakby budowane przez lata mury zaczynały drżeć, odsłaniając coś, co wolała trzymać w ukryciu. To, co działo się między nimi, było subtelne, niewypowiedziane, ale wypełniało każdą chwilę ich wspólnego milczenia. Aiden zdawał się dostrzegać to, co Oxide próbowała przed sobą ukryć. W jego spojrzeniu kryła się cierpliwość, jakby wiedział, że nie można tego przyspieszyć ani wymusić. Nie naciskał, choć wszystko w jego postawie mówiło, że jest gotowy być obok, bez względu na to, jak długo będzie musiał czekać. Wadera czuła, jak coś delikatnego i nieuchwytnego zaczyna oplatać jej serce, a jednocześnie walczyła z tym całym sobą. Nie była pewna, czy była gotowa na coś takiego, czy była gotowa dopuścić kogoś tak blisko. A jednak, pomimo obaw, nie mogła zaprzeczyć, że przy nim czuła się inaczej. Bezpieczniej. Bardziej sobą.

Cisza, która ich otaczała, była gęsta, ale już zdecydowanie nie męcząca. W niej kryły się wszystkie te niewypowiedziane myśli, których żadne z nich nie było gotowe nazwać.

Każde słowo Aidena, każda deklaracja, że zależy mu na niej i że nigdy jej nie zostawi, były dla Oxide jak gwoździe, które wbijały się w najgłębsze zakamarki jej serca. Z jednej strony raniły, przypominając o tym, jak łatwo można stracić tych, na których się polega, jak szybko wszystko, co ważne, może się rozpaść. Z drugiej strony koiły ją, przynosząc uczucie ciepła, jakiego nie zaznała od dawna – delikatne jak promień słońca przebijający się przez ciężkie, burzowe chmury. Te słowa docierały do niej głębiej, niż chciałaby przyznać, burząc jej ostrożnie budowane bariery. Z każdym kolejnym zdaniem Aiden sprawiał, że coś w niej miękło, choć nieustannie próbowała to odpychać, uznając, że takie przywiązanie jest słabością, na którą nie mogła sobie pozwolić. A jednak, mimo jej wysiłków, to ciepło w jej piersi narastało, rozpraszając chłód, do którego przywykła. Sprzeczność tych uczuć męczyła ją, ciągnąc ją w dwie przeciwne strony. Wiedziała, że słowa zielonookiego były szczere, ale właśnie ta szczerość sprawiała, że z każdym dźwiękiem czuła się bardziej odsłonięta, jakby zdzierał z niej kolejne warstwy obronnych masek. To, co mówił, było jak niewidzialne nici, które powoli oplatały jej serce. Każde zapewnienie wywoływało w niej zarówno strach, jak i ulgę. Nie chciała tego, a jednocześnie podświadomie pragnęła zatrzymać te chwile na dłużej. Ale gdzieś w głębi, nieustannie walczyła z myślą, że takie uczucia niosą jakieś ryzyko.

W pewnym momencie, gdy uczucia zaczęły się nawarstwiać w sercu i głowie Oxide, poczuła, jak jej oczy zaczynają się szklić. To było jak wulkan, który długo czekał na swoją chwilę, by wybuchnąć, a teraz wszystko, co tłumiła w sobie, wypływało na powierzchnię. Mimo że nie chciała pokazać tego po sobie, mimo że wciąż starała się zachować zimną postawę, te emocje, które tak desperacko próbowała utrzymać w ryzach, w końcu wybuchły. W chwili, gdy poczuła, jak jej oddech przyspiesza, Aiden natychmiast to wyczuł. Jego wrażliwość na nią była tak silna, że nie musiał widzieć jej wyrazu twarzy, by wiedzieć, że coś się zmieniło. Zanim zdążyła zareagować, poczuła jak jego ogon delikatnie opatula jej ciało, jakby próbował zapewnić jej bezpieczeństwo, ciepło, które wydawało się jedynym ratunkiem w tym momencie. To była jego subtelna, ale głęboka troska, która mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa. Białowłosa wstrzymała oddech, czując, jak ciepło jego ciała rozlewa się po jej skórze. Na chwilę zatrzymała się w tym miejscu, zamykając oczy, by poczuć każdy drobny szczegół tego gestu. Jego ogon, który otaczał ją delikatnie, sprawiał, że w jej sercu pojawiała się nić nadziei, choć wciąż nie potrafiła w pełni zrozumieć, co te uczucia oznaczają. Jej oczy, mimo że nie chciała tego, zaczęły się napełniać łzami, a każda z nich była jak niewielki upust tej całej ciężkiej emocjonalnej burzy, którą niosła w sobie. Czuła, jak jego obecność wyciąga z niej to, co próbowała ukryć, jakby to, co wyczuwał w jej sercu, było jedynym, co mogło ją uleczyć.

Aiden przyciągnął ją jeszcze bliżej, czując jak jej ciało nadal drży. Na chwilę milczał, nie chcąc jej przestraszyć, ale wiedział, że musiał to powiedzieć.

— Oxide... — zaczął cicho, miał głos pełen ciepła, choć wciąż z wyczuwalną nutą pewnej siły. — Zawsze możesz na mnie liczyć. Masz mnie przy sobie, wiesz o tym, prawda? Niezależnie od tego, co się dzieje w twojej głowie, możesz przyjść do mnie, kiedy tylko zechcesz. Bez żadnych pytań. Bez żadnych wymówek. Będę dla ciebie.

Zatrzymał się na chwilę, jego ogon lekko owijał się wokół niej w geście, który miał ją pocieszyć.

— A jak będziesz miała dość tych wszystkich skurwysynów, którzy cię nękają... — dodał z lekkim uśmiechem, choć w jego oczach była powaga. — To wślizgnę się do twojej głowy i rozpierdolę ich wszystkich. Dosłownie.

Chciał, żeby poczuła, że nie musi się obawiać tego, co się dzieje w jej umyśle, ani tego, co czai się w jej wspomnieniach. On był gotów stawić temu czoła, nie dlatego, że miał takie moce, ale dlatego, że zależało mu na niej.

— Przysięgam ci to — powiedział, patrząc w jej oczy. — W każdej chwili, gdy będziesz tego potrzebować.

Oxide zamrugała, czując ciepło słów Aidena, choć jednocześnie coś w niej wciąż opierało się temu uczuciu. Milczała przez chwilę, jakby wciąż szukała odpowiednich słów, ale to, co poczuła, było tak silne, że trudno było jej wyrazić to wprost. Z jednej strony chciała uwierzyć w jego obietnicę, w to, że naprawdę będzie przy niej, ale z drugiej coś w jej wnętrzu wciąż się broniło przed oddaniem się całkowicie tej bliskości.

— Wiem... — odpowiedziała cicho, jej głos był nieco stłumiony, jakby tłumiła coś, co mogłoby wyjść na zewnątrz. Zatrzymała spojrzenie na ziemi przez chwilę, próbując zebrać myśli. — Czasem tylko... czuję, że nie zasługuję na to wszystko, co oferujesz. 

Przez moment jej spojrzenie zwróciło się na niego, a w oczach można było dostrzec coś głębokiego, coś, co przypominało mieszankę niepewności i desperacji. Jakby jej serce wciąż było zbyt przesycone strachem przed utratą, by całkowicie zaufać. Oparła głowę na jego boku, czując, jak ogon Aidena owinął się wokół niej w ochronnym geście. Wadera wcisnęła bez namysłu swój pysk pod jego szczękę, jakby szukając poczucia bezpieczeństwa w jego obecności. Cała jej postawa była pełna potrzeby zniknięcia, jakby podczas tego gestu chciała się w nim schować, znaleźć spokój. Z każdym kolejnym oddechem czuła, jak serce zaczyna jej bić wolniej, bliskość Aidena wypełniała ją czymś, czego nie potrafiła nazwać. Zamknęła oczy, czując bijące ciepło jego ciała obok siebie. Nie mówiła nic, ale w tej chwili wszystko, czego nie potrafiła wyrazić słowami, stawało się coraz bardziej jasne. Ten basior był obok, blisko, gotowy ją wysłuchać i wesprzeć, nie wymagając nic w zamian. 

Ciepło Aidena i jego stabilna obecność działały jak balsam na myśli Oxide, które przez tyle czasu były jak burzliwe morze. Po raz pierwszy od dawna czuła, jak jej umysł zaczyna zwalniać, jak ten chaotyczny wir nieustannych głosów i wspomnień przestaje ją przytłaczać. Głowa wydawała się lżejsza, a serce spokojniejsze. Pozwoliła sobie w tej chwili po prostu być – bez obaw, bez analizowania każdego oddechu czy gestu. Nie miała siły i nie widziała potrzeby, by walczyć z tym ciepłem, które czuła. Jakby pierwszy raz od dawna nie musiała niczego udowadniać ani się bronić.

— Zaskakujesz mnie, Aiden — powiedziała cicho, niemal szeptem, ledwo unosząc pysk spod jego szczęki. Jej głos brzmiał łagodniej, prawie w zawstydzeniu. — Jakim cudem potrafisz tak po prostu… uciszyć to wszystko? Jakbyś znał jakieś zaklęcie, którego ja nie znam.

Jej oczy, choć lekko zmęczone, błyszczały teraz łagodnym światłem. Była w nich mieszanka ulgi i wdzięczności, jakby w końcu znalazła przystań, której szukała przez całe życie, nawet jeśli wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy.

Szarowłosy uniósł lekko głowę, spoglądając na Oxide z iskrą rozbawienia w oczach. Jego miękkie spojrzenie przecinało ciszę jak ciepły promień w mroźny dzień. Ogonem delikatnie przesunął po jej boku, a kącik jego pyska drgnął w nieco zadziornym uśmiechu.

— Wiesz przecież, że władam koszmarami, prawda? — rzucił żartobliwie, jego głos zabrzmiał łagodnie — Jeśli trzeba, wejdę do twojej głowy i przepędzę te wszystkie przeklęte potwory, które cię dręczą. Nawet jeśli będą stawiały opór.

Oxide, słysząc to, pozwoliła sobie na lekki, niemal nieśmiały uśmiech. Jej ciało, dotychczas spięte, zaczęło się rozluźniać. Wcisnęła pysk nieco głębiej w jego futro, jakby próbując ukryć wyraz ulgi.

— Nie musisz się tak starać — wyszeptała cicho, choć jej głos drżał lekko od emocji. — To ja powinnam nauczyć się walczyć z tym, co we mnie siedzi.

Aiden zaśmiał się cicho, głęboko, ale nie w sposób drwiący. Było w tym coś serdecznego, jakby chciał rozwiać jej wszelkie wątpliwości.

— Oxide, nie musisz tego robić sama. — Jego głos złagodniał, a jednocześnie stał się bardziej stanowczy. — Nie chodzi o to, że chcę walczyć za ciebie. Chcę być obok, gdy będziesz stawać do tej walki. By przypomnieć ci, że nie musisz wszystkiego dźwigać na swoich barkach.

Ciepło jego słów otuliło ją niczym miękka peleryna w mroźny wieczór. Jej serce, dotychczas rozedrgane jak liść na wietrze, zaczęło się uspokajać.

— Czasami myślę, że te głosy to coś, co muszę zaakceptować. — Jej głos był cichy, prawie szeptem, ale wciąż słyszalny. — Ale... gdy mówisz takie rzeczy, łatwiej mi uwierzyć, że mogę je pokonać.

Delikatnie nachylił głowę, muskając ją brodą w gestach niemal niezauważalnych, ale pełnych wsparcia.

— Więc uwierz mi na słowo. Mam trochę doświadczenia z koszmarami. — powiedział z udawaną powagą, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewała nuta żartu. 

Oxide uniosła lekko głowę, spoglądając na Aidena, jej oczy pełne były niepewności, ale i ciekawości.

— Aiden... — zaczęła cicho, jakby zastanawiając się, czy powinna dokończyć myśl. W końcu jednak przemogła wahanie. — Czy kiedykolwiek byłeś w moim koszmarze?

Basior zerknął na nią kątem oka, a na jego pysku pojawił się lekki uśmiech, w którym kryła się mieszanka rozbawienia i czułości. Przechylił delikatnie głowę, jakby sam zastanawiał się nad odpowiedzią.

— A co, jeśli byłem? — rzucił, a jego głos był spokojny, lecz z lekkim żartobliwym tonem.

Oxide zmarszczyła brwi, próbując wychwycić, czy w jego słowach kryło się coś więcej.

— Pewnie bym zauważyła. — powiedziała powoli. — Ty nie umiesz przejść niezauważony.

Aiden przekrzywił głowę, a jego oczy zabłysły ciepłym rozbawieniem.

— Może i nie potrafię — zaczął, po czym dodał z subtelną nutą szczerości, której nie próbował ukryć: — Ale tylko dla ciebie.

Jego słowa zawisły między nimi. Oxide poczuła, jak coś w jej wnętrzu porusza się delikatnie, jak gdyby jego głos dotarł do miejsc, które od dawna próbowała ukryć nawet przed sobą. Jej serce na moment przyspieszyło, choć próbowała tego nie zdradzić.

— Niełatwo cię przeoczyć, wiesz? — rzuciła, bardziej po to, by zapełnić ciszę, niż jako prawdziwą odpowiedź.

Basior zaśmiał się cicho, a jego śmiech zabrzmiał jak kojąca melodia.

— To dobrze, bo nie chciałbym, żebyś mnie przeoczyła — powiedział łagodnie, ale z błyskiem w oku, jakby wciąż balansował między żartem a prawdą.

"Czy on ze mną... flirtuje?" usłyszała swój własny głos w głowie.

Spojrzała na niego przez chwilę, próbując ocenić, jak bardzo jego słowa były poważne. W końcu wcisnęła pysk pod jego szczękę po raz kolejny. Ten delikatnie opuścił głowę, pozwalając, by ich bliskość stała się jeszcze bardziej namacalna.

— A nawet gdybyś chciała, nie dałbym ci zapomnieć, że tu jestem. — dodał ciszej, niemal szeptem, a w jego głosie brzmiała czułość, która wydawała się obca jego zwykle opanowanej naturze.

Fioletowooka zadrżała ledwie zauważalnie. Nie odpowiedziała od razu, jakby jego słowa wymagały czasu, by w pełni do niej dotarły. Zamiast tego delikatnie odsunęła pysk spod jego szczęki i spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie było mieszanką cichej wdzięczności i czegoś głębszego, czego jeszcze sama nie potrafiła nazwać. Nie mówiąc ani słowa, ostrożnie, niemal niepewnie, oparła czoło o jego szyję. Ten gest był cichy, ale wymowny, jakby chciała mu w ten sposób przekazać wszystko, czego nie potrafiła wyrazić słowami. Aiden w odpowiedzi jedynie delikatnie musnął nosem czubek jej głowy, jakby zapewniając ją, że zrozumiał.

Po dłuższej chwili, w której cisza zdawała się być kołysanką dla ich myśli, Aiden odsunął się lekko, tak by spojrzeć na Oxide. Jego spojrzenie było miękkie, niemal troskliwe, a jednocześnie w jego oczach tliła się niegasnąca czujność.

— Powinnaś się położyć — powiedział spokojnie, jego głos niósł w sobie ciepło, jakby sama intonacja miała ją ukoić. — Sen dobrze ci zrobi. Po tym wszystkim... przyda ci się.

Oxide uniosła lekko głowę, jakby chcąc zaprotestować, ale widząc jego wyraz pyska, tylko westchnęła cicho. Wiedziała, że nie był to rozkaz, a raczej troskliwa sugestia, której nie potrafiła zignorować.

— Nie martw się. Będę tu. Jeśli coś cię zbudzi, cokolwiek... możesz mnie wezwać. Nawet w środku naaaajciemniejszej nocy. — dodał, z delikatnym uśmiechem unosząc kącik warg. — W końcu jestem od rozprawiania się z koszmarami, no nie?

Uśmiechnęła się słabo, niemal niewidocznie, ale w jej oczach pojawiło się coś na kształt ulgi. Ostatecznie nie odpowiedziała, tylko powoli ułożyła się obok niego, pozwalając ciężarowi dnia stopniowo odpływać. Aiden, czuwając, cicho odetchnął, delikatnie opatulił ją swoim ogonem, jakby chciał dodać jej kolejnej warstwy bezpieczeństwa. Jego spojrzenie na moment powędrowało ku niebu, skupiając się na pustym, bezgwieździstym, atramentowym tle.

<Oxide?>



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz