niedziela, 5 stycznia 2025

Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 17

— Musimy wymyśleć coś innego niż twoja bomba, Oxide. Bractwo skoncentruje się na nas, kiedy Feliks dojdzie do świadomości. Nie wiem ile będzie pamiętał z tej sytuacji, ale sam fakt, że sobie poszedł, zamiast cię pilnować na rozkaz Alfy będzie podejrzany.

Feliks zniknął, a powietrze w jaskini stało się dziwnie ciężkie. Odetchnęła głęboko, spoglądając na Aidena, który stał obok niej w bezruchu. Jego sylwetka, choć niemal stapiała się z mrokiem, wciąż wydawała się przytłaczająca. Cisza między nimi była naładowana niewypowiedzianymi myślami. Oxide odwróciła wzrok w stronę ciemności, gdzie jeszcze przed chwilą zniknął rudy. W jej oczach błysnęła iskra triumfu, ale także coś jeszcze – głęboko ukryta ostrożność. Choć Feliks został złamany, wciąż pozostawało pytanie: na jak długo?

— Musimy go mieć na oku, wiesz o tym, prawda? — odezwała się, jakby mówiąc bardziej do siebie niż do Aidena. — Jego umysł jest pęknięty, ale pęknięcia mogą się zasklepić. Zwłaszcza jeśli Alfa dowie się, co się stało. Albo gorzej, jeżeli dowie się od jakiegoś swojego śmiesznego pośrednika. 

Aiden skinął głową, jego spojrzenie było nieprzeniknione.

— Wiedziałem, że jego lojalność była krucha, ale to działa w dwie strony — powiedział spokojnie. — Jeśli Alfa znajdzie sposób, by go odbudować, Feliks może wrócić... a wtedy nie będzie już pionkiem. Może stać się bronią.

Słowa Aidena zawisły w powietrzu niczym ostrze gotowe do cięcia. Oxide wiedziała, że miał rację, choć nie była to perspektywa, która jej się podobała.

— Cóż, nie ma czasu na gdybanie — rzuciła w końcu, prostując się. Jej wzrok znów zwrócił się ku Aidenowi. — Musimy działać, zanim Alfa zorientuje się, że coś jest nie tak. Jeśli Feliks nie wróci na czas, oni zaczną szukać.

Basior podszedł bliżej, a jego głos, choć cichy, brzmiał jak ostrzeżenie.

— Pytanie brzmi: co teraz? Twój plan był dobry, Oxide, ale tylko na krótką metę. Zanim się zorientują, musimy zrobić coś, co zwiąże im łapy.

Oxide zastanowiła się przez chwilę, jej spojrzenie przeskakiwało po kamiennych ścianach jaskini, jakby szukała w nich inspiracji.

— Cóż, jeśli nie możemy zniszczyć ich od środka... — zaczęła, a potem zawiesiła głos, pozwalając, by zdanie zawisło w gęstej i niepewnej atmosferze.

— To co? — zapytał, a jego oczy znów lekko rozbłysły.

— To sprawimy, że sami się zniszczą. — Jej uśmiech był chłodny, niemal lodowaty. — Użyjemy ich własnych zasad przeciwko nim.

Aiden przez chwilę milczał, a potem lekko skinął głową.

— Brzmi jak coś, co warto spróbować. Ale to będzie wymagało precyzji... i poświęceń.

Oxide spojrzała na niego, a w jej fioletowych oczach zaiskrzyła determinacja.

— Poświęcenia nigdy nie były problemem, Aiden. Zawsze jest cena, którą trzeba zapłacić.

W tym momencie oboje wiedzieli, że to, co nadejdzie, będzie znacznie bardziej ryzykowne niż cokolwiek, co dotąd zaplanowali. Ale jeśli mieli przetrwać i zwyciężyć, nie mieli wyboru. Musieli zagrać tak, jak nikt wcześniej.

— Ale to nie zmienia faktu, że chcę zrealizować plan z bombą. — rzuciła jeszcze prędko, zalotnie zamiatając ogonem. — Nie zrezygnuję z niego. Wszystko mam już praktycznie obmyślone, kiedy, kto, co, gdzie i jak. Proszę... — przerwała na chwilę, po czym przewróciła oczami, jakby składanie próśb stanowiło dla niej niesamowicie ciężkie zadanie. — Wymyśl... — jej wypowiedź przerwały nagle krzyki, donośny głos dobiegający gdzieś z oddali korytarza. 

— Przyprowadźcie mi tutaj tego jebanego wypłosza! — dotarło do ich uszu, a przez kręgosłup wadery przeszedł nieprzyjemny dreszcz. 

Pospiesznie spojrzeli po sobie, jakby doskonale wiedzieli co zrobić, jakby mieli już ustalony odgórnie plan na tę sytuację. Niestety była to tylko iluzja, ponieważ tenże plan miał zostać właśnie w tej chwili ułożony. Jedynym wyjściem była ewakuacja.

— Ruszaj się! — warknięcie Aidena wyrwało Oxide z przemyśleń. Zerwała się z miejsca w kierunku wyjścia, jednak nie słysząc za sobą towarzysza, zerknęła na niego przez ramię.

— A ty, kurwa, co?! 

— I tak mnie znajdą, głupia. — uśmiechnął się, choć sytuacja w ogóle nie była taka wesoła. — No już, spierdalaj przed siebie. Znajdę cię. 

Z oddali słychać było odgłosy stukających o tory na kamiennej podłodze łap i pazurów, a także coraz głośniejsze powarkiwanie. Białowłosa postanowiła nie kwestionować jego planu i rzucić się przed siebie czym prędzej. Zerwała się do biegu, czując, jak adrenalina wypełnia jej żyły. Podłoże pod łapami zdawało się być ostre jak brzytwa, a mrok jaskini zaczął zdawać się wręcz nieprzyjazny. Zacisnęła zęby, próbując stłumić frustrację i niepokój, które ściskały jej klatkę piersiową. Ten jego cholerny uśmiech, jakby wszystko było pod kontrolą, nawet gdy sytuacja wymykała się z łap. Ale teraz nie miała czasu na rozważanie, czy jego pewność siebie była prawdziwa, czy tylko fasadą.

W uszach dudnił jej dźwięk zbliżających się pościgowców – ich oddechy, odgłosy łap i pazurów. Każdy krok brzmiał, jakby byli coraz bliżej.

Znajdę cię — głos rozbrzmiał w jej myślach jak echo, ale wcale jej nie uspokajał. Wręcz przeciwnie, przywoływał jeszcze więcej pytań. Jak zamierzał sobie poradzić sam? Jakie miał szanse? Czy w ogóle istniał plan, czy po prostu improwizował?

Nie mogła jednak pozwolić sobie na zatrzymanie.

Zza jej pleców rozległ się znajomy, przeraźliwy ryk. Głos, który przed chwilą rozkazywał przyprowadzenie Aidena, teraz wył wściekle, a potem wybuchł śmiechem.

— Warto było wprowadzać samowolkę?! — zagrzmiał, jednak ona nie mogła nawet na moment się obrócić. 

Aiden natomiast stał w miejscu, gdzie zostawiła go Oxide. Mrok wokół niego gęstniał, jakby przyciągany jego obecnością. Na jego twarzy wciąż widniał ten irytujący półuśmiech, choć zielone oczy błyszczały intensywnie, zdradzając koncentrację.

Dźwięki pościgu były coraz bliżej, ale on się nie ruszał.

— No, chodźcie... — mruknął pod nosem, jakby mówił do siebie. Jego głos był cichy, ale pełen lodowatego spokoju.

Wiedział, że ich ściągnie. Nie miał wyboru. To była jego jedyna rola w tym momencie – dać Oxide czas na ucieczkę. Ale wiedział też, że nie odda im siebie tak łatwo.

W mroku, zza zakrętu, wyłoniły się dwie sylwetki, każda z wyciągniętymi kłami i pazurami gotowymi do ataku.

— No proszę, proszę, a jednak. — jeden z nich wyszczerzył zęby w triumfalnym grymasie. — Myślałeś, że możesz nas powstrzymać sam?

Aiden wzruszył ramionami, jakby ich obecność wcale go nie ruszała.

— Myślę, że przynajmniej zabiorę jednego z was ze sobą. — jego głos był spokojny, niemal łagodny.

I wtedy ruszyli. Ich zadaniem jednak nie było zamordowanie tego niezwykle niewzruszonego jegomościa. Dostali bowiem jasny rozkaz przyprowadzenia go na wielką halę. 

Oxide biegła przez starą kopalnię, czując, jak jej serce wali w piersi niczym młot. Jej oddech był płytki, a łapy ślizgały się na nierównym kamiennym podłożu, gdzie wilgotność zmieszana z pyłem tworzyła zdradliwe pułapki. Mrok otaczał ją ze wszystkich stron, rozświetlany jedynie bladymi smugami światła wpadającymi przez szczeliny w zawalonym stropie, lub lampami naftowymi. Jej uszy rejestrowały każdy dźwięk: echo jej kroków odbijające się od ścian, odległe krzyki i gniewne warczenie nasłanych po Aidena strażników, a także szmer osypujących się drobinek skał. Czuła, jak powietrze w kopalni staje się coraz bardziej ciężkie, wypełnione zapachem wilgoci i czegoś zgnitego – może zwierzęcych szczątków pozostawionych tu na pastwę czasu. 

Skręciła gwałtownie w lewy tunel, próbując zgubić pościg, jeżeli jakikolwiek został za nią w ogóle posłany - była pewna, że tak, ale to mogła być jedna z jej halucynacji. Jej oddech był coraz cięższy, a mięśnie piekły z wysiłku. Kątem oka zauważyła stare, porzucone wózki górnicze i połamane drewniane belki, które kiedyś podtrzymywały strop. Tunel zaczynał się zwężać, a w oddali dostrzegła naturalne rozgałęzienie, gdzie skały wyglądały mniej regularnie – znak, że zbliżała się do starego odwiertu.

— Jeszcze kawałek, jeszcze trochę... — podpowiadał jej teraz przyjazny głos, czując, jak zmęczenie zaczyna ją doganiać równie szybko. Była pewna, że słyszała odgłos ich kroków i stawało się to coraz głośniejsze, a w jej sercu rosła panika. Tak naprawdę zupełnie niepotrzebna.

Wreszcie dotarła do szerokiej, naturalnej komory, z której na kilku poziomach wyrastały skalne półki. Bez namysłu rzuciła się na najbliższą z nich, wspinając się z wysiłkiem na śliską powierzchnię. Jej pazury wbiły się w skałę, a pot zmieszał się z kurzem. Wydrapała się na górę, spoglądając na ciemny otwór odwiertu, który zdawał się być idealnym schronieniem.

— Tylko na chwilę... — wyszeptała do siebie, z trudem łapiąc oddech.

Wpełzła do środka, jej ciało drżało ze zmęczenia. Przez chwilę wydawało się, że znalazła spokój – odgłosy pościgu były teraz bardziej stłumione, jakby strażnicy rozproszyli się w innych kierunkach, albo jej umysł równie zmęczony po prostu pozwolił jej na chwilę wytchnienia.

Ale wtedy poczuła coś dziwnego – zapach, który nie przypominał wilgoci ani pyłu. Był intensywniejszy, ostrzejszy, jakby coś żyło w tej dziurze. Zanim zdążyła się zorientować, coś poruszyło się w mroku przed nią. Para szarych oczu rozbłysła nagle, a niskie warknięcie wypełniło ciasną przestrzeń.

— Cholera.

Zanim mogła zareagować, z pozoru potężna sylwetka wynurzyła się z cienia. Jego ciało było większe, niż się spodziewała, a z jego gardła wydobywało się groźne pomrukiwanie, które odbijało się echem w odwiertowej wnęce. Oxide cofnęła się, lecz krawędź była zbyt blisko. Nie miała dokąd uciec. Czuła, jak adrenalina znów wypełnia jej ciało, zmuszając ją do przygotowania się na walkę, choć wiedziała, że jej szanse są bliskie zeru. 

Ach, jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zza wielkiego, mrocznego cienia, wyłonił się już wcześniej widziany przez nią, młody wilczur. Chyba nawet o parę centymetrów niższy niż ona sama. Zdziwiona, otworzyła szerzej oczy, wciąż badając mowę ciała mieszkańca, któremu zakłóciła spokój.

Młody basior wyszedł z cienia powoli, jakby również dokładnie analizując każdy jej ruch. Był wyraźnie młodszy od niej – jego sylwetka, choć wysmukła, zdradzała brak doświadczenia. Sierść miał szarą, z jaśniejszymi smugami na pysku i karku, a jego srebrne oczy błyszczały w mroku. Oxide wstrzymała oddech, zdając sobie sprawę, że jej wyobrażenie o potężnym strażniku rozpadło się w jednej chwili.

Wilczur zmrużył oczy i uniósł pysk, badając powietrze. Wyglądał na zdezorientowanego, ale zarazem zaciekawionego jej obecnością. Z jego gardła wciąż wydobywał się niski pomruk, choć brzmiał bardziej jak ostrzeżenie niż groźba.

— Nowa? — zapytał chłodno, jego głos był ostry, ale pozbawiony agresji.

Stała nieruchomo, próbując ocenić sytuację. Czuła, jak zmęczenie wyciska z niej resztki energii, ale jej umysł działał na najwyższych obrotach. Nie wyglądał na groźnego, przynajmniej nie w porównaniu z tym, co czekało na nią poza odwiertem, ale wciąż mogła wpaść w kłopoty, jeśli nie zagra tego dobrze. Wilczur przekrzywił lekko głowę, a jego oczy zmrużyły się jeszcze bardziej. 

— Zrobisz niezły bajzel w mojej norze, jeśli zamierzasz się tu ukrywać.

Oxide uniosła brew, zaskoczona jego tonem. Nie był zły ani szczególnie wrogi, ale też nie brzmiał na przesadnie gościnnego.

— Twojej norze? — zapytała, choć odpowiedź była oczywista. Rozejrzała się po ciasnym odwiertowym tunelu, który ledwo mieścił jej sylwetkę, a co dopiero mógłby posłużyć za mieszkanie.

— Tak, mojej — odparł sucho, choć w jego głosie pojawiła się odrobina dumy. — Ale skoro już wlazłaś tutaj, to chyba musisz mieć dobry powód. Więc? 

Wadera zawahała się, nie wiedząc, czy powinna mu zaufać. Jego młody wygląd i wciąż trochę niepewna postawa sugerowały, że mógłby jej nie zdradzić, ale jednocześnie wiedziała, że czas działa przeciwko niej. Z zewnątrz wciąż dobiegały niepokojące odgłosy, coraz cichsze, ale wciąż obecne.

— Długa historia — mruknęła w końcu, unikając jego wzroku. — Może ci ją opowiem, jeśli pozwolisz mi tu zostać. Przynajmniej na chwilę.

Zmarszczył pysk, jakby rozważał jej propozycję. Przez chwilę w jego norze panowała cisza, przerywana jedynie cichym kapanie wody gdzieś w oddali. Znowu ten wkurwiający odgłos... 

— Dobrze — powiedział w końcu, opierając się lekko o ścianę tunelu. — Ale nie za darmo. Jak już odpoczniesz, pomożesz mi z czymś.

Oxide spojrzała na niego, zaskoczona jego postawą, ale skinęła głową. Cokolwiek planował, było lepsze niż wpadnięcie w łapy strażników i tego śmierdzącego, obleśnego starucha.

Młody, bo tak go nazywano, cofnął się nieco głębiej w tunel, dając jej więcej miejsca. Jego oczy złagodniały, a postawa, która jeszcze chwilę temu miała być groźna, zyskała nieco dziecięcej niezręczności. Nie wyglądał już na strażnika, a raczej na kogoś, kto próbował odgrywać tę rolę wbrew własnej naturze. 

Przecież... To jeszcze dziecko... — jej wzrok stał się nagle nieco bardziej współczujący.

— Wyglądasz, jakbyś ledwo trzymała się na nogach. — jego głos zyskał teraz ciepłą nutę.

Wadera uniosła lekko brew, patrząc na niego z mieszaniną zmęczenia i niedowierzania. Nie takiej reakcji się spodziewała.

— W porządku. Mogę sobie poradzić. — jej głos był ostry, bardziej z nawyku niż z przekonania. Starała się zachować ostrożność, ale jej ciało zdradzało oznaki wyczerpania.

— Jasne, jasne... — Młody pokiwał głową, jakby zgadzał się tylko po to, żeby ją uspokoić. — Ale jeśli dalej będziesz tak chodzić, padniesz, zanim się stąd wydostaniesz.

Jego słowa, choć szczere, były podane w sposób, który trudno było zignorować. Oxide westchnęła cicho, przysiadając na skraju wnęki. Pozwoliła sobie na moment, by zgiąć łapy i opuścić głowę, choć jej spojrzenie wciąż było czujne. Młodzieniec obserwował ją przez chwilę, a potem zaczął kręcić się po swojej "norze". Była ciasna, ale wyraźnie urządzona z myślą o jakimś komforcie. W rogu znajdowało się posłanie z suchych liści i mchu, a w innym miejscu niewielki stosik kości i owocowych pestek – dowód na to, że potrafił sobie radzić na własną rękę.

— Poczekaj tu chwilę. — powiedział, po czym zniknął na moment w bocznym korytarzu. Gdy wrócił, niósł w pysku niewielki pęk wysuszonych korzeni. — To pomaga na zmęczenie. Nie smakuje najlepiej, ale lepsze to niż nic.

Spojrzała na niego z wyraźnym zdumieniem. Nikt od dawna prócz Aidena nie okazał jej takiej troski – zwłaszcza ktoś tak młody i najwyraźniej niedoświadczony. Nie była pewna, czy powinna się śmiać, czy odrzucić jego gest.

— Dlaczego to robisz? — zapytała ostrożnie, marszcząc lekko brwi.

Młody usiadł naprzeciwko niej, delikatnie odkładając korzenie na ziemię.

— Bo wyglądasz, jakbyś miała zaraz paść. I... bo mogę. — jego głos brzmiał tak naturalnie, jakby nie widział w tym nic dziwnego. — Poza tym... ja też kiedyś uciekałem. Mogę tylko zgadywać przed czym ty uciekasz, ale każdy zasługuje na chwilę oddechu, prawda?

Te słowa uderzyły Oxide bardziej, niż chciała to przyznać. Przez chwilę w jej oczach pojawił się cień emocji, który szybko stłumiła. Wzięła korzenie, ostrożnie przeżuwając jeden z nich. Smak rzeczywiście pozostawiał wiele do życzenia, ale ciepło, które rozlało się po jej ciele, było zaskakująco kojące.

— Dzięki... Młody. — powiedziała cicho, a jej ton był mniej chłodny niż wcześniej.

— Zaraz, skąd... — zaczął, jednak wadera uniosła łapę w celu uciszenia go.

— Potrafię czytać w myślach. — rzuciła, jakby była to najbardziej oczywista i naturalna rzecz na świecie. 

Wilczur uśmiechnął się lekko, prawdopodobnie odbierając jej słowa jako żart.

— Nie ma sprawy. Jak coś, to mów. Nie zamierzam cię wyrzucać. — mrugnął do niej jednym okiem, a potem usiadł przy wejściu do odwiertu, jakby pilnował, by nikt się nie zbliżył. — Co z Aidenem?

— Nie wiem, kazał mi spierdalać. — odparła krótko, jednak zorientowała się, że przez to zdanie postawiła swojego nowego kolegę w raczej kiepskim świetle. — Oczywiście z humorem. Trochę uszkodziliśmy Feliksa i chyba dotarło to do Alfy, wysłał po niego jakiś swoich chłystków. 

— Alfa? — zapytał, choć w jego głosie nie było wyraźnego strachu, bardziej chęć zrozumienia. — Jeśli wysłał swoich, to znaczy, że nie żartuje. Feliks musiał być dla niego cenny.

Oxide przewróciła oczami, unosząc łapę, jakby chciała machnąć na tę sytuację ręką.

— Cenny? — zaśmiała się cicho, gorzko. — Może kiedyś. Teraz jest tylko kolejną pionkową w układance tego psychola. Trochę jak ja… i jak Aiden. I pewnie jak ty... Każde z nas ma swoją rolę do odegrania, tylko nie wszystkim udaje się ją przeżyć.

Młody przekrzywił głowę, wpatrując się w nią z dziecięcą szczerością.

— Ale Aiden kazał ci uciekać, prawda? — zauważył, zaskakując ją swoim spostrzeżeniem. — To chyba znaczy, że wcale nie jest taki, jak mówisz. Skoro chciał, żebyś się ratowała, to musisz być dla niego ważna.

Oxide spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem. Jego prostolinijność była niemal dezorientująca, jakby widział świat w innych barwach niż ona. Nie odpowiedziała od razu, próbując przetrawić jego słowa.

— Może masz rację — mruknęła w końcu, choć w jej głosie było więcej rezygnacji niż zgody. — Ale to nie zmienia faktu, że wciąż jest w środku tej burzy, podczas gdy ja… jestem tutaj.

Młody wzruszył ramionami, jakby to nie miało większego znaczenia.

— No to odpocznij tutaj, a potem wymyślisz, co dalej. Nie możesz mu pomóc, jeśli sama padniesz z wycieńczenia.

Jego słowa były proste, ale kryły w sobie więcej troski, niż Oxide spodziewała się usłyszeć od kogoś, kto był niemal dzieckiem. Westchnęła cicho, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem, który pojawił się na jej pysku praktycznie mimowolnie.

— Mądry jesteś, jak na swój wiek. — zauważyła z lekkim rozbawieniem.

— Nie jestem mądry. Po prostu nie lubię patrzeć, jak inni cierpią, kiedy mogę coś z tym zrobić. — jego ton był zaskakująco poważny, niemal dorosły. — Poza tym... może i jestem młody, ale swoje widziałem.

Spojrzała na niego uważniej, zastanawiając się, co dokładnie kryło się za jego słowami. Czuła, że ten młodzik ma więcej doświadczeń, niż chciałby przyznać, ale teraz nie było czasu na takie rozmowy. Znów sięgnęła po wysuszone korzenie, przeżuwając je w milczeniu.

— Dzięki, Młody — powtórzyła się, ale teraz w końcu, zaskakująco szczerze. — Może i jesteś dzieciakiem, ale przynajmniej wiesz, co robisz.

Młody uśmiechnął się lekko, odwracając wzrok w stronę wejścia do odwiertu. Jego oczy błyszczały delikatnie w ciemności, jakby wyczekiwał, co przyniesie kolejny moment.

— No to odpocznij, Oxide. Świat nie przestanie się kręcić tylko dlatego, że masz do niego żal. — jego słowa były ciche, niemal niezauważalne, ale odbiły się w jej myślach niczym echo.

Mogła jedynie zgadywać, że ten znał jej imię, bo stała się w bractwie znaną i pożądaną osobistością. W końcu nie przedstawiła mu się nawet.

— Wiesz... — zaczęła nagle, przeciągając nieco wyraz, jakby chciała znów podziałać swoim urokiem. — Zakładam, że skoro tutaj jesteś, jesteś też kimś w hierarchii... Pewnie puszczają cię na zwiady, czy coś w ten deseń. — basior zerknął na nią z zaciekawieniem. — Nie wiem ile zostało mi czasu, ale w ciągu najbliższych godzin potrzebowałabym trochę krzemienia. Jesteś w stanie skołować mi go może z góry? — wyszczerzyła się jak głupi do sera, przechylając zabawnie łeb z nadzieją, że wpłynie to korzystnie na jego decyzję oraz chęć pomocy.

Przez głowę przemknęło jej w międzyczasie jedno zasadnicze pytanie.

Ciekawe czy Aiden podołał?


<Aiden?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz