Śnieg skrzypiał pod łapami Aidena, gdy powoli przemierzał zaśnieżony las. Mróz szczypał go w nos, a para wydobywała się z jego pyska przy każdym oddechu. Zima była surowa – drzewa pokryte grubą warstwą bieli uginały się pod ciężarem śniegu, a świat zdawał się zatrzymać w lodowej ciszy. Mimo tego, Aiden wyróżniał się w tym krajobrazie. Jego ciemnoszare, niemal czarne futro kontrastowało z otoczeniem, choć jasnoszary łeb wtapiający się w zimowe światło dawał mu pewną przewagę. Węch prowadził go przez mroźny teren, a zielone oczy uważnie wypatrywały śladów. Wkrótce znalazł to, czego szukał – delikatne odciski kopyt odbite w świeżym śniegu. Trop był świeży, a to oznaczało jedno: sarna była blisko.
Poruszał się ostrożnie, niemal bezszelestnie, wykorzystując wszystkie swoje umiejętności. Mimo że jego futro mogło zdradzić jego obecność, Aiden wiedział, jak unikać otwartych przestrzeni i poruszać się w cieniach drzew. Śnieg pod łapami był zdradliwy – zbyt gwałtowny ruch mógł zdradzić jego obecność. Wiatr natomiast był jego sprzymierzeńcem, niosąc zapach sarny wprost do nozdrzy. Wkrótce dostrzegł kolejne ślady – miejsce, gdzie sarna zatrzymała się, by skubać resztki trawy spod śniegu. Aiden uniósł głowę i zaciągnął się powietrzem. Woń zwierzyny była wyraźniejsza. Węszył przez chwilę, aż usłyszał ciche skrzypnięcie śniegu pod czyimiś kopytami.
Zatrzymał się, obniżając sylwetkę. Ostrożnie zajrzał zza jednego z drzew i dostrzegł ją. Sarna stała na skraju polany, zaraz przy jeziorku gdzie śnieg był głębszy, a pod nim kryła się cienka warstwa lodu. Zwierzę było zdecydowanie czujne, co jakiś czas podnosiło łeb, rozglądając się nerwowo. Aiden wiedział, że nie ma wiele czasu. Zatrzymał się, napinając mięśnie, by ocenić sytuację. Zima była trudnym czasem na polowanie – śnieg mógł stać się jego wrogiem, jeśli straci równowagę albo ugrzęźnie.
Jego ciemne futro zdawało się niemal stapiać z cieniami drzew, gdy powoli przesuwał się w stronę polany. Jego łeb był schowany nisko, wtapiając się w mocne, jasne zimowe światło, co dawało mu lekką przewagę kamuflażu. Sarna na chwilę podniosła głowę, a jego oczy błysnęły, gdy zatrzymał się w bezruchu.
"Jeszcze trochę..." pomyślał, obserwując jej ruchy. Czuł napięcie w łapach, gotowe do skoku, ale musiał podejść jeszcze kilka kroków, by mieć pewność. W tej chwili liczył się każdy szczegół – kierunek wiatru, stan śniegu pod jego łapami i każdy najmniejszy ruch zwierzyny. Sarna znów wróciła do skubania wystającej spod śniegu trawy, nieświadoma zagrożenia. Aiden przygotował się do ataku, obniżył sylwetkę jeszcze bardziej, jego łapy ledwo dotykały ziemi. Mięśnie napięły się jak sprężyna, gotowe do wystrzelenia w każdym momencie. Wzrok skupił na szyi sarny – tam celował, by uderzenie było skuteczne. Każdy jego ruch był przemyślany, precyzyjny, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie.
Wtem, coś poszło nie tak. Sarna uniosła głowę, a jej uszy drgnęły niespokojnie. Wiatr, który dotychczas sprzyjał Aidenowi, nagle zmienił kierunek, niosąc jego zapach wprost do nozdrzy zwierzęcia. Zwierzę zesztywniało, a jej wielkie, czarne oczy rozbłysły paniką. Wiedziała, że coś jest nie tak. Aiden widział, jak tym razem ona napina mięśnie, gotowa do ucieczki.
"Cholera." pomyślał, wiedząc, że jego szansa na element zaskoczenia właśnie przepadła.
Zwierzę rzuciło się do biegu, a śnieg eksplodował spod jej kopyt. Przez chwilę Aiden patrzył na wir bieli, ale nie zamierzał się poddać. W ułamku sekundy wystrzelił w jej stronę, łapy przecinały śnieg z niemal nadludzką szybkością. Każdy jego krok był wyważony – musiał unikać głębokich zasp i uważać na zdradliwe warstwy lodu pod śniegiem. Sarna biegła w panice, ale jej ślad był wyraźny, a Aiden z łatwością za nim podążał. Wiedział, że teraz liczy się wytrzymałość, spryt i szybkość.
Śnieg chrzęścił głośno pod kończynami obojga, a zimowe powietrze niosło echo tej dramatycznej gonitwy. Sarna rzucała się zygzakiem, próbując zgubić prześladowcę, ale Aiden nie tracił jej z oczu. Ciemne futro basiora było jak podążający za nią cień śmierci, jak kostucha. Z każdą sekundą dystans między nimi malał. Aiden czuł, jak jego oddech przyspiesza, ale adrenalina dodawała mu sił. Widok uciekającej zdobyczy tylko go napędzał. Wtem sarna skręciła gwałtownie w lewo, w stronę niewielkiego wąwozu pokrytego lodem.
Aiden zawahał się przez moment, analizując teren. Wąwóz był ryzykowny – śnieg mógł ukrywać zdradliwe uskoki, ale nie miał wyboru. Jeśli chciał ją złapać, musiał podjąć ryzyko.
Zwiększył tempo, jego łapy z łatwością odnajdywały punkt oparcia nawet na zdradliwym terenie. Sarna, choć szybka, zaczynała tracić siły. Aiden wiedział, że zima działa na jego korzyść – wyczerpanie i głód w końcu ją spowolnią. Pędził za nią, nie zwalniając ani na chwilę. Śnieg sypał gęsto, ograniczając widoczność, ale nie dla niego – jego zmysły działały na najwyższych obrotach. Widok uciekającej sarny był punktem na którym skupiał całą swoją uwagę.
Wąwóz okazał się labiryntem ukrytych przeszkód. Gęsto rozstawione drzewa o oblodzonych korzeniach, powalone konary, a nawet ostre skały wystające spod warstwy śniegu zmuszały Aidena do ciągłych uników i gwałtownych skrętów. Sarna, choć szybka, zaczynała się potykać. Jej kopyta ześlizgiwały się na lodzie, a oddech unosił się w zimowym powietrzu jak mgła. Aiden, choć zmęczony, nie pozwalał sobie na zwolnienie. Jego łapy ślizgały się na lodzie, ale mięśnie pracowały nieustannie, utrzymując równowagę i tempo. Gdy wbiegli na bardziej otwarty teren, pojawiło się nowe wyzwanie. Zaspy śniegu sięgały niemal jego piersi, a każdy krok wymagał coraz większego wysiłku. Mimo to Aiden wykorzystał swoją wytrzymałość – nie zwalniał, wręcz przeciwnie, z każdym ruchem przyspieszał.
Przeskoczył powalony pień drzewa, lądując w głębokiej zaspie. Śnieg eksplodował wokół niego, ale szybko odzyskał równowagę i ruszył dalej. Sarna próbowała uciec na bardziej zalesiony teren, lecz wilk skrócił dystans. Powietrze wypełnił dźwięk pękających gałęzi, gdy przebił się przez gęste krzaki. Nie miał czasu myśleć o bólu czy zmęczeniu – liczyła się tylko zdobycz. Serce waliło mu w piersi, ale oddech pozostawał równy i miarowy. Albo raczej starał się go utrzymywać w takiej formie.
Przeszkody pojawiały się jedna po drugiej: lodowaty strumień, przez który przeskoczył jednym zgrabnym ruchem; kolejne drzewa, które zmuszały go do szybkiego manewrowania; a nawet zwisające gałęzie, które zdawały się celowo chwytać go za futro.
Sarna, coraz bardziej wyczerpana, zaczęła tracić swój rytm. Każdy jej krok był wolniejszy, mniej pewny. Aiden wyczuł to i wykorzystał moment – zaryzykował jeszcze większe przyspieszenie. Śnieg i lodowe odłamki rozbłyskiwały pod jego łapami, a odległość między nimi malała z każdym krokiem. Teraz liczyły się sekundy.
Aiden już niemal czuł triumf, gdy nagle sarna zrobiła coś niespodziewanego. Zatrzymała się pośrodku polany, nerwowo kręcąc głową. Przez ułamek sekundy wyglądało, jakby chciała się poddać, jednak zamiast tego gwałtownie zmieniła kierunek i pobiegła prosto w stronę wilka. Basior zamarł, zaskoczony tą nieoczekiwaną reakcją. Sarna przemknęła tuż obok niego, niemal zahaczając o jego bok. Jej kopyta uderzały o twardy, zmarznięty śnieg, wyrzucając w powietrze lodowe odłamki.
— Co, do… — mruknął, szybko zmieniając kierunek.
Sarna mknęła teraz w stronę zlodowaciałej rzeki której powierzchnia błyszczała w oddali jak lustro. Aiden nie mógł się już zatrzymać – adrenalina i instynkt myśliwego kazały mu biec za nią, nawet jeśli zmiana dynamiki polowania była całkowicie nieprzewidywalna.
Śnieg rozchodził się pod jego łapami, a lodowaty wiatr szczypał jego pysk. Wilk musiał teraz przyspieszyć, omijając kolejne przeszkody – powalone drzewa, śliskie kamienie ukryte pod śniegiem i koleiny w terenie. Sarna miała przewagę, ale Aiden, dzięki swojej wytrzymałości i szybkości, powoli ją doganiał.
Brzeg był coraz bliżej, a wilk zrozumiał, że jeśli sarna zdecyduje się przebiec po powierzchni rzeki, sytuacja stanie się znacznie bardziej niebezpieczna. Lód mógł wytrzymać jej lekkie kopyta, ale on – cięższy, większy – mógł wpaść w lodowatą wodę, gdyby tafla pod nim pękła.
Jednak instynkt nie pozwalał mu się wycofać.
Aiden czuł, jak serce bije mu w rytmie galopujących nóg, a każda kropla krwi pulsuje w jego ciele, rozpalona przez wysiłek i determinację. Jego ciało było już zmęczone, zmrożone, lecz nie czuł tego – na ten moment jedyną rzeczą, która istniała w jego świecie była sarna, ta plamka ruchu na tle lodowego krajobrazu.
Z każdą chwilą zbliżał się do niej, wyczuwając jej zdezorientowanie, gdy zbliżała się do drugiego brzegu rzeki. Sarna, zauważywszy wodę przebijającą przez cięńszą warstwę lodu, zwolniła momentalnie, próbując ocenić czy ma wystarczająco siły, aby przeskoczyć ten niebezpieczny fragment drogi. W tej chwili Aiden poczuł, że jest blisko – zbyt blisko by pozwolić jej uciec. Ignorując ostry ból w łapach, który mu towarzyszył przez niemal cały czas, przyspieszył jeszcze trochę. Sarna wystrzeliła w stronę linii jeziora, jej sylwetka zamigotała w słońcu, odbijającym się od lodu, ale Aiden nie zamierzał dać jej szansy. Z całym nagromadzonym w ciele gniewem i zmęczeniem, rzucił się w jej stronę. Gdy sarna już wzbijała się w powietrze, basior poczuł moment w którym może ją złapać.
Poczuł to – ten jeden niepowtarzalny moment, kiedy czas staje w miejscu.
Z całej siły, jakby nie myślał o niczym innym, skoczył za nią. Użył każdej kropli siły jaka mu została, by wyprzedzić jej skok, rozciągając swoje ciało w powietrzu, starając się złapać ją w locie. Zderzenie było brutalne. Sarna, zaskoczona próbowała się odbić od jego ciała, ale zielonooki uderzył w nią, wytrącając ją z równowagi.
Ich ciała zderzyły się z hukiem, Aiden zepchnął ją na lód. Zwierzę próbowało się wyrwać, szarpiąc się i starając się stanąć na nogi, lecz wilk nie dawał jej szansy. Jego łapy przygniotły ją do zamrożonej tafli rzeki. Adrenalina powoli opadała. Sarna, zrozpaczona leżała pod nim, bez możliwości ucieczki. Chłodny oddech wilka parował w zimnym powietrzu, a on z trudem łapał oddech, czując jak ostatnie resztki sił go opuszczają. Jednak poczucie satysfakcji – tej ostatecznej kontroli nad polowaniem – było czymś, czego nie potrafił wyrazić słowami.
Aiden stanął nad sarną, czując, jak jego ciało wciąż drży od wysiłku, ale serce biło spokojnie. Jego łapy były ciężkie, opierając się na lodzie, trzymając sarnę w miejscu. Zwierzę, choć zmęczone i zranione, unikało jego spojrzenia. Ale wtedy ich oczy się spotkały – i to, co Aiden zobaczył w jej oczach, nie było zwykłym strachem. Był tam też szacunek, jakby sarna wiedziała, że ta chwila to coś więcej niż tylko walka o przetrwanie. To była walka o siłę, o instynkt, o decyzje, które wykraczają poza to, co widzimy gołym okiem.
Zadrżał, czując, jak mocno wbija się w niego ten wzrok. Przez chwilę czas się zatrzymał. Wiedział, że w tej chwili mógłby zakończyć to polowanie, rozdarłby ją w mgnieniu oka, nie pozostawiając szans. Ale nie to było teraz najważniejsze. Wiedział, że mógł zabić, ale czuł coś innego, coś, czego nie potrafił nazwać. Może to zmęczenie, a może coś głębszego – świadomość, że nie każde zwycięstwo wymaga rozlewu krwi.
Z ciężkim oddechem, powoli, Aiden wycofał swoje łapy, zeskakując z sarny, pozostawiając ją na lodzie. Stali tak przez chwilę, nie ruszając się, tylko patrząc na siebie, jakby każde z nich próbowało zrozumieć drugiego. Sarna nie uciekła od razu, jakby wiedziała, że dostała drugą szansę. Powoli podniosła się na nogi, z ostrożnością patrząc na drapieżnika, zanim zrobiła pierwszy krok do tyłu.
Wilk nie ruszył się, nie próbując jej powstrzymać. Zamiast tego stał, wciąż wyczuwając chłód w powietrzu, który zdawał się być zaledwie odzwierciedleniem tego, co czuł w środku. Odpuścił. Wiedział, że nie każda walka wymaga zabicia. Sarna, powoli i ostrożnie, zaczęła oddalać się w stronę lasu. Aiden jeszcze przez chwilę ją obserwował, pozwalając jej zniknąć w śniegu.
Zimny wiatr smagał jego pysk, ale nie czuł już chłodu. Poczuł spokój, który nigdy wcześniej nie towarzyszył mu po polowaniu. I choć nie był w stanie powiedzieć, dlaczego, wiedział, że ta decyzja była właściwa.
<END>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz