wtorek, 21 stycznia 2025

Od Oxide CD. Aidena - "Yin yang" - cz.2

Aiden leżał tam przez chwilę, wciąż czując jej obecność na sobie, ale nie spieszył się, by wstać. Oxide nie wykazywała żadnej chęci, by ustąpić. Cały jej postać emanowała pewnością siebie, ale on dostrzegał coś więcej – pewnego rodzaju zaproszenie do kontynuowania tej gry, która wcale nie musiała kończyć się w tej chwili.

— Tak łatwo się poddajesz? — zapytała z lekkim figlarnym tonem, unosząc brew. Jej głos był pełen wyzwań, a uśmiech na pysku zniknął, zastąpiony przez subtelną, ale wyraźną nutkę rywalizacji.

Basior zacisnął łapy na ziemi, próbując poczuć jej siłę, jaką włożyła w ten atak. Jego oddech powoli wracał do normy, a adrenalina powoli ustępowała miejsca rozbawieniu. Oxide była zaskakująco skuteczna, a on, mimo chwilowego zaskoczenia, wiedział, że nie może teraz dać się stłamsić.

— Wiesz, ja nigdy się nie poddaję — odpowiedział z błyskiem w oczach, próbując znaleźć równowagę. W tej samej chwili, z szybkim ruchem, uniósł łapy, próbując odwrócić sytuację, lekko przesuwając ją w bok, by zyskać przestrzeń.

Oxide zareagowała niemal natychmiast, zmieniając pozycję, by ponownie utrzymać dominację. Jednak jej ruchy były teraz bardziej ostrożne, jakby testowała, czy Aiden naprawdę zamierza walczyć do końca.

— Nie zapominaj, że to nie koniec, Oxide. — jego głos był teraz poważniejszy, ale wciąż pełen wyzwań. — Jeśli chcesz mnie pokonać, będziesz musiała trochę bardziej się postarać.

Oxide zamrugała, a potem spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, jakby przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. A potem wybuchła śmiechem, tym razem ciepłym i pełnym szacunku.

— Chyba się nieco przeliczyłam, co? 

Aiden przez moment czuł, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Oxide, mimo że była lekko zaskoczona jego błyskawiczną reakcją, nie miała szans w tym starciu. Z zaskakującą łatwością zrzucił ją z siebie, wykonując szybki ruch, który sprawił, że teraz to ona leżała w śniegu, ich role zamieniły się, a ona - zaskoczona, ale i rozbawiona - spojrzała na niego z lekkim wrażeniem, a potem, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiała się cicho. Szarowłosy stanął nad nią, z łapami opartymi po obu stronach jej głowy, a jego uśmiech był pełen triumfu, jakby właśnie wygrał nie tylko walkę, ale i całą grę. Aiden spojrzał na nią z lekkim ukłonem głowy, jakby rozważając jej słowa. Oxide spojrzała na niego, a jej serce zabiło szybciej, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— No, teraz się tobie udało — powiedziała, podnosząc głowę z ziemi i patrząc na niego z lekkim rozbawieniem, ale też z nutą wyzwań w oczach. — Poza tym, to nie fair — dodała, unosząc lekko brwi. — Myślałam, że będziesz bardziej honorowy, Aiden.

Ten zniżył wzrok, patrząc na nią z zadziornym uśmiechem. Oparł się o nią, ale z wyraźną lekkością, jakby świadomie unikał robienia czegokolwiek, co mogłoby wydawać się zbyt intensywne. Wciąż jednak znajdował się nad nią, a ta niewielka odległość pomiędzy nimi sprawiała, że Oxide czuła dziwne napięcie.

— Honor? — odpowiedział, wciąż żartobliwie, ale z jakimś subtelnym błyskiem w oczach, którego nie mogła zignorować. — No cóż, nie wiem, czy zasługujesz na honor w tej grze.

Oxide spojrzała na niego przez chwilę, a potem zrobiła coś, czego zupełnie się nie spodziewał — uniosła głowę i delikatnie trąciła jego brodę czubkiem nosa, jakby chciała go "skarcić" za jego zachowanie. To, co miało być niewinnym gestem, przerodziło się w coś, co zapaliło iskry w ich oczach. Nagle Aiden zamilkł, a ona poczuła, jakby cała gra przestała mieć znaczenie.

Zanim zdążyli się rozdzielić, oboje zostali w tej samej, ciepłej, pełnej napięcia chwili. A potem Oxide, z lekkim rumieńcem na policzkach, postanowiła zakończyć tę grę po swojemu, uśmiechając się szeroko.

— Uważaj, Aiden — powiedziała, przyciągając go nieco bliżej, tak, że ich twarze były prawie równo, a oddechy splatały się ze sobą. — Bo następnym razem to ty skończysz na dole jako ostatni.

Aiden zaśmiał się cicho, ale coś w jego spojrzeniu mówiło, że nie miał zamiaru odpuścić. Chociaż momenty takie jak ten, pełne napięcia i śmiechu, były tylko preludium do czegoś większego, oboje wiedzieli, że ta zabawa dopiero się zaczynała. Basior cofnął się parę kroków, pozwalając towarzyszce podnieść się i otrzepać ze śniegu. Oxide stała teraz kilka kroków od niego, jej oddech był jeszcze rozedrgany, a serce biło szybko od adrenaliny. Choć starała się zachować zimną krew, nie mogła powstrzymać się od tego uczucia, które zaczynało w niej narastać. Aiden, stojąc teraz naprzeciwko niej, wyprostowany i z tym charakterystycznym, lekko rozbawionym uśmiechem, zdawał się nie zauważać tego, co zaczynało niepokoić ją w środku.

Jej fioletowe oczy uważnie obserwowały każdy jego ruch, ale nie mogła już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Jego obecność – nie tylko w sensie fizycznym, ale także w sposób, w jaki z nią rozmawiał i patrzył – wywoływała dziwne uczucie, które nie miało nic wspólnego z rywalizacją. Przez chwilę czuła, jakby jej serce i umysł znajdowały się w zupełnie innych miejscach, sprzecznych ze sobą.

Oxide nerwowo przeniosła wzrok na jego pysk, a potem natychmiast na bok, w stronę śnieżnej przestrzeni, jakby miała nadzieję, że to pomoże wyciszyć dziwne wibracje, które zaczęły ją ogarniać. To było coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Zawsze była opanowana, zimna, nie dająca się zaskoczyć emocjami. A jednak teraz, patrząc na Aidena, czuła coś innego. Było to jednocześnie przyjemne i niewygodne – uczucie, którego nie potrafiła zignorować.

Nie możesz się za bardzo angażować. To nie w twoim stylu. —  pomyślała, starając się usunąć tę myśl ze swojej głowy, mając jednak świadomość, że ten mógł z łatwością to usłyszeć. — To tylko gra. Tylko treningi, rywalizacje... — ale te słowa brzmiały na coraz bardziej puste, im dłużej patrzyła na niego, na ten błysk w jego oczach, który sprawiał, że jej własne serce zaczynało bić szybciej.

Aiden zdawał się nie dostrzegać tego napięcia. Jego uśmiech nadal był lekki, ale w oczach było coś, co sprawiało, że Oxide miała wrażenie, że on dostrzega więcej, niż powinien. Być może intuicyjnie czuł, że coś się zmienia, że ta przyjazna rywalizacja zaczyna nabierać innego wymiaru.

— Więc, co teraz? — zapytał, jego głos rozluźniony, jakby cała ta sytuacja była tylko częścią zabawy, czego Oxide nie mogła tak łatwo zaakceptować.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, poczuła, jak jej łapa mimowolnie drgnęła, jakby chciała sięgnąć do niego, ale szybko ją cofnęła, zatapiając pazury w śniegu. To był ten moment, w którym zdała sobie sprawę, że może być już za późno, by zaprzeczyć temu, co zaczynało w niej kiełkować. Jej własne uczucia były zbyt silne, by je zignorować, a jednocześnie zbyt nowe i przerażające, by wiedzieć, jak się z nimi uporać. Patrzyła na Aidena, a on nie patrzył na nią z wyczekiwaniem. Ale coś w jego postawie, w sposobie, w jaki pozostał spokojny mimo tego napięcia, sprawiało, że nie potrafiła odwrócić wzroku.

Nie dam się na to złapać — pomyślała znowu, ale tym razem czuła, że te słowa były tylko próbą ucieczki od czegoś, co już było nieuniknione.

Czuła się jakby walka wyrwała z niej ciężar, który nosiła w sercu. Aiden to zauważył, ale nie komentował – jego rolą nie było wnikanie, tylko bycie obecnym.

Zrobił krok w jej stronę, jego łapy zagłębiły się w śniegu, a zielone oczy na moment złagodniały.

— Jesteś lepsza, niż myślisz. — powiedział cicho, niemal szeptem, jakby te słowa były przeznaczone tylko dla niej.

Oxide spojrzała na niego spod zmrużonych powiek. Na jej pysku pojawił się cień uśmiechu – nieco krzywy, ale szczery.

— Nie potrzebuję pochwał. — odparła, choć w jej głosie zabrzmiała nuta wdzięczności.

Aiden wzruszył ramionami.

— Niech będzie. Ale zawsze warto wiedzieć, że się komuś imponuje.

Prychnęła i potrząsnęła łbem, zrzucając śnieg z futra. Wciąż dysząc lekko po intensywnym treningu, uniosła głowę i spojrzała na Aidena z powagą.

— Dzięki. Nie powiem tego dwa razy, więc zapamiętaj.

Basior tylko uśmiechnął się szeroko, pozwalając, by jego oczy zabłysły z satysfakcją.

— Zima jeszcze trwa. Jeśli chcesz trenować dalej, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Skinęła głową, jej rogi błysnęły w świetle słońca, a cienie w lesie zaczęły się wydłużać. Czuła, że to dopiero początek – nie tylko treningu, ale czegoś głębszego. Coś, co nie miało jeszcze nazwy, ale wyraźnie istniało między nimi, czekając na odkrycie. Aiden odprowadził ją wzrokiem, gdy ruszyła przez polanę, zostawiając za sobą ślady łap na nietkniętym śniegu. Gdy zniknęła w gęstwinie drzew, las znów pogrążył się w ciszy, a basior uśmiechnął się do siebie.

Wiedział, że jeszcze do niego wróci.

Oxide ruszyła przez zimowy krajobraz, zostawiając za sobą ślady w białym, nietkniętym śniegu. Polana rozciągała się przed nią jak nieskończony ocean bieli, przerywany jedynie przez wyłaniające się z niej nagie, poskręcane gałęzie drzew. Ich ciemne sylwetki wyglądały jak zamarznięte w miejscu duchy, zastygłe w zimowej ciszy. Wiatr smagał jej pysk, unosząc drobiny śniegu, które skrzyły się w świetle bladym jak poranna poświata. Czuła, jak lodowaty podmuch przebija się przez jej futro, ale zignorowała to, zmuszając swoje łapy do nieustannego ruchu. Każdy krok wydawał się jednocześnie ciężki i bezgłośny, jakby świat został pozbawiony wszelkich dźwięków poza szelestem śniegu pod jej pazurami. Wokół panowała cisza, taka, która niepokoiła. Nawet ptaki zdawały się milczeć, a jedynym towarzyszem był jej własny oddech, unoszący się w powietrzu jako biała mgiełka. Gdy spojrzała w górę, niebo miało nieprzyjemnie szary odcień, jakby burza śnieżna czaiła się tuż za horyzontem. Czuła, że czas działa na jej niekorzyść. Musiała dotrzeć do jaskini, zanim zimno i zmęczenie zdołają ją pokonać.

Polana była przetykana mroźnymi strumieniami, których wody zamarzły, tworząc nieregularne tafle lodu. Musiała uważać, by nie poślizgnąć się na zdradliwym podłożu, ale nawet w tej ostrożności czuła, jak siły ją opuszczają. Śnieg zdawał się gęstnieć, a każdy krok wymagał większego wysiłku.

W oddali dostrzegła cel swojej podróży – ciemny zarys wejścia do jaskini, które wyłaniało się jak czarna dziura na tle białego krajobrazu. Wiedziała, że tam czeka na nią schronienie, ale droga wciąż wydawała się długa. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie w jej wnętrzu narasta. Polana, choć piękna w swojej zimowej aurze, wydawała się dziwnie wroga. W powietrzu wisiała aura czegoś nieokreślonego, jakby nawet natura była przeciwko niej.

Oxide zwolniła, gdy poczuła pod łapami coś twardego – cienką warstwę lodu pod śniegiem. Zatrzymała się na chwilę, wciągając powietrze nosem. Czuła, jak mróz szczypie jej nozdrza, ale ignorowała to. Zrobiła ostrożny krok naprzód, a potem kolejny, aż w końcu przekroczyła lodowe pole. Gdy dotarła pod zbocze góry, w którym znajdowała się jaskinia, czuła, jak jej ciało drży z zimna. Wejście do jaskini było niewielkie, ale wystarczająco duże, by mogła się do niego przecisnąć. Przed nią ziało ciemnością, która zdawała się ją przyciągać. Na chwilę zawahała się, zerkając za siebie na polanę, która teraz wydawała się nieskończenie odległa i wrogie. Zebrała resztki sił i weszła do środka, czując, jak ciepło ucieka z jej ciała, a jednocześnie jak ogarnia ją ulga, że dotarła na miejsce. Nie wiedziała jeszcze, że to, co czeka na nią w jaskini, będzie znacznie bardziej przerażające niż pustka zimowej polany.

Weszła do jaskini, powoli otrząsając się z resztek śniegu, który przylgnął do jej białego futra. Wnętrze było odrobine cieplejsze ale i ciemne, a blade światło wpadające przez wejście tworzyło nierówną poświatę na kamiennych ścianach. Jaskinia była dla niej azylem – miejscem, gdzie mogła odpocząć od świata. Jednak tego dnia czuła, że coś jest inaczej.

Jej kroki rozbrzmiewały echem w pustym wnętrzu, ale nagle wydało jej się, że słyszy więcej. Jakby gdzieś z głębi dochodziły przytłumione głosy. Początkowo uznała to za szum wiatru, ale dźwięki nabierały kształtu – niskie szepty, które wypełniały przestrzeń.

Oxide... — usłyszała cichy, przeciągły głos, który zdawał się do niej wołać.

Wadera stanęła jak wryta, odwracając głowę w stronę, z której dochodził dźwięk. Jaskinia wydawała się pusta, ale jej uszy zadrżały, wychwytując kolejne szepty, które powtarzały jej imię. Dźwięk był jednocześnie bliski i odległy, jakby ktoś stał tuż obok, a jednocześnie wołał z innego świata.

Zmarszczyła brwi, próbując zignorować to wrażenie. 

Zmęczenie — pomyślała. — To tylko zmęczenie. — jednak jej serce zaczęło bić szybciej, a w powietrzu poczuła coś ciężkiego, jakby mrok zaczął otulać ściany jaskini.

Wkrótce głosy stały się wyraźniejsze, bardziej natarczywe.

— Nie jesteś gotowa.


— Nie dasz rady.


— Dlaczego ciągle próbujesz?

Oxide spojrzała wokół, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po grzbiecie. Wiedziała, że nikogo tu nie ma, ale głosy brzmiały tak realnie, że zaczęła wątpić w swoje zmysły. W świetle wydobywającym się z wejścia zauważyła, że cienie na ścianach zaczęły się poruszać, choć źródło światła pozostawało nieruchome.

— Spójrz na siebie! — głos był teraz wyraźny i groźny, jak ostrze wbite w jej umysł. Momentalnie skojarzył jej się z głosem matki.

Zamknęła oczy, próbując się uspokoić, ale kiedy otworzyła je ponownie, zobaczyła, że w jednym z zacienionych zakątków jaskini coś się porusza. Postać – wysoka, smukła, z czarnymi rogami przypominającymi jej własne, tylko bardziej zdeformowanymi. Jej fioletowe oczy odbijały blask w sposób niemożliwy, błyszcząc niczym demoniczne latarnie w ciemności.

— Kim jesteś? — warknęła, choć jej głos drżał.

Postać nie odpowiedziała. Zrobiła krok do przodu, a jej sylwetka zdawała się drżeć, jakby była jedynie cieniem, projekcją czegoś głębszego.

Jestem tobą. — odpowiedziała postać, choć jej pysk się nie poruszył.

Cofnęła się, jej rogi niemal otarły się o ścianę jaskini. Czuła, jak serce wali jej w piersi.

— To kłamstwo! — syknęła. — Nie jesteś mną.

Jesteś słaba. Zawsze byłaś. — głos odbijał się echem w jej głowie, jakby nie pochodził z zewnątrz, a z wnętrza jej własnego umysłu.

W tej chwili cienie na ścianach zaczęły poruszać się coraz szybciej, tworząc wir mroku wokół Oxide. Światło z wejścia do jaskini przygasło, a powietrze stało się gęste, niemal duszące.

Wadera zaczęła dyszeć, próbując zapanować nad chaosem w swojej głowie. Wspomnienia, myśli, uczucia – wszystko zlało się w jeden wir, który zdawał się ją pochłaniać. 

To tylko moja wyobraźnia — powtarzała sobie, ale głos w jej głowie brzmiał jak coś więcej niż halucynacja.

— Nie uciekniesz przed tym. Przed sobą.

Oxide rzuciła się do wyjścia, ale cienie zdawały się ciągnąć ją wstecz. Jej własne łapy wydawały się zbyt ciężkie, jakby każdy krok wymagał nadludzkiego wysiłku. Czuła, że otacza ją ciemność, a rzeczywistość zaczyna się zacierać. Dotarła na skraj jaskini, a blask zimowego dnia na zewnątrz oślepił ją na moment. Cienie zniknęły, głosy ucichły, a powietrze było znowu czyste i mroźne. Oxide stała na śniegu, dysząc ciężko. Odwróciła się, spoglądając na wnętrze jaskini, ale to, co zobaczyła, to tylko puste kamienne ściany. Jednak w głębi serca wiedziała, że to, co zobaczyła, było prawdziwe – przynajmniej dla niej. Była samotna, ale czuła, że cień z jaskini wciąż gdzieś na nią czeka. Stała teraz na wejściu do nory, z widokiem na pustkę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Jej oddech znów zamieniał się w mgiełkę unoszącą się w mroźnym powietrzu, a każda komórka ciała drżała, choć nie wiedziała, czy bardziej z zimna, czy ze strachu.

— To nie może być prawdziwe — powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Ale echo jej słów wróciło do niej, wypaczone, jakby głos miał inny, obcy akcent.


A co, jeśli jest?

Jej serce zabiło szybciej, a futro na karku zjeżyło się. Wydawało jej się, że coś poruszyło się na granicy jej wzroku, na skraju jaskini. Odwróciła się gwałtownie, ale zobaczyła tylko kamienne ściany i ciemność, która powoli zdawała się pełznąć w jej stronę, jakby żyła własnym życiem.

Nie uciekniesz — głos powrócił, tym razem głośniejszy, wyraźniejszy.

Oxide rzuciła się do przed siebie. Jej łapy zapadały się w śniegu, jakby ten stał się lepki, zatrzymując ją w miejscu. Z trudem wyrywała się z pułapki, krok za krokiem, podczas gdy mrok z jaskini zdawał się ciągnąć za nią, wyciągając niewidzialne ramiona.

— To tylko moja wyobraźnia! — krzyknęła, ale echo znów zmieniło jej słowa.


Jesteś swoją wyobraźnią.

Padła na śnieg, dysząc ciężko, z sercem walącym jak młot. Wokół po raz kolejny zapanowała cisza, a zimowe powietrze wydawało się wręcz nierealnie spokojne. Powoli uniosła głowę i spojrzała w stronę jaskini. Wyglądała teraz tak zwyczajnie, jak każda inna – kamienna, nieruchoma, pusta. Ale Oxide wiedziała, że to tylko pozory. Gdy wstała na chwiejnych łapach, poczuła, jak coś w niej pęka. To nie był pierwszy raz, kiedy mierzyła się z ciemnością we własnym umyśle, ale pierwszy raz, gdy miała wrażenie, że ta ciemność chce wyjść na zewnątrz. Nie mogła tego zostawić za sobą, choć chciała. Cień wciąż tam był – w jej myślach, w spojrzeniu, w drżeniu serca. Odwróciła się od jaskini i zaczęła iść przed siebie, ale czuła, jakby coś z niej wymknęło się razem z nią i teraz podążało za nią po zimowej polanie. 

Wadera stąpała przez zmarznięty śnieg, który przy każdym kroku wydawał z siebie cichy, ostry dźwięk. Świat wokół niej zmieniał się – zimowe słońce, które jeszcze niedawno wisiało nisko na horyzoncie, teraz zniknęło niemal całkowicie, pozostawiając po sobie jedynie bladopomarańczową smugę na zachodnim niebie. Wokół niej wszystko stawało się monochromatyczne, jakby ziemia i niebo łączyły się w jednolitą szarość. Lodowaty wiatr przeciągał przez polanę, unosząc drobinki śniegu i formując delikatne zaspy. Drzewa, nagie i poskręcane, rzucały na ziemię wydłużone cienie, które zdawały się poruszać wraz z falującym światłem. Oxide poczuła na karku znajome ukłucie niepokoju – nie miała pewności, czy cienie były tylko iluzją, czy czymś więcej.

Czy powinnam do niego wracać? —myśli tłukły się w jej głowie, jakby walczyły ze sobą nawzajem. — A jeśli tylko go obciążę? Już i tak ma wystarczająco dużo na głowie. Poza tym, nie jestem jedyna. —próbowała znaleźć równowagę, ale każda decyzja zdawała się ją przerażać.

Gdy zrobiła kilka kolejnych kroków, ciemność zaczęła pochłaniać świat. Srebrzysty blask śniegu ustępował miejsca chłodnemu błękitowi, który rozlewał się niczym atrament po krajobrazie. Szarość przechodziła w granat, a na wschodnim niebie pojawiły się pierwsze, blade gwiazdy. Oxide zatrzymała się, czując, jak serce bije jej szybciej. Powietrze zdawało się gęstnieć, a cisza była przerywana jedynie odległym skrzypieniem lodu i okazjonalnym trzaskiem gałęzi pod ciężarem śniegu. Spojrzała w stronę ciemniejącego lasu, gdzie cienie zlewały się w jedno.

Może powinnam zawrócić. — przemknęło przez jej umysł, a zaraz potem pojawił się kolejny głos, ostrzejszy, bardziej nieustępliwy. — A może to ty boisz się zmierzyć z prawdą? Uciekasz.

Wzięła głęboki wdech, a zimne powietrze przeszyło jej płuca jak igły. Każdy krok był walką. Świat wokół niej wydawał się odrealniony – drzewa zlewały się z niebem, a horyzont niknął w cieniu.

Kiedy dotarła na skraj polany, zauważyła, że śnieg nabrał fioletowego odcienia, odbijając ostatnie resztki światła. Powietrze było nasycone wilgocią, a w oddali zaczęła wyłaniać się smużka dymu z ogniska Aidena.

Poczuła ulgę, ale tylko na chwilę.

A jeśli zauważy? A jeśli zapyta? — Jej kroki zwolniły, a łapy zaczęły drżeć. Była tak blisko, ale czuła, że każdy krok w jego stronę to krok w stronę konfrontacji, na którą nie była gotowa. W jej głowie pojawiało się coraz więcej szumu.

Niebo przeszło w głęboki, atramentowy granat, a pierwsze chmury przesłoniły gwiazdy. Oxide odwróciła wzrok od ogniska i spojrzała za siebie, na ciemność, która zdawała się pulsować, jakby ją wzywała. Ruszyła w stronę Aidena, niosąc ze sobą cienie, które widziała w jaskini, i strach, który teraz stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Oxide wracała do miejsca, gdzie czekał na nią nauczyciel. Śnieg skrzypiał pod jej łapami, a lodowaty wiatr smagał jej futro, ale nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od ciężaru, który nosiła w sobie. Każdy krok wydawał się coraz trudniejszy, a cienka warstwa lodu pod powierzchnią śniegu przypominała jej o niepewności, która teraz wypełniała jej umysł.

Kiedy w końcu zobaczyła Aidena, siedzącego przy niewielkim ognisku, jego postać wydawała się dziwnie odległa, jakby dzieliło ich coś więcej niż przestrzeń. Mimo to starała się zebrać w sobie na tyle sił, by wyglądać na opanowaną.

— Oxide! — Aiden podniósł wzrok i uśmiechnął się, widząc ją. Jego radość szybko jednak ustąpiła miejsca zmartwieniu. — Coś się stało? Wyglądasz… inaczej.

Oxide zatrzymała się na moment, wpatrując się w niego. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, co wytłumaczyłoby jej stan, ale słowa nie przychodziły. Zamiast tego spuściła wzrok, unikając jego spojrzenia.

— Nic się nie stało — odpowiedziała cicho, zbyt szybko, jakby chciała zakończyć temat, zanim na dobre się zaczął.

Aiden zmarszczył brwi, ale nie naciskał. Wiedział, że czasami Oxide potrzebowała przestrzeni, by przetworzyć to, co działo się w jej głowie. Tym razem jednak jej zachowanie było inne. Jej ruchy były niespokojne, jakby każdy dźwięk w lesie budził w niej strach.

— Jesteś pewna? Wyglądasz, jakbyś widziała… coś.

— Nie widziałam niczego. — jej głos zabrzmiał ostro, zbyt ostro, i sama to zauważyła. Opuściła głowę, próbując się uspokoić. — Po prostu jestem zmęczona.

— Więc dlaczego tu jesteś?

Aiden przyglądał się jej uważnie, a cisza między nimi stawała się coraz cięższa. W końcu pokiwał głową i wskazał miejsce przy ogniu.

— Siadaj. Zrobiłem coś ciepłego.

Oxide podeszła powoli, jakby każde zbliżenie się do niego było dla niej wyzwaniem. Usiadła na brzegu, najdalej jak mogła, ale wciąż wystarczająco blisko, by czuć ciepło płomieni. Jej oczy co chwila zerkały w stronę drzew, jakby spodziewała się, że coś lub ktoś wyjdzie z cienia.

Aiden podał jej miskę z gulaszem, ale zauważył, że nawet nie dotknęła jedzenia. Jej łapy trzymały miskę zbyt mocno, jakby była jedynym, co mogło ją zakotwiczyć w rzeczywistości.

— Jeśli coś cię gnębi, możesz mi powiedzieć, wiesz o tym, prawda? — zapytał łagodnie, pochylając się w jej stronę.

Oxide uniosła na niego spojrzenie, a w jej oczach było coś, czego Aiden nigdy wcześniej nie widział – strach i coś jeszcze, coś głębszego, co nie dawało się nazwać.

— Wiem. Ale… nie mogę. Nie teraz.

Aiden poczuł ukłucie bólu, ale skinął głową, akceptując jej odpowiedź, choć wcale go to nie uspokoiło. Oxide odwróciła wzrok i patrzyła na ogień, ale nie widziała płomieni. W jej myślach wciąż rozbrzmiewał głos z jaskini, a cień, którego nie mogła się pozbyć, zdawał się czaić tuż poza granicą światła ogniska.

— Może jakiś mały trening, hm? —  zapytał po chwili, na co białowłosa skinęła jedynie głową i podniosła się, odchodząc kawałek dalej od ogniska. Chciała się oderwać, ale nie wiedziała w jaki sposób.

Aiden stał już na zaśnieżonym placu treningowym nieopodal, wyznaczonym niskimi, drewnianymi palikami, które ledwie wystawały spod zasp. W pysku trzymał teraz kij treningowy, jego sylwetka ostra i wyrazista na tle zapadającego zmroku.

— No dalej, Oxide — powiedział z uśmiechem, który miał dodać otuchy. — Trochę ruchu dobrze ci zrobi. Wiem, że coś cię gryzie, ale czasem lepiej wyżyć się na śniegu niż siedzieć i dusić wszystko w sobie.

Oxide skinęła głową, ale w jej oczach było widać niepewność. Chciała powiedzieć „nie”, jednak świadomość, że Aiden naprawdę się stara, zmusiła ją do podjęcia próby. Podniosła kij, jednak ten wyślizgnął się z jej zębów. Basior zauważył to, ale nic nie powiedział. Zaczęli od prostych ruchów. Aiden instruował spokojnym głosem, a jego demonstracje były płynne i precyzyjne. Oxide próbowała naśladować, ale każdy ruch wydawał się jej nienaturalny. Kij wypadał z jej pyska, jej kroki były chwiejne, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa.

— Skup się na oddechu — powiedział Aiden, podchodząc bliżej. — Nie musisz być doskonała. Chodzi o to, żeby poczuć kontrolę nad sobą.

Oxide zacisnęła zęby. 

Kontrola? — pomyślała gorzko. — Nie mam kontroli nawet nad własnymi myślami. 

Kolejna próba zakończyła się fiaskiem – kij uderzył w śnieg, a Oxide westchnęła z irytacją, czując, jak napięcie w niej narasta.

— To nie ma sensu — mruknęła, cofając się. — Nie jestem w tym dobra.

Aiden spojrzał na nią z troską, ale nie zrobił kroku w jej stronę. 

— Czasem nie chodzi o to, żeby być dobrym. Chodzi o próbę.

— Może. Ale już nie dzisiaj — odpowiedziała, odwracając wzrok.

Przez chwilę panowała cisza. Mrok gęstniał, a świat wokół nich pokrywał się miękkimi cieniami. Zimowy krajobraz nabrał głębokich, granatowych i czarnych odcieni, przetykanych bladą poświatą księżyca.

— Może zamiast tego dasz się jednak namówić na krótką rozmowę? — zaproponował Aiden. Jego głos był spokojny, bez nacisku.

Oxide wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić galopujące myśli. Chciała powiedzieć „nie”, chciała wrócić do samotności, ale jednocześnie czuła, że nie chce być teraz sama.

— Może — odpowiedziała wymijająco, zerkając na niego.

Aiden odłożył kije na bok i usiadł z powrotem przy ognisku na powalonym pniu drzewa, który jakiś czas temu przysypał śnieg. Poklepał miejsce obok siebie, gestem zapraszając Oxide. 

— Nie musisz mówić nic, czego nie chcesz. Ale jeśli coś cię trapi, wiesz, że jestem tutaj, prawda? Nie znamy się od dziś.

Podeszła wolno, usiadła obok, ale trzymała się na dystans. Jej łapy drżały lekko, a spojrzenie było wbite w ziemię.

— Nie wiem, jak to opisać — zaczęła cicho, prawie szeptem. — Wszystko jest... nie tak. Jakby świat wokół mnie był inny, a ja nie potrafię tego naprawić.

Aiden nie odpowiedział od razu. Zamiast tego czekał, pozwalając jej zebrać myśli.

— To nie twoja wina, że tak się czujesz — powiedział w końcu. — Ale wiesz, cokolwiek to jest, możesz na mnie liczyć. Nawet jeśli nie rozumiem wszystkiego, chcę ci pomóc.

Oxide spojrzała na niego przelotnie. Jego mimika była spokojna, jego oczy łagodne, jakby naprawdę wierzył w to, co mówił. Wzięła kolejny oddech, czując, że mrok wokół nich, choć gęsty, nie był już tak przytłaczający. Wieczór w lesie był spokojny, choć przenikliwie zimny. Granatowe niebo zdobiły niezliczone gwiazdy, ostre i jasne jak kryształki lodu. Połyskiwały na tle aksamitnej ciemności, a nisko zawieszony księżyc rzucał srebrzystą poświatę na śnieżny puch, który pokrywał wszystko grubą, iskrzącą warstwą. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem białych czap śniegu, a każdy krok wydawał się tłumiony przez miękki śnieg, który skrzypiał cicho pod łapami.

Las tętnił cichymi dźwiękami zimy: lekkie trzaskanie gałązek, gdzieś w oddali pohukiwanie sowy, a czasami delikatny szum wiatru, który zdawał się być niczym oddech samej zimy. Powietrze było mroźne, przesycone świeżością, którą można było poczuć przy każdym wdechu – chłód aż mrowił w płucach, ale był też dziwnie ożywczy.

W centrum polany, otoczonej wysokimi, ciemnymi sosnami, tliło się ognisko. Jego płomienie tańczyły w ciepłych odcieniach pomarańczu, żółci i czerwieni, rzucając drgające cienie na otaczający krajobraz. Wysokie iskry strzelały w górę, ginąc w chłodnym, nocnym powietrzu. Żar bijący od ognia rozgrzewał twarze, kontrastując z chłodem wbijającym się w plecy, jednak przy tym ognisku panowała specyficzna atmosfera – cicha, lecz pełna życia. W tej zimowej ciszy ogień zdawał się być jedynym sercem bijącym w tym bezkresnym lesie. Aromat palonych sosnowych gałęzi mieszał się z zapachem śniegu i mrozu, tworząc coś, co było jednocześnie surowe i kojące.

Zmrok otulał wszystko wokół, ale w kręgu światła ogniska można było poczuć coś więcej niż ciepło – poczucie schronienia, namiastkę domu pośród zimowej dziczy. Aiden siedział obok białowłosej wadery, opierając się o pień drzewa. Jego pysk, rozjaśniony ciepłym światłem płomieni, zdawał się bardziej miękki, mniej surowy niż zazwyczaj. Spoglądał na Oxide z mieszaniną troski i determinacji, jakby postawił sobie za cel rozjaśnienie jej nastroju.

— Wiesz, Oxide — zaczął z półuśmiechem. — Gdybyś była w mojej własnej watasze, o ile bym taką kiedykolwiek założył, dałbym ci nowy pseudonim. Może... Lodowy Pazur? Brzmi nieźle, co nie? Groźne, a jednocześnie... no, zimowo.

Oxide spojrzała na niego z lekkim uniesieniem brwi, nieco zaskoczona, ale nie odezwała się. Jej milczenie tylko zachęciło go do dalszych prób.

— Albo Śnieżny Cień? Trochę mrocznie, trochę tajemniczo, tak jak lubisz. — Uśmiechnął się szerzej, starając się rozluźnić atmosferę.

— O czym ty do mnie... — w końcu westchnęła, choć kącik jej ust drgnął lekko, jakby nieświadomie chciała się uśmiechnąć. — Nie jestem w nastroju na żarty, Aiden.

— To dobrze, bo moje żarty nigdy nie były dobre — odpowiedział, udając urażenie. — Ale, wiesz... może warto czasem po prostu się pośmiać? Choćby z moich żałosnych prób?

Przysunął się nieco bliżej, po drodze chwytając patyk i bawiąc się nim, przesuwając jego końcem po śniegu.

— W porządku, skoro nie pseudonimy, to może opowiem ci o tym, jak kiedyś próbowałem przemknąć niezauważony przez watahę innych wilków. Myślałem, że jestem taki sprytny. A potem… no cóż, skończyłem wisząc głową w dół, bo wpadłem w ich pułapkę.

Oxide spojrzała na niego spod przymrużonych oczu, ale coś w jego tonie sprawiło, że jej ciało nieco się rozluźniło.

— I co wtedy zrobiłeś? — zapytała, choć ton jej głosu wciąż był ostrożny.

Aiden wzruszył ramionami. 

— Co miałem zrobić? Zacząłem udawać, że jestem jakimś prorokiem, który przyszedł ostrzec ich przed... nie wiem, wieczną zimą, albo jakąś katastrofą.

Oxide parsknęła cicho, bardziej z zaskoczenia niż rozbawienia, ale basior zauważył ten drobny przebłysk.

— No widzisz! — zawołał, wskazując na nią patykiem. — Wiedziałem, że mogę cię rozśmieszyć.

— To nie było śmieszne — rzuciła szybko, odwracając wzrok, ale on przecież widział, jak jej oczy błyszczały w świetle ognia.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, pozwalając dźwiękom lasu wypełnić przestrzeń między nimi. Aiden obserwował Oxide, jej zamyśloną minę, delikatne drżenie łap, które opierały się na drewnianym pniu. W końcu odezwał się cicho, z nutą ciepła w głosie.

— Wiesz, Oxide... Nie musisz być tu silna. Możesz po prostu być. Ze mną.

Jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego oczach, a w tej krótkiej chwili coś w niej się poruszyło. Poczuła, jak jej gardło ściska się lekko, ale jednocześnie było w tym coś kojącego, jakby jego słowa były przystanią, której potrzebowała.

— Nie wiem, czy potrafię — przyznała w końcu szeptem, odwracając wzrok znowu w stronę ogniska.

Aiden nie naciskał. Zamiast tego delikatnie oparł się o jej bok.

— Masz czas, Oxide. Nie musisz nic udowadniać.

A potem wrócił do normalnego siadu, dając jej z powrotem przestrzeń.

Ogień trzaskał cicho, a śnieg wokół polany wydawał się jeszcze bielszy w świetle płomieni. Gdzieś w oddali wycie jakiegoś wilka przetoczyło się przez las, niosąc w sobie samotność, ale i niepokojące piękno. W tej chwili Oxide nie wiedziała, czy to cisza, czy jego obecność dawała jej większe ukojenie, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła, że nie jest w tym wszystkim całkiem sama. Ogień przygasł, rozlewając po polanie ciepłe, migotliwe światło. Siedzieli tak razem, a ich sylwetki otaczały delikatne poświaty płomieni. Gdy ogień skakał i tańczył, ich twarze zmieniały się, ukazując naprzemiennie cienie i blask.

Oxide wpatrywała się teraz w towarzysza , próbując odczytać jego myśli, ale nie potrafiła. Był jednocześnie bliski i daleki, z łatwością przekraczający granice, które starała się budować wokół siebie. Aiden podniósł głowę, czując jej spojrzenie. Na jego pysku pojawił się ten łagodny uśmiech, który w jakiś sposób sprawiał, że świat wokół stawał się mniej ciężki.

— Wiesz — zaczął, przełamując ciszę, — czasem mam wrażenie, że próbujesz schować się przed wszystkim. Nawet przed sobą.

Jej serce zadrżało na chwilę. Czuła, jakby ją przejrzał, jakby widział wszystko, co skrywała przed światem, co oczywiście było możliwe przez jego moce, jednak od jakiegoś czasu nie używali ich przeciwko sobie.

— Może dlatego, że to łatwiejsze — odpowiedziała cicho, odwracając wzrok.

Aiden po raz kolejny tego wieczoru przesunął się bliżej, ostrożnie, jakby obawiał się, że każdy gwałtowny ruch mógłby ją spłoszyć. Oparł się o pień tuż obok niej, wystarczająco blisko, by mogła poczuć ciepło jego obecności.

— Ale łatwiejsze nie znaczy lepsze. — jego głos był miękki, wyjątkowo pełen czułości. — Czasem warto pozwolić komuś być blisko.

Oxide spojrzała na niego z ukosa, próbując zrozumieć, czy mówi o niej, czy o sobie. Jego oczy, teraz ciemniejsze w zmieniającym się świetle, zdawały się mieć w sobie coś, co przyciągało jej uwagę. Były szczere, wolne od osądu, a jednak pełne czegoś, co sprawiało, że jej serce zaczynało bić szybciej.

— Nie wiem, czy umiem — przyznała, a jej głos zadrżał.

Aiden pochylił się lekko, jego ruch był niemal niedostrzegalny, jakby chciał uszanować jej przestrzeń, ale jednocześnie dać jej do zrozumienia, że nie jest sama.

— Nie musisz wiedzieć od razu. Ważne, żeby spróbować.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia i delikatnym szumem wiatru, który poruszał nagie gałęzie drzew. Oxide poczuła, jak jej myśli zaczynają wirować, ale w centrum tego chaosu był on. Jego obecność zdawała się być czymś stałym, czymś, czego brakowało jej przez cały ten czas.

— Dlaczego to robisz, Aiden? — zapytała nagle, spoglądając na niego z mieszaniną ciekawości i obawy.

Uśmiechnął się, ale w jego oczach była szczerość, która ją zaskoczyła.

— Bo jesteś dla mnie ważna, Oxide. Nawet jeśli sama jeszcze tego nie widzisz.

Jej oddech przyspieszył, a ciepło, które czuła od ognia, zdawało się teraz pochodzić z innego miejsca. Serce tłukło jej się w piersi, jakby nie potrafiło znaleźć odpowiedniego rytmu. Patrzyła na niego dłużej, niż zamierzała, a w tej chwili zrozumiała coś, co próbowała przed sobą ukryć. Był kimś więcej niż tylko przyjacielem. Jego słowa, jego gesty, jego obecność – wszystko to zaczęło do niej docierać w sposób, którego nie mogła już ignorować. Przez parę sekund przez jej głowę przebiegły sytuacje choćby z początku ich znajomości. Nie powiedziała nic, ale jej milczenie było wymowniejsze niż tysiąc słów. Aiden wyczuł zmianę w jej spojrzeniu i delikatnie uniósł łapę, jakby chciał dotknąć jej policzka, ale zatrzymał się w pół gestu.

— Oxide… — zaczął, ale ona potrząsnęła głową, odwracając wzrok.

— Nie wiem, Aiden. Po prostu... daj mi chwilę.

On wycofał się na jej prośbę, ale nie odsunął.

— Masz tyle czasu, ile potrzebujesz — powiedział cicho, a w jego głosie była ta sama czułość, która wcześniej skruszyła jej mur.

Siedzieli razem w ciszy, patrząc na ogień. Ale choć żadne z nich się nie odezwało, Oxide wiedziała, że coś się zmieniło. W niej. W nim. W tym, co ich łączyło. Jakby nagle się obudziła, chociaż miała też swoją dumę, która niezmiennie utrzymywała, że da sobie radę sama i za nic nie potrzebuje tych wszystkich ciepłych gestów.

<Aiden?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz