Aiden przez chwilę jeszcze patrzył, jak Oxide znika z jego pola widzenia. A potem odwrócił w stronę z której dochodziły dźwięki strażników, którzy pędzili do niego. Kamienie pod łapami basiora zdawały się być jeszcze bardziej zimne niż kiedykolwiek, a powietrze zdawało się być mokre od wilgotności, która osiadała na jego sierści. Aiden stał na samym środku jaskini, jakby czekał na nich celowo. Jego zielone oczy, jarzące się w półmroku, były jedynym punktem w tych ciemnościach, który zwracał na siebie uwagę. Słyszał, coraz wyraźniejsze echo, które odbijało się od kamiennych ścian.
W mroku, zza zakrętu, wyłoniły się dwie sylwetki, biały oraz szary basior, każdy z wyciągniętymi kłami i pazurami gotowymi do ataku.
— No proszę, proszę, a jednak. — jeden z nich wyszczerzył zęby w triumfalnym grymasie. — Myślałeś, że możesz nas powstrzymać sam?
Aiden wzruszył ramionami, jakby ich obecność wcale go nie ruszała.
— Myślę, że przynajmniej zabiorę jednego z was ze sobą. — jego głos był spokojny, niemal łagodny.
I nagle usłyszał kolejny głos.
— ZDRAJCA! — wrzasnął jeden ze strażników, wychodząc z mroku. Głównodowodzący komanda, Xavier. Był czarny jak noc, miał żółte oczy, blizny na pysku i lekko zniekształconą górną wargę przez jedną z ran. — Aiden! — ryknął, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Zaczął obchodzić zielonookiego. — Myślałeś, że możesz zwiać z tą suką bez żadnych konsekwencji? Że możesz używać mocy przeciwko swoim?..
Aiden milczał. Wydawał się niewzruszony sytuacją, mimo, że czuł jak adrenalina pulsuje w jego żyłach. Kiedy strażnicy podeszli wystarczająco blisko, jego wargi wykrzywiły się w cieniu uśmiechu. Nie potrzebował słów – nie miał zamiaru się przed nimi tłumaczyć. Zamiast tego czekał, pierwszy ruch miał należeć do nich.
Biały rzucił się pierwszy, a jego pazury wystrzeliły w stronę pyska Aidena. Basior wykonał szybki unik, obracając się z gracją, pomimo swojej dużej postury. Jego ruch wyglądał tak, jakby był dokładnie zaplanowany dużo przedtem. Zanim biały zdążył się zorientować, Aiden skoczył na niego, lądując na jego grzbiecie. Jego zęby szybko wbiły się w kark białego, przebijając się przez sierść i skórę wilka. Basior wydał z siebie krótki, zduszony dźwięk, gdy jego ciało ugięło się pod ciężarem. Zielonooki wykorzystał moment i zsunął się z niego, po czym pchnął go z impetem na skałę. Po jaskini rozległo się głośne uderzenie i trzask.
Biały zaskowyczał, opadając na ziemię, przez chwilę próbował się pozbierać i podnieść swoje ciało, ale ból promieniujący od karku i boku którym uderzył w kamienie był nie do zniesienia. Aiden cofnął się na moment, obserwując jak przeciwnik próbuje stanąć na łapach, ale zraniona szyja wilka skutecznie go osłabiała.
Nie miał jednak czasu na triumf. Szary nie czekał. Wykorzystując moment, rzucił się na Aidena z boku, a jego zęby zalśniły w słabym świetle, gotowe wbić się w ciało basiora. Aiden kątem oka zdążył dostrzec ruch, ale zamiast się cofać, obrócił głowę w stronę przeciwnika, jego oczy rozbłysły intensywną zielenią. Szary nagle zatrzymał się w miejscu, jakby niewidzialna siła wstrzymała jego ruchy. Całe jego ciało znieruchomiało, a jego pysk rozwarł się w niemym krzyku. Oczy Aidena zdawały się go przenikać na wylot, zagłębiając się w jego umysł. Szary zaczął drżeć, łapy uginały się pod nim, jakby walczył z samym sobą.
— Co... Co to jest?! — wycharczał, a jego głos był pełen dobrze wyczuwalnej paniki, pokarmu dla mocy Aidena.
Basior powoli zbliżył się do niego, cicho stawiając łapy na podłożu, a jego sylwetka wyglądała złowrogo. Zdawało się, że on sam wygląda teraz jak duch, który przemyka się w cudzych koszmarach. Zielone oczy rozbłysły jeszcze bardziej, odbijając czysty strach szarego, który cofał się z każdą chwilą coraz bardziej, niemal potykając się o własne łapy.
Zbliżył psyk do szarego, a jego głos rozbrzmiał nisko, przeszywająco, niemal szeptem.
— Podoba ci się mój mały teatrzyk? — zapytał, uśmiechając się do niego złowrogo.
Nagle, zanim zdążył dokończyć swoją groźbę w jego bok uderzył gwałtownie czarny basior. Uderzenie było potężne, a jego ciężar zmusił Aidena do cofnięcia się o parę kroków. Ledwo odzyskał równowagę po ataku Xaviera, ale ten rzucił się na niego ponownie, tym razem celując pazurami w szyję. Aiden odskoczył na bok, jednak nie był w stanie uniknąć całości ciosu – pazury czarnego basiora mocno przejechały po barku zielonookiego, rozrywając skórę i zostawiając krwawą smugę na jego ciemnym futrze.
— Wygląda na to, że tchórz zyskał odwagę... — wysyczał Aiden, jego głos był wymieszany z warczeniem, które wydobywało się z niego już nieświadomie.
— Zamknij się! — warknął na niego Xavier i rzucił się po raz kolejny, tym razem niżej, chcąc powalić go na ziemię.
Aiden zrozumiał zamiary przeciwnika, momentalnie uniósł się na tylnich łapach, a przednimi uderzył z całą siłą w kark Xaviera, tak że ten o mało nie zarył szczęką o kamienną ziemię jaskini. Ten szybko się podniósł i ciut wycofał, potrząsając łbem, w którym zakręciło mu się przez ruch ze strony zielonookiego.
— Silny jesteś, komandosie. — powiedział Aiden, a jego głos zabrzmiał niemal lodowato i szyderczo, kiedy wylądował z powrotem na czterech łapach.
— Nie jesteś niezniszczalny, Aiden. — warknął czarny basior, poruszając się w okół niego, szukając kolejnej okazji do ataku.
Aiden, choć poruszał się zwinnie, z każdą chwilą czuł jak narasta w nim zmęczenie. Każdy kolejny krok ze strony Xaviera zdawał się być precyzyjnie wymierzony. Tym razem to ciemnoszary basior zdecydował się zaatakować pierwszy, wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, rzucił się na na niego z zębami gotowymi do ataku, jednak Xavier okazał się szybszy.
Czarny odskoczył i natychmiast zaatakował z drugiej strony. Pazury Xaviera przeszyły jego bok, rozrywając skórę aż po mięśnie. Aiden zaskowyczał, cofając się, ale nie zdążył zareagować kiedy kolejny cios spadł na jego łapę. Potężne uderzenie wytrąciło go z równowagi i powaliło go na ziemię.
— Skończymy to tutaj, wypruję z ciebie flaki, jebany kundlu. — zaryczał Xavier, chwytając za jego kark i wciskając go w podłoże z brutalną siłą. — Alfa najwyżej dostanie cię martwego.
Zielonooki zawarczał z bólu, próbując wyrwać się z uścisku. Użył tylnej łapy, by odepchnąć przeciwnika, ale Xavier nie odpuszczał. Czarny basior zacisnął szczęki na jego ramieniu, wbijając zęby głęboko w mięsień. Czuć było, jak kość niemal pęka pod naciskiem.
— Jesteś zdrajcą! — warknął Xavier, potrząsając głową tak, jakby chciał wyrwać kawałek ciała Aidena.
Basior z trudem zapanował nad bólem, ale w jego oczach nie było strachu. Nawet w chwili gdy Xavier przechylał się nad nim, niczym kat, gotowy do zadania ostatecznego ciosu, Aiden skupił się. Zielone oczy rozbłysły raz jeszcze.
— Zajrzyj w swoje własne koszmary... — wyszeptał z trudem, a jego głos, choć słaby, przesycony był czystą złością.
Xavier nagle się zawahał. W jego spojrzeniu pojawił się cień niepewności i zaczął oddychać ciężej, jakby coś go dławiło. Jego szczęki osłabły, poluzowały się, a czarny zachwiał się.
— Nie... To niemożliwe... — wyszeptał, cofając się o kilka kroków.
Aiden wykorzystał ten moment. Choć kulał na rannej łapie i krwawił obficie, podniósł się z trudem z ziemi. Jego ciało drżało, ale spojrzenie pozostawało niezłomne. Podszedł bliżej Xaviera, którego ciało wydawało się sparaliżowane przez strach i wysyczał:
— Szkoda, że tak łatwo cię złamać, komandosie.
Zanim Xavier zdążył się otrząsnąć, Aiden uderzył go zdrową łapą w pysk z całą siłą, jaką jeszcze w sobie miał. Czarnego basiora odrzuciło na bok, a jego ciało bezwładnie uderzyło o ziemię. Choć wciąż żył, przez chwilę nie podnosił się, dysząc ciężko.
Aiden, krwawiąc i ledwo trzymając się na łapach, rozejrzał się wokół. Strażnicy bractwa patrzyli na niego z mieszanką strachu i gniewu, ale żaden z nich nie podszedł bliżej, mimo wyraźnego rozkazu Alfy o wykończeniu schwytaniu Aidena.
Kulejąc, wyraźnie wycieńczony ruszył w stronę korytarza, w którym wcześniej zniknęła Oxide. Każdy krok sprawiał mu ból, ale był zdeterminowany by dotrzymać słowa i ją znaleźć. Jednak oprócz bólu fizycznego, coś innego zaczęło go niepokoić – dziwne mrowienie w głowie, które narastało z każdym przemierzonym przez niego metrem.
Zatrzymał się na chwilę opierając łeb o zimną ścianę. Przez jego ciało przeszedł nagły dreszcz, a świat wokół niego zdawał się falować. Skrzywił się, zaciskając zęby, próbował się skupić, ale obraz przed jego oczami rozmywał się coraz bardziej.
— Nie teraz... — wymamrotał, delikatnie stukając głową o kamienną ścianę.
Skutki uboczne nadmiernego używania mocy uderzyły go tak nagle, jak fala tsunami, której nie był w stanie powstrzymać. Głowa zaczęła pulsować bólem, a krwotok z nosa zmusił go do pochylenia się nisko nad ziemią. Krew skapywała na kamienną podłogę, mieszając się z niewielką ilością ziarenek ziemi i piasku.
— Kurwa... — syknął, starając się podnieść głowę z powrotem, jednak nawet tak prosta czynność sprawiała mu nieznośny ból.
Mimo wysiłku, zmysły odmawiały mu posłuszeństwa. Węszył, starając się wyłapać zapach Oxide, ale zamiast tego w jego umyśle zaczęły pojawiać się cienie – fragmenty koszmarów, które wcześniej kontrolował. Głosy szepczące w jego głowie stawały się coraz głośniejsze, nie pozwalając mu się skupić.
— Skup się, Aiden. — warczał do siebie, zaciskając powieki.
Otworzył oczy, ale mrok korytarza wydawał się teraz gęstszy, niemal przytłaczający. Stawiał kolejne kroki, choć jego łapy trzęsły się z wysiłku. Czuł jak granica między rzeczywistością, a iluzjami zaciera się coraz bardziej.
— Znajdę cię... — wyszeptał, ale jego głos zdawał się być wręcz sfrustrowany.
Szedł przed siebie, starając się unikać korytarzy z których dobiegały jakiekolwiek dźwięki, jednak zdawało się, że każdy z nich prowadził do nikąd. Echo jego kroków zdawało się kpić z jego wysiłków. W pewnym momencie zatoczył się, przez plątające się pod nim łapy, a on próbował złapać powietrze, które uciekało mu z płuc. Świat wokół niego się zakręcił, a jego ciało coraz bardziej odmawiało mu posłuszeństwa.
— Nie mogę... — wysapał, a krew z jego nosa znów pociekła po jego pysku.
Mimo bólu i nieuporządkowanego chaosu który dział się w jego głowie, zmusił się do kolejnych kroków. Zmrużył oczy, zaciskając zęby niemal do zgrzytu. Nie mógł pozwolić, by jego własna móc go złamała, nie teraz, kiedy Oxide była w niebezpieczeństwie, a on obiecał jej, że ją znajdzie. Ruszył dalej, wolniej, z trudem, ale z niezłomnym postanowieniem.
—
Młody zmarszczył brwi, a jej pytanie wydawało się nie robić na nim większego wrażenia. Oxide nagle poczuła się jeszcze bardziej samotna w tej chwili, jakby jej obawy na temat Aidena były zbyt ciężkie, by mogły zostać zrozumiane przez kogoś, kto dopiero zaczynał swoją drogę w tym brutalnym świecie.
— Krzemień, co? — Młody zignorował chwilowe milczenie, przechylając głowę. — Jasne, że znajdę ci go. Ale nie oczekuj, że załatwię to bez problemów. Zobacz, co się dzieje dookoła... nie wiem, czy to najbezpieczniejsze wyjście.
Oxide wzruszyła ramionami, nie spuszczając wzroku z jego pyska.
— Przeżyję. I ty też. Trzeba działać, Młody. — powiedziała cicho, choć w jej głosie można było wyczuć nutkę niepewności. To, co przeżywała głęboko w sobie było mieszanką niepokoju o Aidena i poczuciem, że nie ma już czasu na zastanawianie się.
— W porządku. — Odpowiedział Młody, rzucając jej krótkie spojrzenie, zanim wstał z miejsca. — Ale muszę ci coś wyjaśnić. Mam swojego rodzaju "przepustkę" do wychodzenia na zewnątrz, więc mogę załatwić krzemień. Tylko... raczej będę musiał iść z Lucjanem. — dodał, patrząc na nią z lekkim zrezygnowaniem. — On nie jest fanem moich pomysłów, ale bez niego mnie nie puszczą.
Oxide poczuła, jak napięcie w jej ciele chwilowo opada. Wydawało się, że Młody miał wszystko pod kontrolą, choć nie była pewna, co myśleć o jego towarzyszu. Lucjan... To imię brzmiało znajomo, ale nie była pewna, czy spotkała go już wcześniej, czy może tylko o nim słyszała. Mimo to, obecność Lucjana mogła okazać się problemem, zwłaszcza jeśli nie był zbyt chętny do współpracy.
— Aha. Lucjan, co? — powiedziała, starając się brzmieć obojętnie, choć w głowie pojawiły się wątpliwości. — Nie będziesz miał z nim problemów?
— Problemów to mam zawsze — odparł Młody z lekko kpiącym uśmiechem. — Ale jeśli będę się trzymał jakiejś zmyślonej historyjki o tym po co mi krzemień, to może się uda bez większego zamieszania. Muszę tylko uważać na to, co mówię i jak się zachowuję.
Oxide westchnęła. Nie miała wpływu na to, co się wydarzy, ale musiała zaufać temu młodemu wilkowi, że zrobi to, co trzeba. Z każdą chwilą czuła, jak rośnie w niej niepokój, ale nie mogła teraz się cofnąć.
— Dobrze, idź po ten krzemień — powiedziała, a jej ton brzmiał bardziej stanowczo niż wcześniej. — A po drodze nie daj się złapać na kłamstewkach. Później porozmawiamy o wszystkim, o czym musimy.
Młody skinął głową i ruszył w stronę wejścia do odwiertu, nim zdążyła dodać coś więcej. Oxide wpatrywała się za nim przez chwilę, po czym zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Musiała przestać myśleć o wszystkich możliwych zagrożeniach. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, liczyły się tylko najbliższe godziny.
Oxide poczuła nagle dziwne mrowienie w głowie, jakby jej umysł został na chwilę wstrząśnięty falą energii. To uczucie było znajome – podobne do tego, które odczuła podczas starcia z Aidenem, kiedy ich moce zderzyły się, blokując nawzajem swoje działanie. Zastrzygła uszami, czując, jak napięcie rośnie w jej ciele. To nie był przypadek. Coś w jej wnętrzu podpowiadało jej, że Aiden był gdzieś w pobliżu.
<Oxide?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz